Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Rzymska dz#wka, renomowany hotel i nieopierzony dziennikarz z Opus Dei - ten wkręt słynnego pisarza zasługuje na uznanie

68 944  
357   78  
Sztuka robienia komuś niewybrednych żartów i sadystycznego upajania się efektami swojego dzieła w dużej mierze zależy od tego, kto jest autorem takiego wkrętu. Oczywiste jest, że inteligentny zgrywus potrafi uknuć lepszą intrygę niż ktoś, kogo bawią dowcipy o Jasiu. Lepszą – to nie znaczy, że niepozbawioną dobrego smaku. Dziś dowiecie się jak światowej sławy hiszpański pisarz, dziennikarz i felietonista zabawił się kosztem Bogu ducha winnego członka organizacji Opus Dei.
Arturo Perez-Reverte to autor powieści tłumaczonych na wiele języków. Zanim jednak powstała seria popularnych książek o przygodach kapitana Alatriste, Reverte parał się dziennikarstwem wojennym. Jako reporter, na przełomie lat 70. i 80. relacjonował konflikty zbrojne m.in. w Czadzie, Angoli, Sudanie czy w Zatoce Perskiej. Pewnego razu, kiedy Arturo wracał do Hiszpanii z Libanu, wpadło mu nowe, wydawać by się mogło - „nudne”, zlecenie. Miał zatrzymać się w Rzymie, aby zrelacjonować wizytę hiszpańskiego premiera we Włoszech. Politykowi towarzyszyła cała gwardia dziennikarzy, których Reverte doskonale znał zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i towarzyskiej. Ze wszystkimi pisarz spotkał się w knajpie, aby, standardowo, upić się kapkę.


Wśród całej masy zaprzyjaźnionych z Arturo pismaków znalazł się jeden „świeżak”. Pedro, bo tak gryzipiórek miał na imię, był gorliwym katolikiem i członkiem Opus Dei – kościelnej organizacji słynącej z dość radykalnych poglądów. Młodzieniec pracował dla wydawnictwa tej instytucji i wyglądał na osobę wielce zaangażowaną w swoją misję.

Pod koniec posiedzenia w knajpie, mocno już opity Reverte podniósł się ze swojego stołka i rzekł: „Dobra, dawajcie mi tu po pięć tysięcy peset i zaczynamy drugą część programu...”. Panowie, którzy niejedną imprezę razem już przeszli, wiedzieli, że szykuje się jakiś numer, więc ochoczo spełnili prośbę kolegi. Pepe Oneto, Amalia Sampedro, Fernando Puig – każdy wręczył przyjacielowi zwitek banknotów, albo przynajmniej udawał, że to robi. Pedro, nie chcąc się wyłamywać, również przekazał dziennikarzowi swoją działkę.
Reverte pośliniwszy palec, dokładnie przeliczył gotówkę, a następnie bardzo ukontentowany rzekł: „No i pięknie. Idę zadzwonić po dziwkę dla każdego z nas oraz jednego przystojnego fagasa dla Amalii, zgadza się?”.

Usłyszawszy te słowa, zatrwożony Pedro zerwał się na równe nogi, rycząc „Że jak?!!”. Żadnemu z dziennikarzy nie poruszył się nawet kącik ust i widząc, że młody kolega tak emocjonalnie zareagował na niewybredny żart Arturo, wszyscy najwyraźniej postanowili pociągnąć żart dalej. „To taki tutejszy zwyczaj” - rzekł Reverte. - „Nigdy nie słyszałeś o rzymskich orgiach?”. Chłopak najwyraźniej nie słyszał o takiej tradycji, bo wywracając krzesło, teatralnie wymaszerował z knajpy, nawet nie prosząc o zwrot wpłaconej na poczet cielesnych uciech kasy.
Kiedy tylko drzwi za wychodzącym z restauracji Pedro się zamknęły, cały stół ryknął śmiechem. Na tym pewnie sprawa zakończyłaby się, gdyby nie wypity przez dziennikarzy alkohol, który dodał redaktorom animuszu do kontynuowania wkrętu.


Gdy już mocno zanietrzeźwiona grupa hiszpańskich dziennikarzy wtoczyła się do hotelu, jeden z nich, świetnie mówiący po włosku Fernando Puig, podszedł do recepcji i chwyciwszy za słuchawkę, zadzwonił do pokoju, w którym zakwaterowany był Pedro. „Dobry wieczór panu!” - rzekł, udając recepcjonistę. - „Tu na dole czeka pani o imieniu Paola i chce złożyć panu wizytę. Czy wyraża pan na to zgodę?”. Przerażony chłopak, wrzasnąwszy, że nie, w żadnym wypadku, że nie zna żadnej Paoli i że absolutnie nie życzy sobie żadnych wizyt, rzucił słuchawkę na widełki.

Dziesięć minut później Fernando kolejny raz zadzwonił do Pedro. Tym razem bardzo poważnym głosem oznajmił: „Szanowny panie. Nasz hotel jest poważną, szanowaną placówką. Pani Paola dość mocno nalega na wizytę. Mówi, że umówił się pan z nią, a ona przyjechała z bardzo daleka i chce się z panem natychmiast zobaczyć”. Pismak z Opus Dei rozłączył się. Kolejnego telefonu już nie odebrał. Zabawa pijanych redaktorów skończyłaby się, gdyby nie znajomy dziennikarz, Antxón Sarasqueta, który właśnie cały w skowronkach wszedł do holu i zaczął wylewnie witać się ze swoimi kolegami. Ci od razu opowiedzieli mu o tym, jak właśnie umilali sobie wieczór pastwieniem się nad młodym, katolickim redaktorem.

Pięć minut później Sarasqueta zapukał do drzwi pokoju ofiary żartu. „Otwórz! To ja! Antxón!”. Drzwi pokoju delikatnie uchyliły się i przez szparę wysunął się nos bladego jak albinos Pedro.
„Stary, aleś naodpierdalał tam na dole!” - zaczął Sarasqueta. - „Jakaś dziwka awanturuje się w recepcji. Drze się jak głupia. Mówią, że zaraz policję wezwą...”.
Pedro, w tym momencie blady jak wapienna ściana, jąkając się, wymamrotał: „Kiedy ja nie mam pojęcia, co się dzieje. Zaklinam się, w ogóle nawet nie znam tej Paoli!”. Antxón, który doskonale wczuł się w swoją rolę, od razu przytomnie zareagował: „Taaaak? To skąd wiesz, że ona nazywa się Paola?”. Pedro, będący już na skraju omdlenia, wczepił się w drzwi, aby nie upaść. „Recepcjoniści mówią, że rano wyślą do twojej redakcji skargę.” - kontynuował Sarasqueta. - „Chcą, abyś odpowiedział za swoje zachowanie. Tu nie jest dobrze widziane rezerwowanie sobie spotkania z pracownicą nocnej branży, a następnie porzucanie kobiety w drzwiach hotelu o takiej renomie jak ten!”.


Dla pijanych dziennikarzy na tym historia ostatecznie się skończyła. Jednak szybko wyszło na jaw, że zaczęła ona żyć własnym życiem. Pedro całą noc nie mógł zasnąć. Skoro świt rzucił się do telefonu i chcąc uprzedzić pracowników, zadzwonił do redakcji pisma wydawanego przez Opus Dei, aby zapewnić swoich pracodawców, że on – wzorowy, katolicki dziennikarz – nie ma nic wspólnego z awanturującą się dziwką z hotelu w Rzymie. Jako że była to pierwsza informacja, jaką od czasu przyjazdu do Włoch przekazał im Pedro, przedstawiciele redakcji czym prędzej skontaktowali się z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, aby sprawę wyjaśnić. Przejęci pracownicy tej placówki natychmiast skontaktowali się z… Fernandem Puigiem. Tym samym człowiekiem, który jeszcze parę godzin wcześniej dzwonił do umierającego ze stresu Pedro i podawał się za recepcjonistę.


Fernando, postarawszy się o możliwie najbardziej uprzejmy ton, zapewnił, że nic o tej sprawie nie wiedział i pragnąc uspokoić swojego rozmówcę, taktownie dodał: „Każdemu przecież może przytrafić się noc pełna życiowych pomyłek...”.
Naburmuszony Pedro nigdy nie chciał mówić o tym „incydencie”, aczkolwiek w swoim felietonie Arturo Perez-Reverte wspomina, że wieść o awanturze spowodowanej zamówieniem przez młodego katolickiego pismaka prostytutki w Rzymie szybko rozeszła się po redaktorskim światku, a sami kawalarze niespecjalnie garnęli się do tego, aby przyznać się do swojego żartu. Tym sposobem historia o włoskim hotelu, dziwce i wściekłych recepcjonistach przeszła do legend hiszpańskiego dziennikarstwa.

Hiszpańskojęzycznych Bojowników zachęcam do przeczytania felietonu Arturo Pereza-Reverte w oryginale.

46

Oglądany: 68944x | Komentarzy: 78 | Okejek: 357 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało