Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Connery gra brata Jamesa Bonda, Włosi kręcą kalkę "Szczęk", a Turcy pastwią się nad "Gwiezdnymi wojnami" - trzy zapomniane dziś podróbki wielkich hitów dużego ekranu

38 415  
92   17  
Patrząc na nędzne dokonania wytwórni Asylum można by odnieść wrażenie, że nikczemnej jakości produkcje filmowe usiłujące podczepić się pod popularność kinowych blockbusterów, to zmora czasów współczesnych. Tymczasem wygląda na to, że łamanie praw autorskich miało swój prawdziwy renesans już parę dekad temu, a kulisy powstania niektórych z tych „dzieł” są doprawdy fascynujące!

„Ok, Connery” - film o brytyjskim szpiegu z nie tym Connerym co trzeba

Mało kto wie, ale już w latach 60. szkocki aktor o nazwisku Connery zagrał agenta Jej Królewskiej Mości w filmie pełnym postaci doskonale nam znanych z poprzednich produkcji o przygodach słynnego szpiega. Oprócz wspomnianego gwiazdora mogliśmy ponownie zobaczyć przepiękną Danielę Bianchi, która wcześniej zachwyciła widzów jako Tatiana Romanova w „Pozdrowieniach z Rosji”, był też Adolfo Celi, jeszcze niedawno grający naczelnego arcyłotra w „Operacji Piorun”, no i oczywiście nie wypada zapomnieć o kreacjach Bernarda Lee, czyli słynnego M z 11 odsłon przygód 007 oraz Lois Maxwell, która to jako Money Penny zagrała w aż 14 filmach o Bondzie.


Brzmi nieźle? No, ba! A brzmiałoby to jeszcze lepiej, gdyby główną rolę zagrał Sean Connery, a nie jego brat Neil! Podobieństwo między oboma panami jest dość znaczne, jednak prawdziwy Bond jest tylko jeden! Produkcja o tytule „Ok, Connery” powstała na fali szalonej popularności cyklu filmów o brytyjskim agencie i była jednym z dziesiątek przykładów kina eksploracji zwanego „euro-spy”. Prym w klonowaniu tej szpiegowskiej formuły wiedli Francuzi i Włosi. Produkcja, o której mowa jest właśnie dziełem włoskim.


Fizyczne podobieństwo bohatera do Jamesa Bonda nie może być przypadkowe - brodaty agent jest bowiem jego bratem (chociaż z uwagi na prawa autorskie fakt ten nigdy nie został w filmie wprost potwierdzony). Żeby tego było mało każdy z aktorów, którzy wcześniej pojawili się w produkcjach o 007, praktycznie powtarza swoje kreacje z popularnej serii. Mamy tu nawet Anthony’ego Dawsona – aktora, który wcielił się w jednego z antagonistów Bonda w „Doktorze No” oraz zagrał samego Ernsta Blofelda w „Operacji Piorun” oraz „Pozdrowienaich z Rosji!”.

Ba, nawet muzyka w tym filmie aż za bardzo przypomina znany wszystkim, bondowski motyw przewodni. Warto nadmienić, że autorem ścieżki dźwiękowej do „Ok, Connery” (filmu, który w niektórych krajach dystrybuowany był jako "Operation Kid Brother") był pewien włoski kompozytor – Ennio Morricone. Pewnie go nie kojarzycie, ale ponoć zrobił on kilka fajnych muzyczek do jakichś tam westernów…


Chociaż produkcja ta miała być swego rodzaju parodią filmów o 007 to jej humor w połączeniu z akcją i sporą ilością (nie do końca odzianych) ślicznotek sprawił, że w zasadzie niewiele różniła się ona od dowolnego filmu o Jamesie Bondzie z tamtego okresu.

„Last shark”

Nieco inaczej sytuacja wyglądała z „Last shark”, który to film w przeciwieństwie do opisanej powyżej „parodii” szpiegowskich hitów z Wielkiej Brytanii, był już bezczelną kalką „Szczęk”. A właściwie dwóch pierwszych (i jedynych, które da się oglądać) części serii, którą zapoczątkował głośny thriller w reżyserii Stevena Spielberga.
Pomiędzy obiema produkcjami różnic jest bardzo mało, za to niektóre z podobieństw mogą wywołać rubaszny rechot. Włosi ściągnęli na plan całkiem niezłego, amerykańskiego aktora – Vica Morrowa i ucharakteryzowali go tak, aby możliwie jak najbardziej przypominał postać, którą w „Szczękach” zagrał Robert Shaw.


Co zaskakujące – nakręcona za nędzny budżet kalka jednego z najbardziej dochodowych, wakacyjnych hitów również stała się sporym przebojem. I to nie tylko we Włoszech. Po zmianie tytułu na „Great White” i podłożeniu angielskiego dubbingu produkcja ta trafiła na rynek amerykański. Zanim Universal Pictures wygrało batalię sądową o zdjęcie tego rekiniego koszmarku z kin, film został obejrzany przez całkiem wielu widzów. Wprawdzie krytycy nie zostawili na włoskiej produkcji suchej nitki, obśmiewając przede wszystkim wyjątkowo tandetne efekty specjalne (rekin rzadko kiedy ruszał paszczą i wyglądał, jakby został wykonany z papieru), to łaknący masakry w wykonaniu oceanicznych ludojadów kinomaniacy przymknęli oczy na te niedociągnięcia.




O „Last shark” ponownie zrobiło się głośno 14 lat później, kiedy to inni włoscy filmowcy nakręcili dziełko pt. „Cruel Jaws”, w którym to z racji na budżetowe braki, wykorzystano całe ujęcia żywcem wycięte zarówno ze „Szczęk”, jak i niesławnej jego kalki. W praktyce więc nakręcona w 1995 roku produkcja była podróbką znanego filmu, a w jej realizacji wykorzystano sceny z innej podróbki tego samego filmu... Mamma mia! Na domiar złego „Cruel Jaws” w niektórych miejscach na świecie dystrybuowany był pod tytułem… „Jaws V”!

„Dünyayı Kurtaran Adam”, czyli tureckie „Gwiezdne Wojny”

Ta produkcja to już klasyk nad klasyki! Większość z nas kojarzy krążące po sieci krótkie, wywołujące połączenie śmiechu z głębokim zażenowaniem, sceny z tego niechlubnego przykładu tureckiej kinematografii.
W 1982 roku znany z nakręcenia niezliczonej ilości filmów akcji i dziełek z gatunku „płaszcza i szpady” turecki reżyser Cetin Inanc postanowił zabrać się za ambitny projekt realizacji efektownej „space-opery” w klimacie święcącego niedawno triumfy „Imperium Kontratakuje”. Pomysłem tym podzielił się z Cüneytem Arkınem – scenarzystą, ale i także aktorem, który z racji udziału w wielu historycznych produkcjach, umiał posługiwać się białą bronią i aż palił się do tego, aby spróbować swoich sił w kinie sci-fi. Ambicje i zapał obu panów szybko zderzyły się z przykrą rzeczywistością – budżet wyświetlanych w kinach „Gwiezdnych Wojen” to 18 milionów dolarów, tymczasem ówczesne tureckie produkcje tworzone były za równowartość 150 tysięcy dolców…


Szczęście jednak filmowcom sprzyjało, bo jeden z producentów zgodził się wyłożyć na ten projekt dwukrotnie więcej kasy. 300 tysięcy zielonych to niezbyt dużo, ale lepsze to niż nic. Za dużą część tych pieniędzy Inanc zbudował kilka planów filmowych oraz dekoracji, które to zostały umieszczone na piaszczystym wybrzeżu w okolicy wsi Kilyos. Podobno skonstruowane makiety statków kosmicznych prezentowały się naprawdę kozacko. Niestety dziś trudno to komukolwiek ocenić, bo dosłownie parę dni przed rozpoczęciem zdjęć potężny sztorm zmiótł potężne rekwizyty z powierzchni ziemi.


Inac nie zamierzał się jednak poddawać i szybko zwrócił się o pomoc do zaprzyjaźnionego operatora projektora filmowego w jednym z lokalnych kin i dał mu w łapę odpowiednio wysoką sumkę. Ten w zamian pożyczył reżyserowi taśmę z „Gwiezdnymi Wojnami”. W ciągu kilku godzin filmowiec miał już gotową kopię tego materiału, z którego wyciął całą masę ujęć ze statkami kosmicznymi i tym samym rozwiązał problem z nakręceniem drogich w realizacji scen międzygalaktycznych batalii. Niestety, nawet i tak z pozoru banalna rzecz, jak kradzież czyjegoś dorobku artystycznego została przez reżysera spektakularnie spieprzona. Zabrana z kina kopia filmu była filmem przeznaczonym do odtwarzania na szerokim ekranie, więc wszystkie „zajumane” sceny, które wykorzystał Cetin Inanc, są w ostatecznej wersji jego dzieła koszmarnie wręcz zwężone.


Warto tu wspomnieć, że reżyser ukradł nie tylko całe fragmenty ze słynnego hitu sci-fi, ale i skubnął trochę materiału z biblijnej superprodukcji „Sodoma i Gomora”, brytyjskiego filmu fantasy pt. „Magiczny miecz”, a nawet przywłaszczył sobie nagranie ze startu rakiety Sojuz.
Aby wiarygodnie umieścić tureckich aktorów w tym filmowym bigosie, reżyser chwytał się dość szalonych pomysłów. Na przykład wyświetlał „Nową nadzieję” na potężnym ekranie, na tle którego kręcił poczynania swoich bohaterów. Kto by się przejmował tym, że na pierwszym planie widać faceta w motocyklowym kasku, a na drugim cały fragment amerykańskiego pierwowzoru, wliczając w to cięcia pomiędzy ujęciami…?


Porównanie tego dzieła do bigosu jest jak najbardziej słuszne – to filmowe danie złożone jest z wielu elementów spiętych prowizoryczną, dość pretensjonalną fabułą. Mamy tu wątki religijne oraz postaci bliźniaczo podobne do tych znanych z „Battlestar Galactica” czy Zakazanej Planety”. Są też szkielety, mumie, a nawet yeti. A wszystko to bijące po oczach taniością i kiczem.

Film wymagał też dobrej oprawy dźwiękowej, więc Inanc zanurkował w swojej kolekcji nośników z soundtrackami i skompletował iście epicką mieszankę kompozycji – w „Dünyayı Kurtaran Adam” usłyszymy więc zarówno pompatyczny motyw przewodni z „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, „Ben Hura”, „Planety Małp” oraz i tytułowy numer Queen z „Flasha Gordona”.


Oczywiście trudno spodziewać się, aby poza Turcją, taka produkcja odniosła sukces. Film został przez krytyków zmasakrowany po całości. Tymczasem wokół „Dünyayı Kurtaran Adam” szybko narosła otoczka kultu. Dziś ten uroczy koszmarek ogląda się dla takiego samego „zacieszu”, jaki towarzyszy seansom dzieł „najgorszego reżysera wszech czasów”, czyli Eda Wooda!

https://www.youtube.com/watch?v=hyOCLzKszYY
5

Oglądany: 38415x | Komentarzy: 17 | Okejek: 92 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało