Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Czy z grania na trąbce na pogrzebach można się utrzymać? Rozmawiamy z Kamilem, który robi to zawodowo

30 103  
121   18  
„Coffin Dance” był bez wątpienia viralowym przebojem 2020 roku, a melodia towarzysząca pogrzebowym popisom stylowych grabarzy z Ghany („Astronomia” Tony'ego Igy'ego) dobiegała niemalże zewsząd. Muzyczne realia polskich pogrzebów to jednak wciąż maksymalne podkręcanie płaczu i smutku. Zarzynane przez wiejskiego księdza psalmy i do dziś tkwiące w podświadomości „W górnej krainie Salve Regina”, które usłyszałem na pogrzebie prababci jako dziewięciolatek, długo nie mogły opuścić mojej dziecięcej głowy i jeszcze bardziej podkreślały przygnębiająco-straszną atmosferę tego dnia.
Nie wszyscy jednak mają takie niezbyt pozytywne muzyczno-pogrzebowo skojarzenia – Kamil to trębacz, który przez pół życia brzmieniem swojego instrumentu współtworzy atmosferę wielu ostatnich ziemskich pożegnań. I choć na pierwszy rzut oka wygląda bardziej na strong mana niż muzyka, już po chwili rozmowy da się poczuć, że grę traktuje bardzo poważnie. Zapraszamy do lektury jedynej takiej rozmowy o muzyczno-pogrzebowych maratonach, cmentarnej agresji rodziny zmarłego, czy zarobkach w tej specyficznej robocie.

https://youtu.be/j9V78UbdzWI
Michalp666: Profesja muzyka grającego na pogrzebach ma jakąś fachową nazwę?

Kamil: Jestem po prostu muzykiem – trębaczem; skończyłem studia na wydziale instrumentalnym. Granie na pogrzebach to tylko część mojej pracy. Na co dzień jestem nauczycielem, można mnie też usłyszeć w Zespole Pieśni i Tańca Legnica czy Dziecięco-Młodzieżowej Legnickiej Orkiestrze Dętej.

Duża jest konkurencja w tym, nazwijmy to, zawodzie?

W Legnicy, gdzie aktualnie mieszkam, jest przynajmniej czterech grywających na pogrzebach trębaczy, ale w przypadku każdego z nich takie zlecenia to tylko bonus do innej, codziennej, pracy. Natomiast w większych miastach – nawet w Szczecinie, miejscu moich studiów – bezproblemowo można utrzymać się z takich zleceń – i to na całkiem niezłym poziomie.

Jak najłatwiej trafić na cmentarz? Oczywiście nadal mam na myśli granie na pogrzebach...

Po pierwsze: trzeba po prostu dobrze grać i wkręcać się w muzykę. Nie ma jednak żadnych castingów – nietrudno chyba się domyślić, że także i w tej robocie przydatne są znajomości. To nie jest tak, że ktoś z ulicy przyjdzie i z marszu ma pracę. Przede wszystkim warto znać kogoś, kto siedzi w branży. Wtedy istnieje szansa, że zagrasz – raz, drugi, trzeci... Jeśli zaprezentujesz się profesjonalnie, z pewnością jeszcze do ciebie kiedyś zadzwonią z propozycją.

To forma etatowej roboty?

Gram w kilku firmach na zleceniach. W kwestii wykonywanej przeze mnie usługi wszystko oczywiście jest jasne i przejrzyste, jednak dogadywanie fuchy najczęściej odbywa się na tradycyjną gębę. Jeśli już odpowiednio wdrożysz się w środowisko, nie musisz nawet zbytnio zabiegać, żeby oczekiwać kolejnych telefonów. Regularnie dzwonią do mnie koledzy, którzy chcą podzielić się nadprogramowym pogrzebem, niemożliwym do zagrania choćby ze względu na własne obowiązki. To działa zresztą w obie strony.


Kiedy w twoim życiu pojawił się pomysł grania na pogrzebach?

Pierwszy pogrzeb zagrałem z piętnaście lat temu, jeszcze jako nastolatek – jak nietrudno policzyć, tworzenie ścieżek dźwiękowych do ostatnich ziemskich dróg towarzyszy mi już praktycznie przez połowę życia. W tym miejscu muszę wtrącić dygresję o tym, jak przez ten czas zmieniła się muzyczna edukacja. Dziś młodzi nie mają zbyt wielu opcji na granie, zwłaszcza zarobkowe. Ja będąc uczniem, grałem w trzech orkiestrach, gdzie doświadczeni trębacze zachęcali mnie do pogrzebów: „Młody, jedź zagrać za mnie, dorobisz sobie” – słyszałem często.

Można mówić o jakichś artystycznych aspektach takiego grania?

Granie zawsze traktuję jako element rozwoju artystycznego. Ale chyba żaden z muzyków nie myśli o w kontekście formy realizacji siebie. To po prostu zarabianie pieniędzy. Oczywiście są też pogrzebach tacy instrumentaliści, którzy z różnych powodów – nierzadko wizerunkowych – nigdy nie zgodziliby się na taką propozycję. Zarobek to jedno, a bycie w dużej mierze odpowiedzialnym za tworzenie atmosfery w tak ważnej i trudnej chwili to drugie. Nie ma sensu wchodzić w szczegóły, ale często polega to po prostu na odpowiednim korzystaniu z techniki użytkowej – wprowadzeniu wibracji dźwięku czy graniem głośnością.

Byłbyś w stanie oszacować, na ilu pogrzebach się pojawiłeś?

To już idzie w tysiące – w tym momencie gram mniej więcej na piętnastu pogrzebach w miesiącu. Czasami co drugi dzień, czasami na kilku następujących po sobie. Ogromną większość stanowią te kościelne, choć od czasu do czasu pojawiam się też na pogrzebach świeckich. Sytuacja zagęszcza się podczas sezonu urlopowego – mój rekord to siedem pogrzebów w ciągu dnia. Wyczerpująca robota – i fizycznie, i psychicznie.

Kamil na trąbce promuje akcję #zostańwdomu

Istnieje jakiś oficjalny dress code tej pracy?

Tylko taki, żeby wyglądać schludnie. W niektórych firmach – zazwyczaj w dużych miastach – rzeczywiście są identyczne uniformy, ale ja jadąc na pogrzeb, staram się wyglądać tak, żeby nikt nie zwracał na mnie uwagi. Marynarka, koszula – standard. Nie spinam się zbytnio. Zdarzyło mi się nawet podczas lipcowego upału chować sandały za jednym z nagrobków. Moim zdaniem w tej robocie ważniejsze jest dobre granie niż śnieżnobiałe rękawiczki i wypastowane lakierki. Choć oczywiście jedno drugiemu nie szkodzi.

Po dłuższym czasie taka praca wciąż wzbudza emocje? Stykasz się w końcu z prawdziwymi rodzinnymi dramatami.

To zależy od wielu czynników. Grywałem na pogrzebach osób, które znam – na szczęście nikogo ze swojej rodziny czy najbliższego grona, więc podczas pracy nigdy nie miałem w sobie aż tak dużego ładunku emocjonalnego. Ale będąc na tylu pogrzebach łatwo zauważyć, że im starsza osoba, tym mniejsza rozpacz. Najtrudniejsze są pożegnania dzieci i ofiar wypadków. W ubiegłym roku głośna była sprawa legniczanki zastrzelonej pod samym domem – podczas ceremonii atmosfera była porażająca, choć tak naprawdę mało kto płakał. Większość wyglądała, jakby była niesamowicie wściekła. Innym razem w wypadku samochodowym zginęła rodzina z dwójką dzieci – leżące obok siebie cztery trumny w różnych rozmiarach wyglądały przerażająco upiornie. Po pierwszych dźwiękach trąbki dosłownie wszyscy zaczęli płakać. Ja też trząsłem się w środku. Jedyne, co możesz zrobić, to grać i myśleć: „Masakra!”. W takich sytuacjach naturalnie odczuwa się emocje, przez co gra się oczywiście znacznie trudniej, ale ja tam mimo wszystko jestem w pracy i staram się za każdym razem. Gdybym traktował to jak podbicie karty na zakładzie, nie zatrudnialiby mnie przez tyle lat.

A mógłbyś przytoczyć jakieś dziwne sytuacje, które miały miejsce w trakcie pogrzebów?

Odpukać, mi nie przytrafiło się nic z kategorii „bizarre”. Ale pewien znajomy trębacz z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem – mówiąc wprost, dziadek chcący dorobić do emerytury – został pobity po pogrzebie. Ponoć trochę nakiksował, a że rodzina nie należała do najbardziej cierpliwych... Zamiast zarobić pieniądze, zarobił w zęby. Nie było jednak żadnych konsekwencji tej sytuacji. Nie dostał kasy, zwinął sprzęt, zabrał się z cmentarza i tyle. Nie wezwał nawet policji. Ale nie jestem przekonany, że zrobił dobrze.

https://youtu.be/NF3EpvqK1YM
Solo Kamila na Dolnośląskim Przeglądzie Orkiestr Dętych 2019

Były momenty, w których walczyłeś z głupawką i zagryzałeś zęby, żeby się nie roześmiać?

Zdarzają się momenty, w których musisz odwrócić twarz i mieć nadzieję, że nikt nie przyłapał cię na gorącym uczynku. Pewnego razu czterej doświadczeni grabarze dosłownie kilka metrów ode mnie stracili rytm i spektakularnie zatańczyli z trumną; na szczęście w newralgicznym momencie utrzymali równowagę. Sytuacja oczywiście smutna, ale widok bez wątpienia komiczny. Potem powiedzieli mi, że nieboszczyk ważył 180 kilogramów. Trumna to mniej więcej kolejna stówa obciążenia, więc te piruety nie były niczym dziwnym ani zawinionym przez nich. Ale to sporadyczne sytuacje, których częściej – chociażby dla świętego spokoju – wolę nawet nie zauważać.

Wchodzisz z trąbką do kościołów lub kaplic czy skupiasz się wyłącznie na cmentarzu?

W jednej z firm jest taki zwyczaj, że zaczynam grać w kaplicy, jeszcze pod koniec mszy. Sam go zapoczątkowałem – lubię akustyczny klimat tego miejsca. W tym przypadku dużo zależy od księży. Są tacy, którzy w ogóle nie pozwalają wejść z trąbką.

Starcia z pazernymi duchownymi zdarzają się regularnie?

Niektórzy duchowni wprost mówią, żebym grał co i ile chcę, jeszcze inni nawet nie zwracają na mnie uwagi, ale są też tacy, którym zdecydowanie nie pasuje moja obecność. Nie jestem specjalnie wierzący, ale po tylu latach regularnego uczestniczenia w pogrzebach od razu widzę zależność między zaangażowaniem księdza w ceremonię a grubością koperty. Czasami zdarzają się podstawowe problemy z komunikacją – pewien ksiądz na wsi bardzo nie chciał, żebym zagrał. „Kategorycznie się nie zgadzam!” – powtarzał w kółko. Jego zdaniem trąbka nie jest instrumentem liturgicznym, więc delikatnie zasugerował, żebym się zawijał. Rodzina, która przecież zapłaciła, miała jednak inne zdanie na ten temat. Nie chciałem robić afery, więc stanąłem na zewnątrz kościoła. W połowie pierwszej piosenki przyszedł do mnie ministrant z kolejnym „upomnieniem”. Nie przerwałem – to w końcu wolny kraj, a jurysdykcja księdza musi się gdzieś kończyć.

Jak mniemam, wykonujesz głównie religijny repertuar?

Nie skupiam się repertuarze stricte religijnym, ani zbytnio nim nie żongluję – dziś „Ave Maria” moim zdaniem jest już standardem. Wykonuję też „Barkę” oraz „Być bliżej ciebie chcę” – utwór, który wybrzmiał tuż przed zatonięciem Titanica. Na życzenie mogę dodać także „Marsz pogrzebowy” Chopina – w sumie wychodzi niecały kwadrans grania. Zdarzają się też, choć raczej rzadko, różne prośby. Nieco się zdziwiłem, gdy ostatnią wolą jednego ze zmarłych było zagranie jednego z biesiadnych przebojów. Odczuwałem trochę obaw, jak ten pomysł odbierze dalsza rodzina. Pomny doświadczeń starszego kolegi, wolę unikać konfrontacji. (śmiech) Trochę przerobiłem tę melodię – zwolniłem tempo, zagrałem nieco innym dźwiękiem i bezproblemowo poszło.

https://youtu.be/cP0MqCoM5j8
Na jakich innych niż trąbka instrumentach muzycy grają najczęściej w trakcie ostatniej ziemskiej drogi?

Na pogrzebach często można też usłyszeć skrzypce, choć zimą to niezbyt praktyczna opcja – prędzej popękają struny, niż zagrasz coś sensownego. Także trąbka potrafi zamarznąć – mi też się to zdarzyło, fartownie pod sam koniec grania, Inny popularny wybór to saksofon. Głównie chodzi o płaczliwy dźwięk instrumentu i uwzględnienie warunków atmosferycznych.

To na koniec poproszę o konkrety. (śmiech) Grając na pogrzebach, da się porządnie zarobić?

To są dobre pieniądze. A konkrety? Tajemnica zawodowa (śmiech) Za pogrzeb na miejscu mogę kupić sobie butelkę dobrej whisky – jeśli muszę gdzieś dojechać, kasuję odpowiednio więcej. Na ilość zleceń narzekać nie mogę – wszystkie okoliczne wioski znam na pamięć. Zdarzyło mi się nawet dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów aż pod niemiecką granicę. Ale rynek jest szeroki i ceny też są bardzo różne. W większych miastach nierzadko zdarza się, że gra dwóch trębaczy naraz, co w naturalny sposób zwiększa koszty wynajęcia muzyków.
8

Oglądany: 30103x | Komentarzy: 18 | Okejek: 121 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało