Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Co was boleśnie uchla w te wakacje?

57 440  
371   128  
Ach, lato... Słońce, zimne piwo, wysmarowane olejkiem cycuszki, wymarzony urlopik oraz dziesiątki latających, pełzających sukinsynów, które za punkt honoru postawiły skutecznie zyebać ci wakacje. Artykuł o tych chromolonych bestiach zaplanowałem sobie już wczoraj. Dziś miałem wstać wypoczęty i zacząć pracę. I wstałem. Nie dzięki budzikowi, ale osie, którą przez sen przydusiłem głową do poduszki. Bycie obudzonym przez żądło wbijające się w głowę przypomina trochę odświeżające wrażenie wpakowania w czerep zardzewiałego, rozgrzanego do czerwoności gwoździa…

Komar

Zaczniemy od absolutnej klasyki. Komar jest takim owadzim odpowiednikiem Dacii Duster – jest tego paskudztwa za dużo i w zasadzie to występuje on wszędzie tam, gdzie my jesteśmy. Naliczono 3,5 tysiąca gatunków tych latających kreatur, z czego w Polsce spotkać można ok. 47. Najbardziej popularnym egzemplarzem jest u nas tzw. komar brzęczący (Culex pipiens), który jak sama nazwa wskazuje, oprócz żerowania na naszych żyłach, zaopatrzony został w dodatkowy mechanizm wkurwiający, czyli brzęczenie (zazwyczaj w nocy i nad uchem).



Żre nas tylko samica, która potrzebuje niektórych składników krwi swej ofiary, aby złożyć jaja. Zanim ta parchata bestia zacznie żłopać naszą juchę, wstrzyknie nam do niej substancję zapobiegającą jej krzepnięciu (tzw. antykoagulant), a oprócz tego dorzuci nam kilkadziesiąt różnych białek, z których duża część działa na nas alergicznie. To dlatego miejsce po stołowaniu się komara tak kurewsko swędzi.

Meszka

Meszka to taka latająca pchła. Nie tylko jest równie wkurzająca i nieustępliwa, niczym jej pozbawiony skrzydeł ziomeczek, ale i nawet wyglądem przypomina zmorę bezpańskich psów i śmietnikowych obsrańców. Szczególnie dużo tych fajfusów spotkać można w okolicach stojących akwenów, gdzie samice meszkowatych składają jaja. W przeciwieństwie do komara, który z dużą precyzją operuje swoją ssawką, meszka jest znacznie bardziej „barbarzyńska” i dosłownie rozrywa tkankę, aby wbiwszy się specjalnymi hakami w ciało, łapczywie wychłeptać sączącą się z rany krew.



I znowu – parszywymi krwiopijczyniami są jedynie samice, bo samce to (podobnie jak w przypadku komarów) pokojowo nastawione mordeczki posilające się nektarami kwiatowymi i owocowym sokiem. Oprócz szeregu reakcji alergicznych i infekcji, których można się dorobić w wyniku uchlania przez to cholerstwo, dużym zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia jest roznoszona przez meszki choroba zwana hararą. Na złapanie tego świństwa najbardziej narażone są niemowlaki oraz upojeni do nieprzytomności pijacy, którzy zalegli gdzieś w chaszczach i nie robi na nich wrażenia obecność najbardziej nawet zaciekłych mikro-skurwieli.

Kolczak zbrojny

W Polsce jest całkiem sporo pająków, które mogą nas boleśnie dziabnąć, jednak jad żadnego z nich nie jest w stanie zrobić człowiekowi większej krzywdy. Nie zmienia to faktu, że upierdolenie przez krzyżaka, albo nawet i zwykłego kątnika (swoją drogą – to jeden z największych polskich pająków!) do przyjemnych nie należy. Na naszych ziemiach spotkać można dwa ośmionogie potwory, które potrafią solidnie dać nam w kość. Jednym z nich jest sieciarz jaskiniowy – niemały kizior uznawany za najbardziej jadowitego pająka w naszym kraju. Wprawdzie dość trudno mu przebić ludzką skórę, ale gdy już to zrobi, to ból zepsuje człeczynie humor na resztę dnia. Jego natężenie porównywalne jest do tego, który może nam zaserwować rozjuszony szerszeń. Na szczęście ten skurwiel zazwyczaj zamieszkuje groty i jaskinie, więc istnieje większa szansa, że prędzej upierdoli on w dupsko Kawiaka Jonesa niż normalnych, cywilizowanych ludzi, przebywających na świeżym powietrzu.



W czasie urlopu powinniśmy jednak unikać innego chujka. Mowa o kolczaku zbrojnym, który przesiaduje w trawach, krzakach i w okolicach nasypów kolejowych. To jeden z dosłownie kilku polskich pająków, którego ukąszenie nie tylko bardzo boli, ale i może wywołać stan zatrucia organizmu. To zasługa obecnej w jadzie tego patafiana hemolizyny, która potrafi zabić nawet i znacznie większych od kolczaka przeciwników. Człowiek po konfrontacji z tym pająkiem może przez dłuższy czas być mocno osłabiony, mieć podwyższoną temperaturę ciała oraz zawroty głowy.



Czerwona mrówka

Jedną z pierwszych ciekawostek, jakie poznaje dzieciak wypuszczony samopas na podwórko, jest fakt, że wrzucenie kolegi w pokrzywy może sprawić, że ten będzie darł się jak szalony, gówno na patyku to najsilniejsza z białych broni, a czerwona mrówka to bestia bardziej zaciekła niż velociraptor. Stworzonko, o którym mowa, to wścieklica zwyczajna. Piękna nazwa, prawda? Bardzo pasuje ona do tego słynącego z ogromnej agresji zwierzęcia.



O ile sama pojedyncza mrówka raczej na solo nas nie wyzwie, to już zniszczenie gniazda tych owadów wywoła u nich chęć urwania ci głowy i naszczania do szyi. Ich ugryzienie jest znacznie bardziej bolesne niż innej występującej w Polsce mrówy, rudnicy – o czym przekonał się niejeden małolat, który nieostrożnie usiadł na korzeniu, w którym to chatę zbudowała sobie wesoła rodzinka wścieklic.

Biedronka

Biedroneczki są w kropeczki i na tym kończą się ich urocze cechy. Tym małym chrząszczom powinno się zabrać licencję na latanie, bo powietrzna forma przemieszczania się jest u tego owada wyjątkowo problematyczna – biedronka odbija się od ścian, ludzkich głów i zachowuje tak, jakby sama do końca nie wiedziała, do czego służą skrzydła. O ile tzw. boża krówka (Coccinella septempunctata) specjalnie nikomu nie przeszkadza, to już jej brzydszy, azjatycki brat jest wkurwiającym, niechcianym przez nikogo intruzem. Coś jak najebany wódką wąsaty wujek na weselu.



W latach 80. tę występującą na ziemiach środkowej Azji bestię sprowadzili do Zachodniej Europy rolnicy. Biedronka tego gatunku pomogła im bowiem w walce z mszycami, a następnie rozlazła się po całym kontynencie, coraz bardziej wypierając lokalnych kuzynów. Dla człowieka nie jest ona niebezpieczna, ale zirytować toto umie całkiem skutecznie. Przede wszystkim tzw. harlekin potrafi nieprzyjemnie ugryźć. Jednak nie to jest najbardziej irytującą cechą tego stwora. To ten właśnie gatunek biedronki wytwarza, w sytuacji zagrożenia, charakterystyczną, żółtą hemolimfę. Wydzielina nie tylko paskudnie cuchnie, ale i zostawia trwałe plamy na ubraniu.

Giez bydlęcy, czyli tzw. mucha końska

Nazwą mucha końska zwykło się określać kilka gatunków latającego robactwa. Jednym z nich jest właśnie giez bydlęcy – owad określany też często mianem „pierdolonego skurwiela”. Owady te zrzucają jaja na pasące się krowy, z jaj wykluwają się zaopatrzone w kolce larwy, które to następnie wbijają się w ciało żywiciela i wchodzą głęboko pod skórę, gdzie spędzają ok. 4 miesięcy, powoli migrując sobie w tę i nazad. Po tym czasie tłuste, nażarte krową paskudztwa wygryzają sobie drogę na powierzchnię, spadają na ziemię i zakopują się w glebie, czekając na ostatni etap swojego przepoczwarzania się w latającego chujka. A właściwie to w „latającą chujkę”, bo także i w tym przypadku to samice są dla nas problemem (wyciągnijcie wnioski i podzielcie się nimi w komentarzach). Wabi je wilgoć, dwutlenek węgla i ciepło, więc idealną ofiarą gza będzie spocony, wylegujący się na słońcu grubas, ale i zgrzanym rowerzystą giez nie pogardzi. Owad ten jest sadystycznym brutalem i gryząc nie serwuje nam środka znieczulającego – to dlatego atak tej kreatury tak bardzo boli.



Warto też dodać, że nawet wpadnięcie przez nas do kociołka ze środkiem odstraszającym owady nie zrobi na gzie wrażenia.

Bąk bydlęcy, czyli tzw. mucha końska

Puchate, urocze stworzonko, które nazywamy bąkiem, to w rzeczywistości trzmiel (swoją drogą – uchlać on też potrafi!), natomiast prawdziwy bąk to wyrachowany sukinkot, który często mylony jest z opisanym powyżej gzem, chociaż należy on do zupełnie innej grupy owadów. Mimo że to stworzenie nie składa jaj w ciele swoich ofiar, to nadal jest wyjątkowo łase na ich krew. Żeby nachlać się tej posoki, bąk wyjątkowo boleśnie kłuje. Na domiar złego jest on nosicielem bakteryjnych chorób, a i nam też może zaserwować jakiegoś pasożyta (np. nicienia).

Dziadostwo to najlepiej ubić własnoręcznie – a tu trzeba pamiętać o tym, że ten przebrzydły matkojebca jest wyjątkowo twardym przeciwnikiem i twoje śmieszne klaskanie w dłonie może co najwyżej delikatnie zwichnąć mu nóżkę.



Innym bąkowatym oprawcą, którego często nazywa się muchą końską, jest jusznica deszczowa – owad, który kręci się w okolicach zbiorników wodnych, a kiedy zlokalizuje swoją ofiarę, jest namolny niczym telefoniczny konsultant usiłujący ci sprzedać glebogryzarkę w okazyjnej cenie. Jako że zaraza ta posiada wyjątkowo mocny mechanizm tnący w okolicach swej kaprawej mordy, żre to cholernie boleśnie.



Klecanka rdzaworożna – najwredniejsza dziwka spośród polskich os

Każdy miał wątpliwą przyjemność zostać uchlanym przez osę i każdy też wie, że boli to wyjątkowo paskudnie. W Polsce żyje ok. 13 gatunków tych owadów (tzw. os właściwych) i ponad 50 tzw. kopułek, czyli os-samotnic zwanych niekiedy garncarzami. Wszystkie z tych owadów zaopatrzone są w żądła i potrafią zrobić z nich użytek. Użądlenia te na własnej skórze przetestował Justin Orvel Schmidt – amerykański entomolog, który stworzył nawet własną, subiektywną skalę bólu powodowanego przez jad tzw. żądłówek. Mimo że jego praca jest bardzo ciekawa i na pewno warto uczonego docenić za jego poświęcenie, to w 2015 roku Schmidt dostał za swoje badania Ig Nobla – czyli nagrodę za doświadczenia „których powtarzać (z różnych powodów) nie należy”.



Klecanka rdzaworożna to nasz rodzimy gatunek, który występuje na terenie całego kraju i jest dość powszechny. Mimo że ta dość niepozorna sukin-osa nie robi wrażenia szczególnie wojowniczej, to nie życzę wam, abyście zostali przez tego pierona zaatakowani o 7 rano podczas waszego spokojnego, wakacyjnego snu. Okazuje się, że wspomniany Justin Orvel Schmidt w swojej czteropunktowej skali cierpienia umieścił klecankę na pozycji trzeciej, z dopiskiem „Palący, piekący ból przypominający użycie wiertła na paznokciu lub polewanie otwartej rany kwasem solnym”. Według entomologa osa ta żądli najbardziej paskudnie ze wszystkich europejskich owadów!

Miłego urlopu, ptysie!
15

Oglądany: 57440x | Komentarzy: 128 | Okejek: 371 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało