Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Siostra Monika, impreza w domu i inne anonimowe opowieści

73 743  
211   17  
Dziś przeczytacie także m.in. o bolesnej prawdzie, upadku autorytetów i bezinteresownej pomocy.

Parę dni temu moi rodzice dowiedzieli się, że Monika – moja 19-letnia siostra, nie jest już dziewicą i regularnie uprawia miłość ze swoim chłopakiem. Mama, słusznie obawiając się, że jej córka zajdzie w niechcianą ciążę, zrobiła jej awanturę połączoną z przyspieszoną edukacją seksualną. Była mowa o dzieciach w oknach życia, o chorobach roznoszonych drogą płciową, o konieczności używania prezerwatyw i o tym, że natychmiast trzeba jechać do ginekologa, aby zaproponował inne środki zapobiegające wpadkom.

Madre wyraźnie sfiksowała, kiedy dotarło do niej, że Monika nie jest już małą dziewczynką, a dorosłą kobietą. Kontynuując swój monolog wrzasnęła: „A dlaczego po prostu nie możesz zupełnie nie uprawiać seksu, tak jak twój starszy brat?”.

Cholera. Mam 24 lata, a moja matka wcale się nie myli. Nigdy jeszcze nie spałem z żadną dziewczyną.

* * * * *

Sytuacja tragiczno-śmieszna.
Mój znajomy, załóżmy Andrzej, był po wypadku. Skoczył na główkę do wody i nie mógł ruszać nogami, lecz była to kwestia kilku lat rehabilitacji i Andrzej znów mógłby chodzić, nie tak sprawnie jak przed wypadkiem, ale prawie tak samo.

Siedzieliśmy u niego i graliśmy w jakąś grę (było to może 2 tyg. od wypadku), przychodzi jego mama i mówi:
- Andrzej, idź spać, bo jutro nie wstaniesz.

Pierwszy raz od wypadku widziałem, żeby Andrzej był taki uchachany.

* * * * *

Wczoraj w nocy, po dwóch latach związku, mój chłopak wreszcie powiedział „Kocham cię!”. Szkoda, że zrobił to po pijaku i słowa te skierował do części ciała między moimi nogami...

* * * * *


W życiu każdego dziecka przychodzi taki moment, w którym całe wyobrażenie o świecie dorosłych - jako o bezdennej studni niepodważalnych autorytetów - rozpada się niczym domek z kart.

Miałem dziesięć lat. Tydzień po świętach Bożego Narodzenia rodzice zrobili u nas w domu spotkanie z wujkami.
Zjadłem ciasto, wypiłem oranżadę i posłuchałem niezrozumiałego dla mnie wywodu wujka na temat literatury nowozelandzkiej, jedna z ciotek zagrała na pianinie jakiś utwór z repertuaru Stanisława Sojki (wyjąc przy tym przeupiornie), a mama skubała sałatkę z pomidorów tłumacząc, że jest na diecie i prędzej kaktus jej na oku wyrośnie, niż da się nakłonić na ciasto. Mój tata tymczasem chwalił się swoją kolekcją znaczków. Jednym słowem – straszliwa nuda.

Koło godziny 21 mama kazała mi się położyć, co też uczyniłem. O 2 w nocy obudziłem się z silną potrzebą oddania moczu (to przez tę oranżadę). Wyszedłem więc z mojego pokoju i zobaczyłem coś, czego zobaczyć nie powinienem. Towarzystwo trochę się opiło. Półprzytomny wujek zataczając się, tańczył walca z choinką, ciocia z nosem czerwonym jak dojrzała wiśnia grała na pianinie sprośną przyśpiewkę „Cztery razy po dwa razy” (wyjąc przy tym przeupiornie), podczas gdy moja mama, utytłana po czoło bitą śmietaną, wpychała w siebie pokaźny kawałek ciasta. W kącie pokoju zaś siedział mój tata i z nogami zarzuconymi za głowę, niczym jakiś jogin-masochista, usiłował podpalić swojego bąka…

Ostrożnie zamknąłem drzwi, aby nikt nie zorientował się, że wstałem. Ostatecznie odlałem się przez balkon. Trauma sceny, którą zobaczyłem, pozostała w mojej głowie do dziś.

* * * * *

Historia miała miejsce w tegoroczny Dzień Kobiet. Wracając z uczelni zajrzałem do piekarni, żeby kupić świeże bułki. Tuż za mną weszła piękna dziewczyna, przepuściłem ją w kolejce, podziękowała i obdarzyła mnie cudownym uśmiechem. Wzięła 2 pizzerki i próbowała zapłacić kartą. Okazało się, że kartą nie można płacić, więc dziewczyna wyszła z piekarni bez zakupów.

I tu do głowy wpadł mi genialny pomysł - trzeba kupić te pizzerki i polecieć za nią. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Wybiegam na ulicę i widzę ją, odchodzi powolnym krokiem. Dogoniłem ją i złapałem za ramię. Po jej wzroku poznałem, że chyba już o mnie zapomniała, dlatego zaczynam nieudolnie tłumaczyć, że Dzień Kobiet jest, więc chciałem być miły i kupiłem za nią te pizzerki.
Zajęło to dłuższą chwilę, ale w końcu zmieszana dziewczyna podziękowała i poszła.

Zacząłem się zastanawiać, czemu tak dziwnie to wyszło, co zrobiłem źle i czy coś pomieszałem. I tak rozmyślając, przypatrzyłem się tej dziewczynie jak odchodziła...
To nie była ona...

* * * * *


Historia miała miejsce dobre dziesięć lat temu. Wybrałem się do wypożyczalni kaset video/dvd, coby wieczór jakoś miło spędzić.

Jak zwykle podjechałem samochodem na parking, wysiadam i podchodzi do mnie dziewczyna, na oko z osiem lat i pyta o przysłowiową złotówkę na jedzenie. Jako że jestem dość wyczulony na wszelkie próby okradzenia mnie z ciężko zarobionego śrutu, proponuję, że skoro jest głodna to wejdę do pobliskiego spożywczego i coś jej kupię. O dziwo, bardzo chętnie przystanęła na tę propozycję. Tak że wpadłem tam jak burza, spiesząc się, bo zaraz mi zamkną wypożyczalnię, wziąłem jakąś paczkę parówek i torbę bułek do tego. Wyszedłem, dziewczynka czekała przed sklepem, dałem jej torebkę i szybko poleciałem do wypożyczalni.

Wybrałem jakieś interesujące filmy i zmierzam do auta. Patrzę, a na murku w pobliżu parkingu siedzi owa dziewczynka, z jeszcze mniejszym chłopcem i wcinają te parówki z bułkami jakby to był co najmniej jakiś super rarytas. Autentycznie, nigdy nie zapomnę buzi połykających wręcz jedzenie. Oni tego nie jedli, tylko połykali, jakby ktoś zaraz miał im to zabrać.

Coś tam we mnie pękło widząc to wszystko. Wróciłem się do sklepu, popytałem sprzedawczynię co to za dzieci. Dowiedziałem się tylko, że czasem przychodzą na parking, prosząc o jakieś pieniądze, ale nic więcej nie wie. Zrobiłem porządniejsze zakupy. Jakieś owoce, jogurty, wędlina, pieczywo, co mi tam w sumie przyszło do głowy, że dzieci by chętnie zjadły.

Poleciałem do dzieci, dając im torby z jedzeniem, ich oczy naprawdę się świeciły. Ciężko to opisać słowami, ale dla nich to było coś nie do określenia. Popytałem o rodziców, co i dlaczego. Niczego w sumie nie wyciągnąłem poza tym, że rodzice w domu piją. Zauważyłem, że zaczynali być nieufni co do mnie, bo tyle pytań zadawałem. Odpuściłem, ale powiedziałem, że codziennie rano mają przychodzić do tego sklepu.

Wróciłem do sklepu wręczając sprzedawczyni jakąś sumę pieniędzy. Już nie pamiętam, czy to było 50 czy 100 zł, prosząc ją, żeby jak te dzieci przyjdą jutro, to żeby dała im coś do jedzenia, tak na cały dzień, coby głodne nie chodziły. Wyszedłem oglądając się za dziećmi, ale już ich nie było.

Po kilku dniach pojechałem oddać płyty i oczywiście zajrzałem do sklepu. Dowiedziałem się, że przychodzą codziennie. Pani ekspedientka też się zaangażowała w całą akcję i nawet przyniosła z domu deskę do krojenia, nóż i codziennie robiła im kanapki plus jakiś jogurt i ogólnie widziałem, że o nie dba. Wręczyłem pieniądze i wyszedłem. Autentycznie miałem szklanki w oczach, że dzieci muszą chodzić po parkingach prosząc o jedzenie.

Po chyba trzech miesiącach i wielu wizytach w owym sklepie, otrzymałem informację, że dzieci od pewnego momentu w ogóle nie przychodzą. Żałuję tylko, że nie wyrwałem więcej informacji.

* * * * *

Historia sprzed paru lat.
Chodziłam do liceum i jeszcze mieszkałam z rodzicami. Spędzali oni wiele czasu w pracy, więc odbieranie listów i paczek od kurierów było moim zadaniem.

Dzień jak co dzień, mama uprzedziła mnie, że po piętnastej przyjdzie jej zamówiona paczka, więc nie zdziwiłam się, kiedy usłyszałam dzwonek. Podbiegłam do drzwi, otworzyłam je i... zakochałam się od pierwszego wejrzenia.

Kurier był nieziemski, szatyn o niebieskich oczach, rysach twarzy Adonisa, dobrze zbudowany. No po prostu szczyt marzeń. Uśmiechnięta od ucha do ucha powiedziałam "dzień dobry" i przeszliśmy do odbierania, podpisywania itp.
O dziwo, facet dawał znaki, że również mu wpadłam w oko: spytał o dzień, rzucił żartem. Rozmowa schodziła na bardziej zaawansowany poziom, kiedy... tak, zadzwonił mój telefon. Scena z typowego romansidła. Spłoszyłam się jak dzika łania i pobiegłam po komórkę. Rozmawiając z mamą wróciłam do drzwi. Uśmiechnęłam się przepraszająco i pożegnałam widocznie zawiedzionego kuriera. Po rozłączeniu wydałam z siebie ryk rozpaczy, jak mogłam wypuścić z rąk takie cudo?
Poprosiłam mamę o to, żeby wybierała już tylko tę firmę kurierską i dzielnie czekałam na przeznaczenie.

W międzyczasie zachorowałam. To była jelitówka. Gorączka, bardzo poważne problemy z układem pokarmowym i w dodatku zimno na ustach.
Leżę i umieram, nie myłam się kilka dni, więc mój smrodek było czuć na kilometr. Obraz nędzy i rozpaczy. Jednak nie mylicie się. To był ten dzień, kiedy spotkałam go po raz drugi. Scenariusz powtórzył się. Informacyjny telefon od mamy, dzwonek do drzwi i ja wyglądająca przez judasza. To był on - mój Adonis z paczką w rękach.

Otwieram drzwi. Nasze oczy się spotykają. On otwiera usta:
- Zamieniłem się z kolegą, żeby tylko cię zobaczyć - mówiąc to spogląda na mnie jak Christian Grey.
- Hi, hi, a ja taka chora - rumienię się niemal mdlejąc.

Żartuję. Zasłonił twarz ręką i wydusił "O Chryste Panie". Już nigdy go nie zobaczyłam.
21

Oglądany: 73743x | Komentarzy: 17 | Okejek: 211 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało