Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Panele to moje życie, czyli zapierniczać trzeba

66 674  
309   198  
Panele podłogowe to rzecz tak oczywista i niezauważalna w codziennym życiu, że nikt na dobrą sprawę dłużej nie zastanawia się nad ich historią. Robisz remont, przyjeżdża ekipa, wymienia podłogę – ot, i cała filozofia. A jak to wszystko wygląda od środka? Praca, jaką na co dzień wykonuje trzydziestotrzyletni Jacek, wydaje się niezwykle męcząca i niewdzięczna. Oddajmy zatem głos facetowi, dla którego źródłem utrzymania i znojem codzienności jest pochylanie się nad deptanymi przez nas deskami:


O robocie panelarza – tak, to głupie słowo – dowiedziałem się z ogłoszenia w necie. Akurat szukałem pracy, która pozwoli mi odbić się od monotonii kilkuletniego zapierdalania na taśmie. Mój ojciec to typowa złota rączka i jeszcze za małolata pomagałem mu we wszelkich pracach remontowych. Wszystkie panele u siebie w domu położyłem sam, zrobiłem to chyba całkiem nieźle, więc postanowiłem spróbować. Okazało się, że mój przyszły szef jest raptem kilka lat starszy ode mnie, szybko złapaliśmy wspólny język i już następnego dnia pojechałem w teren.

Ale od początku – sama praca nie jest specjalnie trudna. Nie trzeba do tego kończyć filozofii. Mimo wszystko, nie polecam wszelkiego rodzaju internetowych tutoriali – bez odpowiedniego sprzętu i doświadczenia możemy łatwo spieprzyć sobie remont. Jeśli natomiast chodzi o wysiłek i tempo, do głowy przychodzi mi tylko słowo „przejebane”. To najcięższa rzecz, jaką w życiu wykonywałem – a zajmowałem się różnymi fizycznymi fuchami, z pracą na szklarni w upale i wiecznym pochyleniu włącznie.

Zanim zabierzesz się do właściwej roboty, musisz jechać do sklepu czy magazynu i zgarnąć wszystkie niezbędne gadżety. Pracujemy we dwóch, więc jesteśmy skazani tylko na siebie i na siłę swoich mięśni. Wnoszenie wszystkiego na górę to prawdziwy koszmar. Często wchodzimy do budynków w stanie deweloperskim, gdzie winda jeszcze nie działa. No i zapierdalać trzeba, jak w popularnym filmiku.

https://www.youtube.com/watch?v=LHdrZpto4-c

Nasz rekord to 84 trzydziestokilogramowe paczki wniesione na piąte piętro. Nieźle, co? Trzeba też pamiętać, że niestandardowe wymiary takich paczek często zmuszają do ostrego kombinowania i dodatkowego wysiłku. Po takiej rozgrzewce niejeden pewnie padłby na zawał. A my nie dość, że potem musimy precyzyjnie ciąć i kłaść te panele, to jeszcze najczęściej walczymy z czasem, bo czekają na nas kolejne zlecenia. Specjalizujemy się tylko w panelach – dzięki temu śmiało mogę stwierdzić, że robimy to naprawdę dobrze i nikt nam nie zarzuci, że jesteśmy jak wykończeniowcy z programu „Usterka”.


Nie jest prawdą, że w szeroko pojętej budowlance chleje się od rana. My musimy być mobilni – tu trzeba pojechać do klienta, tu załatwić coś na magazynie – czas nagli, a nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby utraty prawka. Nawet obraz robotnika z nieodłączną fajką w gębie to mit – często pracujemy w pomieszczeniach, gdzie nie można palić. Można niby wyjść na szluga na balkon czy zakopcić przez okno, ale to strata czasu, który ciągle nagli. Dobrym pomysłem są elektroniczne papierosy – zawsze można na szybko ściągnąć chmurę czy dwie bez zadymiania miejsca, w którym pracujemy. Kiedyś z rana dałem się namówić na gibona, ale to zła strategia – czas wlókł się niemiłosiernie i ciągle chciało mi się pić. Niewygód jest sporo, trzeba przygotować się też na warunki odbiegające nieco od pracy biurowej (śmiech). W takiej robocie nie można być delikatnym. Ostentacyjne żarty, bekanie, pierdzenie, do tego ciągłe oglądanie „biustu hydraulika”, czyli rowa kolegi wychodzącego ze spodni – to nic przyjemnego.

Nigdy nie spodziewałem się, że istnieje rynek na coś takiego jak chociażby robocze nakolanniki (ja korzystam z żelowych) – spędzanie długich godzin w pochylonej pozycji to masakra dla kolan, dłoni, stawów i pleców. Dodatkowe koszty to sam strój do pracy – gdy zacząłem jeździć w starych dresach, po kilku fuchach miałem kolana przetarte na wylot – co się nasłuchałem oczywistych żartów, to moje. Czasami trochę boję się konsekwencji tego wysiłku – zdarza mi się przebudzić w nocy i nie czuć lewej ręki, czasami ból promieniuje mi na całe ciało, co to będzie na starość? Kiepsko mi się też gra na konsoli – po pierwszej połowie meczu w FIFĘ prawie nie czuję kciuków. Ale przynajmniej mam świetną kondycję, pomimo palenia prawie paczki dziennie śmiało mógłbym biegać na długich dystansach.


Trochę obawiałem się, że zimą będzie mniejszy ruch w interesie, ale wcale nie jest tak źle – paradoksalnie w grudniu mamy więcej zleceń niż chociażby we wrześniu. W robocie podoba mi się też to, że nigdy nie ma nudy – każdy dzień to inni ludzie, inne zlecenia, inne pomieszczenia – w porównaniu z koszmarną nudą hali na strefie to rzeczywiście jak wpuszczenie świeżego powietrza do dusznego pokoju. Fajny jest też brak ograniczeń godzinowych – nie muszę wstawać o 4:45, jechać na strefę pod miasto, odbijać karty i wchodzić do zasmrodzonej szatni. Mam służbowego busa, który stoi pod moim domem. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym na fuchę wyjechał wcześniej niż o 7 – jak dla mnie to idealna pora. Czasami zdarza się, że spędzam cały dzień poza chatą – powroty po 21 to nic przyjemnego, ale przynajmniej wiem, za co robię.

Najlepiej pracuje się, gdy gospodarzy nie ma w domu. I nawet nie chodzi o to, żeby odwalać jakąś fuszerkę – nikt nie lubi, gdy gapi mu się na ręce. A przytrafiają się różne sytuacje. Niesamowicie irytujący są samozwańczy eksperci od budowlanki. Zdarzyło się, że podczas kładzenia podkładu pewna ładnie ubrana pani zaczęła bardzo głośno protestować mówiąc, że robimy to źle – w jej przekonaniu pianka miała być skierowana ku górze. Kompletnie nie wierzyła w nasze kompetencje, była niezwykle przekonana o własnych racjach, nawet zadzwoniła po swojego męża, który akurat był w pracy. Wszystko skończyło się awanturą – swoją wersję postanowiła potwierdzić w siedzibie producenta paneli. Nie spodziewała się tylko, że kobieta w sekretariacie ma raczej słabe zorientowanie w kwestiach technicznych – babka na słuchawce też nasłuchała się kilku miłych epitetów. Na szczęście mąż pani specjalistki po godzinie pojawił się na miejscu i uspokoił ją mówiąc, że to jednak my mamy rację.

Niektórzy wprost walą w ch*ja, chcąc oszukać nas na pieniądze – zdarzały się sytuacje, gdy klienci oskarżali nas o niedopełnienie warunków umowy czy braki w przywiezionym przez nas asortymencie. Teraz bardzo dbamy o papiery – tak, żeby nikt nie mógł nam niczego zarzucić. Kiedyś dostaliśmy też zjebki za zostawienie bałaganu w domu. I rzeczywiście, zasłużylibyśmy na nie, ale gość, u którego robiliśmy przekonywał, że sam ogarnie ten syf. Dla nas taka oszczędność czasu jest – dosłownie – na wagę złota, więc grzecznie się pożegnaliśmy i zawinęliśmy. Następnego dnia szef poinformował nas, że typ dzwonił ze skargą. Na szczęście na każdego ch*ja statystycznie przypada jedna normalna i życzliwa osoba.

Niedawno pracowaliśmy u gościa, którego nie chciałbym spotkać w ciemnej uliczce. Sam mam prawie 2 metry wzrostu, ale ten typ wyglądał – zarówno z postury, jak i z twarzy – jak mistrz wagi ciężkiej. Mimo tego okazał się mega sympatyczną osobą. Nie wpieprzał się nam w robotę, co chwilę pytał, czy czegoś nam nie potrzeba, a na koniec zostawił dwie stówy napiwku. Najzabawniejsze są natomiast dobrze wyglądające panie domu po czterdziestce. Jedna z nich zalotnie poprosiła kiedyś o prywatne wywiercenie kilku dodatkowych dziurek, inna znowu ostentacyjnie wypinała się w spodenkach odsłaniających pół tyłka na oczach swojego, na oko siedemdziesięcioletniego, męża. Byłbym naiwniakiem, gdybym w głowie odtwarzał scenariusze znane z pornosów, ale puszczanie oczka, porozumiewawcze uśmiechy czy dwuznaczne uwagi są na porządku dziennym.


Pieniądze są naprawdę przyzwoite – dobijam mniej więcej do średniej krajowej. Oczywiście, wszystko zależy od ilości przepracowanych godzin, ale nawet w niezbyt obfitujących w zlecenia miesiącach zarabiam więcej, niż biorąc nocki i nadgodziny na taśmie. Ale są też rzeczy, które mi się nie podobają. Najbardziej niezadowolony jestem z braku umowy – na początku pracy sam zdeklarowałem, że jestem gotowy do pracy na czarno. Niestety, zdrowotne problemy, o których mówiłem wcześniej, zapaliły mi z tyłu głowy czerwoną lampkę. Chyba będę musiał w najbliższym czasie negocjować w tej kwestii z szefem. Denerwują mnie też ludzie, którzy traktują mnie instrumentalnie, jako parę rąk i kolan do roboty. Ale nauczyłem się już cierpliwości – podchodzę do swojej pracy profesjonalnie, a wszelkie uwagi puszczam mimo uszu.

Bardzo chciałbym w przyszłości założyć swoją małą firmę kładącą panele – wydaje mi się, że to moja nisza. Ludzie cały czas się przecież budują, remontują, wbrew pozorom wcale nie jest tak źle z kasą. Ale specjalistyczny sprzęt jest drogi. Bus to jedna kwestia, inna to narzędzia, które kosztują sporo. Aktualnie korzystam z ukośnicy wartej około pięciu tysięcy – im droższe nasze gadżety, tym lepsza jakość wykończenia. Daję sobie dwa lata na start biznesu. Pamiętajcie, warto wspierać młodych przedsiębiorców i zlecać pracę ludziom, którzy naprawdę się na niej znają (śmiech).
62

Oglądany: 66674x | Komentarzy: 198 | Okejek: 309 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało