Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

5 wielkich szans straconych z idiotycznych powodów

255 618  
750   66  
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście tamtego dnia skręcili w tę ulicę, zamiast w tamtą? Kogo moglibyście wówczas spotkać? Co by się mogło wydarzyć? Mówi się, że trzeba wykorzystywać każdą okazję. Tak niewiele się ich w życiu zdarza.

#1. Bitwa pod Karánsebes

Bitwa pod Karánsebes to jedna z najbardziej spektakularnych bitew w historii. Józefowi II Habsburskiemu, austriackiemu cesarzowi panującemu w XVIII wieku, zamarzyło się pójście w ślady króla Fryderyka II Wielkiego, za panowania którego Prusy stały się jedną z europejskich potęg. Sęk w tym, że Józefowi II Habsburskiemu brakowało tego, co miał Fryderyk II Wielki, a mianowicie umiejętności. Żadna to jednak przeszkoda, prawda?

„Nieprawda”.

Austriacki władca postawił sobie dość ambitne wyzwanie, by zrobić porządek z, jak sam ich określał, „barbarzyńską rasą” Turków. W tym celu skrzyknął 245 062 ludzi, dał im 36 725 koni, wyposażył w 898 dział, 176 700 kul armatnich i 1000 ton prochu. Są to liczby, które z jednej strony robią wrażenie, a z drugiej sygnalizują w pewien sposób przebieg wypadków. Bo, widzicie, gdyby Józef II Habsburski zatrudnił więcej łebskich dowódców zamiast kronikarzy, to [SPOILER ALERT] jego wyprawa zakończyłaby się zapewne inaczej. Ale o tym za chwilę.

Wojska Józefa wyruszyły w 1787 roku w kierunku Wołoszczyzny (dzisiejsza Rumunia). Różnie im szło, ponieważ Józef obsadził najważniejsze stanowiska dowódcze ludźmi o marnych zdolnościach taktycznych. Ale przesuwały się powoli do przodu. Sam cesarz nie należał do tych, którym łatwo przychodziło podejmowanie decyzji. Z tego powodu władca wstrzymał się z zaplanowanym na 16 maja 1788 roku atakiem na zajętą przez Turków twierdzę Belgrad. W następstwie przeciągającej się bezczynności wojska Józefa zostały zdziesiątkowane przez choroby, głód i wewnętrzne konflikty na tle pochodzenia. A na zarządzaniu projektami mówili, że nawet najgorsza decyzja jest lepsza niż brak decyzji.

W końcu jednak, z pomocą wezwanego marszałka Laudona – chyba jedynego człowieka w austriackiej armii, który wiedział, co robi – kompania wznowiła marsz. W ciągu kolejnych miesięcy Austriacy toczyli kolejne bitwy z Turkami aż w końcu, w liczbie 100 tysięcy, dotarli pod niewielkie miasteczko Karánsebes, gdzie miała rozegrać się decydująca bitwa. I się rozegrała.


Pierwszy pod Karánsebes dotarł austriacki oddział kawalerzystów. 19 września 1788 roku przekroczyli oni most na rzece Temesz. Nigdzie nie widać było Turków. Zamiast nich kawalerzyści natknęli się na Cyganów, którzy zaproponowali im beczkę alkoholu. Kawalerzyści dobili targu, po czym zajęli odpowiednie pozycje w oczekiwaniu na resztę oddziałów. Po kilku godzinach na miejsce dotarli piechurzy, których uwadze nie umknęła cenna zdobycz. Kawalerzyści nie mieli jednak najmniejszego zamiaru się nią dzielić. Wyobraźmy sobie teraz, co dzieje się w umysłach mężczyzn po wyczerpującym marszu, kiedy odmawia im się alkoholu.

Dla wielu ostatnie słowa w życiu.

Niewielki kamyczek sprawił, że makabryczna lawina ruszyła. W ruch poszły szable i pistolety. Po kilku nieudanych próbach odbicia beczki piechurzy wpadli na genialny pomysł. Nie bez kozery zostali przecież piechurami, zamiast jechać przez pół Europy w siodle. Gdy bratobójcza bitwa na chwilę ucichła, skądś rozległy się krzyki „Turci! Turci!”. Niedługo trzeba było czekać, aż kawalerzyści zaczną uciekać w popłochu na samą myśl o zbliżających się oddziałach tureckich. Przebiegły plan piechurów miał jednak drobną wadę – nie wszyscy piechurzy o nim wiedzieli. W rezultacie wszyscy rzucili się nagle do ucieczki. W międzyczasie po drugiej stronie rzeki zebrały się główne siły Józefa. Widząc uciekających w popłochu żołnierzy jeden z dowódców zaczął krzyczeć, by się zatrzymali.

Drodzy czytelnicy, w tym momencie powinniście wyciągnąć cenną dla siebie lekcję, że przy zarządzaniu międzynarodowym zespołem należy się wpierw upewnić, że wszyscy jego członkowie znają przynajmniej podstawy języka, w którym się wszyscy porozumiewacie.

„Halt!”, które miało oznaczać „Stać!”, zostało bowiem zrozumiane przez stacjonujących przy Józefie oddziałach jako „Allah!”. Wicie, rozumicie – jest noc, w powietrzu latają kule i okrzyki niewiernych, a na tle drzew poruszają się ciemne sylwetki. To zdecydowanie najlepszy moment, by wezwać Kapitana Armatę.

Nie ma co rozciągać i tak już dość długiego fragmentu tekstu. Jesteście na tyle inteligentni, by domyślić się dalszego ciągu. Wyobraźcie sobie tylko miny Turków, którzy w końcu przyjechali na imprezę i zastali krwawy szlak usłany dziesięcioma tysiącami ciał uciekających żołnierzy.

„Tak się bawi, tak się bawi AU-STRY-JA!”

Józef II zapisał się na kartach historii, ale nie tak, jak by sobie tego życzył. Gdyby jednak zrealizował plan po swojej myśli, to z pewnością przyprawiłby o zgryz prawą część naszej sceny politycznej, bo z jednej strony zatrzymał islamski potop, a z drugiej miał duży udział w pierwszym rozbiorze Polski. No ale na szczęście nie udało mu się zatrzymać potopu.

Chuju.

#2. Książę Mikołaj


Z osiemnastowiecznej Rumunii przenosimy się do współczesnej Rumunii, ale pozostajemy w klimatach monarchistycznych. Oto bowiem nieco ponad trzydziestoletni książę Nicolae zostaje w 2015 roku pozbawiony przez swojego dziadka Michała I prawa do sukcesji. Nawet dzisiaj monarchia w niektórych krajach to poważna sprawa, którą żyją miliony ludzi zamieszkujących dany monarchistyczny kraj. Jeśli więc zdarza się coś, co dotyczy rodziny królewskiej, to budzi to spore zainteresowanie. A tym bardziej, jeśli któryś z członków rodziny królewskiej zostaje pozbawiony jakichś praw. Na szczęście minęły już czasy, w których członka rodziny królewskiej wykluczano w bardziej radykalny sposób.

„Mości książę, podaj liczbę od jednego do czterech”.

Niemniej jednak mleko się rozlało i książę wypadł z łask. Pytacie, co się stało?

Książę zbyt często zamawiał pizzę do pałacu, co nie spodobało się jego dziadkowi. Tak przynajmniej twierdzi jedno ze źródeł, powołujące się na przedstawicieli pizzerii, którzy odbierając zamówienia od księcia sądzili, że to zwykły żart.

„Tak, z kawiorem i zapiekanym złotem”.

W oficjalnym komunikacie podano, że książę został pozbawiony praw do tronu, ponieważ na czele rodziny królewskiej powinien stać ktoś „skromny, rozważny i z zasadami moralnymi”. Być może także książę zamawiał pizzę z ogórkami kiszonymi, co zostało uznane przez jego dziadka za niemoralne. Jeśli tak, to nie pozostaje nam nic innego, jak w pełni zgodzić się z decyzją Michała I.

Oczywiście metody członków rodzin królewskich mogły złagodnieć wraz z upływem czasu, niemniej jednak rodziny królewskie pozostały rodzinami królewskimi. Trudno jest pozbyć się wszystkich przyzwyczajeń, dlatego niektóre źródła mówią, że w całej tej grze chodzi po prostu o wyeliminowanie konkretnego gracza, by inni mogli dobrać się do fortuny wynoszącej od 60 do 200 milionów euro. Niemniej jednak oficjalna wersja mówi o nieprzystającym do księcia zachowaniu i w trosce o własne zdrowie tego się lepiej trzymajmy.

#3. Maurice Garin

Początki są fascynujące. Sprawiają, że człowiek czuje podekscytowanie nieznanym, trochę przerażają, ale koniec końców często okazuje się, że obrana droga była słuszna. Poznanie tych początków z perspektywy czasu pozwala z kolei spojrzeć zupełnie inaczej na to, czego dotyczą. I tak na przykład dowiedzieliśmy się, że Hugo Boss projektował mundury dla nazistów, że Samsung zaczynał od eksportu ryb, albo że Modest Amaro wcześniej nazywał się Wojciech Basiura.

Ludzka natura również bywa fascynująca.
„Hmm, ciekawe, ile kilogramów udźwigną moje jaja”.

Najpierw dążymy do wymyślenia czegoś, często nawet nie wiedząc, co to będzie i do czego posłuży, by później przekonać się, kto z nas radzi z tym sobie najlepiej. Potem na przykład uaktywnia się ta druga strona natury, która sprawia, że jak nie jesteśmy w czymś dobrzy, to albo korzystamy z cudzej pracy, albo wspomagamy się czymś, żeby pokazać, że jednak warto na nas stawiać.

Weźmy takiego Edisona. Chłop napocił się niemiłosiernie, żeby historia zapamiętała go jako wielkiego wynalazcę, podczas gdy był on co najwyżej takim sobie wynalazcą, ale za to doskonale znał zagadnienia marketingowe i miał dobrą pozycję. Trzeba też oddać Edisonowi, że panująca za jego czasów konkurencja była nad wyraz duża.

Albo z innej beczki. Pierwszy zdyskwalifikowany za doping zawodnik na nowożytnych igrzyskach olimpijskich, Szwed Hans-Gunnar Liljenwall, którego wyrzucono za występ pod wpływem alkoholu, co dzisiaj byłoby nie do pomyślenia – w przeciwnym razie Polska nie miałaby swojej reprezentacji w piłce nożnej w latach 90.

„2 piwa do obiadu, panie sędzio”.

Sport to w ogóle dziedzina, w której istnieje duże pole do „popisu” dla wszelkiej maści oszustów. Od sportowców, przez trenerów, po działaczy i sponsorów. W czołówce sportowych krętaczy znajdują się zaś kolarze. Kolega autora, miłośnik sportu, powiedział kiedyś, że nie ma bata, żeby kolarze pokonywali mordercze trasy, nie będąc na dopingu. I było to zanim światem kolarstwa wstrząsnęła afera z Lance’em Armstrongiem.

Zanim jednak świat kolarstwa – czy sportu w ogóle – mógł korzystać z dobrodziejstw Matki Chemii, radzono sobie na różne sposoby. Tutaj pojawia się nasz bohater, Maurice Garin, kolarz ­– a jak. Garin jest pierwszym w historii zwycięzcą prestiżowego wyścigu Tour de France. Pewnie zastanawiacie się, jakiego przewrotnego fortelu użył, by wygrać.

Prawie.

Żadnego. Przynajmniej oficjalnie. Garin wygrał pierwszy wyścig Tour de France w 1903 roku zupełnie legalnie. To drugi wyścig Tour de France, który wygrał rok później, wzbudził wątpliwości sędziów. To znaczy, jeśli jazda pociągiem podczas wyścigu kolarskiego może „wzbudzać wątpliwości”. Bo na tym właśnie polegało przewinienie Garina, który, jak sam po latach przyznał, „omijał nudne lub wymagające” odcinki trasy. Za pomocą pociągu. Brak transmisji telewizyjnych miał jednak swoje dobre strony. Na obronę Garina można także podać, że „wszyscy” oszukiwali – jeżdżono na skróty, korzystano z holowania przez samochody lub po prostu do samochodów wsiadano. Garin, jak to zwykle w sporcie bywa, miał pecha i dlatego nie zapisał się w historii jako zwycięzca pierwszych dwóch wyścigów Tour de France.

#4. Kaiser Wilhelm II


Urodził się mniej więcej w połowie XIX wieku w królewskiej dynastii Hohenzollernów i niejako z automatu został skazany na królewskie życie. Nie zamawiał jednak pizzy do pałacu, więc otrzymał szansę na najwyższy urząd. Co nastąpiło zresztą dosyć szybko, ponieważ po śmierci swojego ojca, Fryderyka III, Wilhelm wziął we władanie Prusy, mając 29 lat.

To, że Wilhelm nie zamawiał pizzy do pałacu, nie oznaczało, że nie przejawiał różnego rodzaju osobliwych zachowań – wręcz przeciwnie. Już będąc nastolatkiem pisał matce listy o charakterze wyraźnie seksualnym. Jako dorosły człowiek mocno zabiegał o względy swojej babki, królowej Wiktorii, i ciężko znosił fakt, że ta go ignorowała, nie zapraszając nawet na swoje przyjęcia urodzinowe. Gdy zmarła, Wilhelm przez 2,5 godziny trzymał w objęciach jej martwe ciało. Swojej żonie kazał łykać tabletki odchudzające i nosić stroje, które sam projektował. Do tego notorycznie kłamał, by usprawiedliwić swoje działania. Pewnego razu stwierdził, że sam wykopał kilka fortów z czasów rzymskich. Przez całe życie opowiedział prawdopodobnie jeden dowcip.

Zapewne sporo w życiu tracił przez swoją postawę, choć i pewnie sporo zyskiwał. Do strat z pewnością zalicza się incydent z carem Ferdynandem I. Ten bułgarski władca, kuzyn Wilhelma, przyjechał do Wiednia w 1909 roku, by przypieczętować duży kontrakt zbrojeniowy z niemiecką fabryką Kruppa. I pewnie wszystko poszłoby pomyślnie, gdyby do akcji nie wkroczył kuzyn Vinnie i z typowym dla siebie wyczuciem chwili nie klepnął w pośladki wychylającego się przez okno pałacu w Poczdamie krewniaka.

Patrząc na tę czapkę, ręce same składają się do klepania.

Tak rozzłościło to Ferdynanda, że zrezygnował on z podpisywania umowy z Kruppem. Co więcej, bułgarski władca postanowił zrobić na złość swojemu kuzynowi i zawarł kontrakt z Francuzami, z którymi - delikatnie mówiąc - Wilhelm nie pozostawał w dobrej komitywie.

#5. Rewolucja przemysłowa

Gdyby nie rewolucja przemysłowa, większość z nas do dzisiaj doiłaby krowy, sadziła ziemniaki i chodziła spać wraz z zachodzącym słońcem. A tak możemy siedzieć od dziewiątej od piątej w klimatyzowanych pomieszczeniach i wybierać rozmiar ekranów, w które będziemy się gapić przez pół doby.

Super postęp, słonko.

W końcu nadszedł XVIII wiek, a wraz z nim zmiany, które nie byłyby możliwe, gdyby nie nowa metoda produkcji żelaza. Węgiel drzewny używany dotychczas w procesie produkcyjnym zwiększał znacząco koszty. Ponadto był stosunkowo trudno dostępny. Alternatywnie wykorzystywano tańszy, zwykły węgiel, jednak z racji wysokiego stopnia zanieczyszczenia nie nadawał się on do produkcji wytrzymałych elementów z żelaza. Wtedy z pomocą przyszli angielscy browarnicy, którzy borykali się z problemem węgla. Słód prażony za pomocą tego surowca nieprzyjemnie pachniał, a piwo z niego produkowane smakowało gorzej niż puszka zwietrzałego Harnasia służącego za popielniczkę. Nic tak jednak nie napędza wyobraźni jak chęć zaspokojenia podstawowych potrzeb. Browarnicy schowali się więc w krzakach i wyskoczyli w odpowiednim momencie z okrzykami „Turci! Turci!”.

A nie, czekaj, to nie ta historia...

Angielscy browarnicy wymyślili tańszą metodę produkcji węgla. Wzięli oni zwykły węgiel i zaczęli wypalać go w piecu, by pozbyć się zanieczyszczeń. Tak powstał koks. Determinacja właściwa spragnionym alkoholu wyspiarzom doprowadziła do rewolucji na światową skalę i całkowicie zmieniła oblicze świata. Sęk w tym, że ci wyspiarze opracowali nową metodę 70 lat przed rewolucją, ale nie podzielili się z nikim swoim odkryciem, w związku z czym rewolucja nadeszła z dużym opóźnieniem.

Abraham Darby, pracownik branży metalurgicznej, odkrył w 1709 roku metody opracowane przez browarników, wypróbował je i gdy okazało się, że sprawdzają się doskonale, sam zaczął je stosować. Żelazna lawa ruszyła. Zaczęły powstawać tory dla pociągów, maszyny parowe, narzędzia i inne cuda, które stały się prototypami wszelkich dostępnych dzisiaj dóbr.

Kto wie jak wyglądałby dzisiaj świat, gdyby angielscy browarnicy nie zataili opracowanych przez siebie metod? Może lądowalibyśmy już na Marsie, podróżowali za pomocą teleportacji, a jak nie, to może chociaż ktoś wymyśliłby sposób, by hamburgery nie sprawiały tylu problemów w trakcie jedzenia.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5
21

Oglądany: 255618x | Komentarzy: 66 | Okejek: 750 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało