Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Zrozumieć filozofa, czyli tęgie łby nieco przystępniej: Berkeley

10 160  
39   11  
Zakwestionować da się wszystko, wystarczy odpowiednia znajomość języka oraz sprawne posługiwanie się logicznym myśleniem; bo przecież logiczny tok rozumowania nie równa się od razu z prawdą powszechną. A czy da się zakwestionować postrzeganie rzeczywistości, w taki sposób, by miało to ręce i nogi?


Nie zaleca się, ale da radę - można by rzec. Bo po co mieszać sobie w głowie? Wszak to wysiłek, bez którego można się obejść i dzięki temu żyć beztrosko. Jednak od czasu do czasu dopada nas jakaś wewnętrzna potrzeba zadumy: nad sobą samym lub otoczeniem. Najczęściej chwyta nas ta refleksja, gdy jesteśmy nadzy (dosłownie), np. biorąc prysznic lub gdy jesteśmy nadzy psychicznie (wyluzowani), czyli zawieszeni gdzieś pomiędzy upojeniem jakimiś używkami a rozbudzonym umysłem; wtedy to maska powszechnej akceptacji rzeczywistości na chwilę spada i pojawia się kwestionowanie. Znacie ten stan? Tzw. zawiecha, która wprawia nasze gdybanie na najwyższe obroty. Jesteśmy wówczas mistrzami świata w każdej dyscyplinie, o której właśnie rozmyślamy. I gdybyśmy tylko mieli umiejętność uchwycenia i przelania na papier tychże myśli, to z miejsca stalibyśmy się cenieni na całym globie jako ci, którzy przekminili życie (lub dane zagadnienie). Przynajmniej tak nam się wówczas wydaje, bo prawda jest taka, że po wytrzeźwieniu cała ta genialność raczej prysłaby precz.

Ten artykuł będzie właśnie takim trochę tripem w oparach kadzidła, mszalnego wina i krytyki pospolitego pojmowania rzeczywistości - oczywiście te dwie pierwsze rzeczy jedynie życzeniowo. Treść bowiem berkeleyowskiej teorii poznania jest dość dyskusyjna, taka właśnie jakby wyszła spod pióra zbakanego literata, i dlatego lepiej przyjmować jego rewelacje z przymrużeniem oka.

Wracajmy zatem do Anglii, pod kościół… [Berkeley faktycznie przebywał przez pewien czas w Londynie - przyp. aut.] Kiedy podszedłem już bardzo blisko duchownego, ten zapytał z troską w głosie:

Berkeley*: Ależ pan zdyszany, przed kim pan tak ucieka?

Ja: Ach, szkoda gadać, Wolter… - w tym momencie ponownie dało się słyszeć krzyki Francuza.

B: Wolter pana goni?! Ten bezbożnik?! Musi być pan zatem godnym człowiekiem - zmierzył mnie od stóp po sam czubek blond czupryny. - Proszę wejść do świątyni, ukryję pana.

Ruszyliśmy do wewnątrz.

J:
O cholera! - Krzyknąłem, gdy potknąłem się, przechodząc przez próg.

B: Cóż za łamaga… - sarknął duchowny.

J: Aaa, bo robią te progi teraz takie, że tylko nogi połamać…

B: Och, to proszę zamknąć oczy i po kłopocie: próg zniknie - powiedział od niechcenia, kiedy siadaliśmy w jednej z ław.

J: Jak to zniknie?

B: Dla tego progu, jak i dla wszystkich ciał zewnętrznych, istnieć to tyle znaczy, co być postrzeganym. Dla pana ten próg istnieje, bo w niego uderzył stopą, spojrzał na niego i na dodatek jeszcze rzucił w jego kierunku niewinne przekleństwo. Tymczasem ja na niego nie zwróciłem najmniejszej uwagi, więc dla mnie nie istnieje, chociaż o nim rozmawiamy, jakby istniał.

J: To żart ze mnie czy z praw fizyki?

B: Proszę pana, czy wyglądam na osobę dowcipną? - Popatrzył na mnie z politowaniem. - Zaprzeczenie obiektywnego istnienia materii nie przeczy w prawomocność nauki o przyrodzie. Zjawiska czy materia nie istnieją samodzielnie, niejako stwarzamy je, postrzegając ich byt.

J: Niedorzeczność - zmarszczyłem czoło i uderzyłem dłonią w poprzedzającą nas ławę, mówiąc: - A ta ławka? Stoi tu, jest, dotykam jej, istnieje, jest materialna i ma się całkiem dobrze!

B: Ławka, którą pan dotknął i którą ja też widzę, jest rzeczą, ale też rzecz nie jest niczym innym jak bezpośrednio postrzeganym zbiorem idei. I dopiero coś istnieje, jeśli mogę o tym czymś orzekać. O tej ławce oczywiście mogę, bo działa na moje zmysły. Ale, dajmy na to, w kościele jest trzydzieści ławek, a ja jestem w stanie zauważyć z mojej pozycji, jaką aktualnie zajmuję, jedynie połowę z nich. Reszta więc nie istnieje, bo nie mam na to dowodów.

J: Jeśli przedmioty nie istnieją same w sobie, to czym jest otaczająca nas rzeczywistość?

B: Ideami - wzruszył ramionami, jak gdyby rozmawiał o sadzeniu marchewek. - Niech pan tylko usunie barwę, kształt, ciężkość, namacalność, ogólnie wszystkie sposoby, jakich pan używa do postrzegania rzeczywistości: czy ta rzeczywistość nadal będzie istniała? [Tutaj różnica między Lockiem a Berkeleyem: ten pierwszy twierdził - tyle wiemy, ile doświadczymy; drugi natomiast - to tylko istnieje, czego doświadczymy - przyp. aut.]

J: No ale głuchota nie powoduje nieistnienia dźwięku jako takiego - zauważyłem.

B: Głuchy by się nie zgodził z panem, bo dla niego istniałyby tylko drgania. Ale może z innej beczki: Czy upadające drzewo wydaje dźwięk, jeżeli nie ma nikogo w pobliżu? [Bodaj najsłynniejsza myśl tego filozofa, która narobiła wiele zamieszania, oczywiście wraz z całym mechanizmem postrzegania ciał i wrażeń Berkeleya - przyp. aut.] Jeśli nie ma odbiorcy wrażenia, to i samego wrażenia być nie może.

J: Idąc tym tropem, to zamykając i otwierając oczy, rzeczywistość oraz jakiś konkretny przedmiot za każdym razem przestaje istnieć i stwarza się na nowo? Tak samo, gdy dany przedmiot widziany przez dwie osoby, jest dwoma różnymi przedmiotami? [Tu z kolei najcięższe zarzuty wobec jego rozumowania - przyp. aut.]

B:
W pana postrzeganiu tak to wygląda, ale świat, czyli rzeczywistość, ma stałego obserwatora, dzięki któremu to wszystko trwa nieprzerwanie i stanowi jedność, choć dla nas, pojedynczych obserwatorów, tylko fragmentarycznie.

J: Chodzi o Boga, jak mniemam?

B: Oczywiście. Bóg widzi naraz mnóstwo rzeczy z najwyższą jasnością i wyrazistością, my widzimy jedynie subiektywny punkt. Nasze „tu i teraz” zmienia się wraz z ruchem, tworząc tymczasową rzeczywistość złożoną z naszych idei.

J: A jeśli waham się co do samego istnienia Boga?

B: Człowiek bez Boga: osobliwa to niemoc. Taki człowiek to bardziej nieszczęsny niźli kamień czy drzewo, one w ogóle pozbawione są mocy, a w jego (człowieka) mocy jedynie nędza niespełnionych aktów woli.

J: Mimo to religia, tak jak i pana wywody, wydają mi się nieskończenie… - w porę ugryzłem się w język.

B: Proszę pana, nieskończoność to atrybut Boga, niczego więcej.

J: W takim razie neguje pan nieskończoność podziału materii?

B: Aktualnie na tym kończy się nieskończoność materii, co zdołamy dostrzec.

J: W pana czasach jednak wyśmiewano takie poglądy… [Nie tylko takie, ogólnie Berkeley był mocno atakowany za swą skrajność - przyp. aut.]

B: Teorie naukowe powinny dać się wywieść z doświadczenia, proszę pana. I właśnie to doświadczenie mówi nam o tym, że ta najmniejsza cząstka istnieje**. Dziś jest taka, a nie inna, po ulepszeniu narządów optycznych będzie mniejsza, ale kres tej najmniejszej cząstki zawsze będzie znany. Bo przecież to tylko istnieje, czego doświadczymy, a mniejszej cząstki od tej, którą obecnie znamy, nie jesteśmy w stanie doświadczyć, więc jej nie ma. [Irlandczyk uparcie walczył ze zwolennikami nieskończonego podziału, a historia przyznała mu rację - przyp. aut.]

J: Lecz matematyka i analogia do liczb…

B: Nie wolno stosować matematyki do nauk przyrodniczych - przerwał mi.

J: Przepraszam, ale przez to uderzenie w stopę rozbolała mnie głowa, muszę się przewietrzyć. - Wstałem i ruszyłem ku masywnym drzwiom, ponieważ powoli traciłem wiarę nie tylko w materię, ale i własnego ducha.

B: Proszę uważać na próg, a najlepiej zamknąć oczy… - rzucił na odchodne przyszły biskup.

Idąc za radą duchownego, zamknąłem oczy, ale obaj zapomnieliśmy, iż jesteśmy w Domu Bożym, a gdzie, jak nie tam właśnie, należy spodziewać się Boga? I próg, mimo że w mojej rzeczywistości przestał istnieć, to jednak Naczelny Obserwator nie spuścił z niego wzroku i oczywiście wyrżnąłem z całym impetem w stopień, tracąc przy okazji równowagę, by w ułamku sekundy później turlać się po schodach, lądując na bruku u stóp zacnego jegomościa, któremu najbliżej było z wyglądu do Davida Hume’a. Wszelako pewny być nie mogłem, bowiem upadek zrobił na mnie nie lada wrażenie, a cios zadany przez Berkeleya w moją rzeczywistość był nie mniej ogłuszający...

*George Berkeley (1685-1753) - irlandzki duchowny anglikański, filozof, również misjonarz w Ameryce Płn. Zagorzały przeciwnik nie tylko ateizmu, co byłoby całkiem normalne jak na pasterza dusz przystało, ale również wielki wróg liberalizmu, zwłaszcza religijnego. Charakterystyczną cechą jego filozofii jest niezatrzymywanie się w wygodnych ramach umiarkowania, ale parcie ku najradykalniejszym, krańcowym wręcz rozwiązaniom. Być może przez to, że najważniejsze dzieła filozoficzne powstały w latach młodości Irlandczyka, a wtedy temperament i skrajność to wręcz obowiązek.

**Należy pamiętać, iż Berkeley mówi tutaj o cząstce i dalej o materii, w swoim rozumowaniu tych pojęć. Czyli nadal: materia to tylko postrzegana idea. Dlatego tak łatwo przyszło mu twierdzić, że nieskończony podział materii nie może istnieć, że musi istnieć jakaś najmniejsza cząstka; nie da się wytworzyć w rozumie takiej idei, której nie da się spostrzec którymś ze zmysłów, więc tym samym nie ma racji bytu mniejszy podział niż dostrzegalny.

***Pierwotnie Berkeley miał się nie pojawić w tym cyklu, bowiem jego skrajność była tak daleko idąca, że aż absurdalna. Ale nie to było jednak najgorsze, bardziej to, że swoją filozofię budował na fundamencie religii; co nie przeszkadza, kiedy myśliciel do niej dochodzi w trakcie, jeżeli jednak z gruntu przyjmuje się jej nadrzędność, to już trudno zaufać w takie rozumowania. Ogólnie treści jego myśli wymuszają na odbiorcy przyjęcie wielu założeń niemal dogmatycznie, co też jest zniechęcające.

Źródła:


1. Traktat o zasadach ludzkiego poznania - George Berkeley, Wyd. Zielona Sowa.
2. Człowiek i duch nieskończony. Immaterializm George’a Berkeleya - Adam Grzeliński, Z repozytorium UMK w Toruniu.
3. Filozofia atomizmu (Tylko rozdział 10: Krytyka Berkeleya) - Andrzej Łukasik, Z repozytorium UMCS w Lublinie.
4. Historia filozofii, Tom 2 - Władysław Tatarkiewicz, Wyd. Naukowe PWN.

PS Co do źródeł: gorąco polecam pracę pana Adama Grzelińskiego, jest kompletna, przystępna, czyta się wybornie, choć wiadomo, że to praca naukowa, nie popularnonaukowa. Natomiast Traktat… Berkeleya jest krótki i także przystępnie napisany, choć nie oddaje całości jego założeń.

W poprzednim odcinku: Wolter

6

Oglądany: 10160x | Komentarzy: 11 | Okejek: 39 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało