Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Robin Hood - kim był legendarny banita w rajtuzach?

81 402  
259   113  
Zawadiacka czapeczka, obcisłe rajtuzy i wybitnie celne oko – takiego Robin Hooda znamy z niezliczonej ilości filmowych interpretacji starej angielskiej legendy.



Banita, który wraz z szajką szlachetnych obdartusów zajmował się okradaniem bogatych i rozdawaniem ich majątku ubogim najprawdopodobniej istniał naprawdę i… wcale nie paradował w zielonych rajtkach.

Robin Hode, a może Roger Godberd?

Istnieje przynajmniej kilka historycznych postaci, które mogą być pierwowzorem powstania legendy o sherwoodzkim zawadiace. Jedną z nich jest Robin Hode – szlachcic z Yorku, który popadł w niełaskę i skazany został na banicję.

Pierwsze doniesienia o tym człowieku pochodzą z 1226 roku, ale bardziej obszerne informacje o nim znaleźć też można w XV-wiecznych kronikach. Hode miał być znakomitym łucznikiem, który wraz z grupą bandytów ukrywał się w lasach Yorkshire i Nottinghamshire. Prawdą miało też być to, że Robin i jego szajka napadali na możnych oraz plądrowali klasztory, a cenne łupy rozdawali ubogim.


Jeszcze innym banitą, który mógł dać początek legendzie był Roger Godberd – rycerz służący Szymonowi z Montfort, przywódcy buntu przeciw angielskiemu królowi Henrykowi III. Za swoje uczestnictwo w jednej z bitew, Roger został uznany za bandytę, a za jego głowę wyznaczono nagrodę. W 1267 roku Godberd zaszył się w lesie Sherwood i ukrywał się tam przez cztery lata. W międzyczasie dołączyło do niego przeszło stu innych zbuntowanych wojów.
Ostatecznie Roger wpadł w ręce Reginalda de Greya – możnego, który w tamtym czasie sprawował urząd… szeryfa Nottingham. Przestępca jednak dał dyla z więzienia, dzięki pomocy pewnego prominentnego i wpływowego rycerza. Historia powtórzyła się jeszcze parę razy – Godberd zawsze jednak miał sporo szczęścia i wymykał się sprawiedliwości. Ostatecznie jednak został pojmany i osadzony w słynnej wieży Tower. W niewoli spędził zaledwie trzy lata. Ułaskawił go bowiem wracający z krucjaty syn Henryka III – Edward I. Zrehabilitowany banita dożył późnej starości szczęśliwy, że już nie musi kryć się w leśnych gęstwinach.

Wiele osób tak się nazywało

Dużym problemem w namierzeniu wyjętego spod prawa rozbójnika sprawia fakt, że w średniowiecznej Anglii zarówno jego imię, jak i nazwisko było niezwykle popularne. W XI wieku spotkanie Robina Hooda (albo też Hode'a, Huda czy Hude'a) było równie łatwe, co natknięcie się w Polsce na Jana Kowalskiego.
Niektórzy historycy uważają, że Robin Hood (ewentualnie „Robehod”) to pseudonim, którym w XI wieku posługiwało się wielu angielskich bandytów.


Pierwsze legendy

Pierwsze ballady opiewające bohaterskie czyny leśnych banitów pojawiły się już w XIV wieku. W tamtych wersjach Robin był mistrzem kamuflażu. Wprawdzie stał on na czele szajki wyjętych spod prawa zakapiorów, ale nie miał u swego boku żadnej kobiety. Jego jedyną miłością był wykonany z cisu łuk. Bladolica Lady Marian dołączyła do Robinowej zgrai dopiero w XVI wieku, kiedy to popularna stała się nieco zmieniona wersja ballady.


Raczej nie był aż tak dobrym łucznikiem

Nieodłącznym atrybutem Robina, poza rajtuzami, był łuk, którym bohater ten miał władać niczym najlepszy snajper. W każdej kolejnej wersji legendy celność banity rosła, a strzały przez niego posyłane nigdy nie mijały się ze swoim celem. W rzeczywistości długie łuki, które używano w średniowiecznej Anglii, były bronią wyjątkowo trudną do opanowania, a żeby w miarę sprawnie z nich korzystać, trzeba było mieć nie tylko celne oko, ale i niemało siły, aby napiąć cięciwę. Być może Robin faktycznie był strzelcem o niebo lepszym niż inni łucznicy, ale raczej nie jest możliwe, aby z odległości kilkuset metrów potrafił jedną strzałą przepołowić wbitą w tarczę inną strzałę.


Szeryf? To taki kowboj?

No, właśnie. Skąd w średniowiecznej Anglii wzięli się szeryfowie, czyli postacie najczęściej kojarzone z historiami o Dzikim Zachodzie? Tytuł ten nadawany był przez władcę namiestnikom poszczególnych hrabstw. W praktyce urzędnicy posługujący się tytułem „Shire Reeve” zajmowali się głównie ściąganiem podatków od mieszkańców królestwa (przez co szeryfowie najczęściej byli wyjątkowo nienawidzeni przez najuboższe klasy społeczne). Aby nie brudzić sobie rąk brudną robotą, najczęściej mianowali sobie następców, którzy w ich imieniu interweniowali, kiedy hajs się nie zgadzał.


Walczący zakonnik? W tamtych czasach nie było to nic nadzwyczajnego.

W legendach o Robinie pojawia się postać grubego, rubasznego braciszka Tucka – duchownego, który ma słabość do napojów wyskokowych, ale i wyprowadzony z równowagi potrafi spuścić przeciwnikowi solidny łomot.
W średniowieczu nikogo nie dziwiła obecność przedstawicieli duchowieństwa wśród zastępów ciężkozbrojnych rycerzy. Księża i zakonnicy błogosławili wojowników przed walką, spowiadali i dawali ostatnie namaszczenia, a w skrajnych przypadkach stawali na polu bitwy ramię w ramię z żołnierzami.


Postać braciszka Tucka nie mogła jednak istnieć w pierwszych wersjach ballad o sherwoodzkim bohaterze. Zakon franciszkanów powstał dopiero w XIII wieku, czyli dobre sto lat po powstaniu legendy. Tymczasem w XV wieku pochodzący z Sussex kapelan Robert Stafford przyjął pseudonim braciszka Tucka, po tym jak zadarł z prawem i stanął na czele zbuntowanych przeciwko władzy przestępców.

Ryszard Lwie Serce – przyjaciel czy wróg Robina?

To już zależy od wersji legendy, którą się przytacza. W niektórych Robin jest lojalnym sługą angielskiego władcy i w jego imieniu swoimi partyzanckimi działaniami chroni ubogich mieszkańców królestwa przed szkodliwymi, pazernymi urzędnikami korzystającymi z nieobecności Ryszarda. Jego wysokość był wówczas zajęty uczestnictwem w wyprawie krzyżowej.


W innych podaniach, król ten przedstawiony jest jako bezlitosny despota i ciemiężyciel, stawiający sobie za punkt honoru zlikwidowanie gangu leśnych bandziorów.
Warto jednak dodać, że Ryszard Lwie Serce był władcą wyjątkowo nielubianym w Anglii. Ten urodzony we Francji monarcha kategorycznie odmawiał posługiwania się językiem angielskim, a w swoim królestwie zwykł spędzać jedynie parę miesięcy w roku. Jakby tego było mało, całkowicie osuszył państwowy skarbiec na finansowanie zbrojnych wypraw do Ziemi Świętej.

Zielone rajty? Niekoniecznie.

Zarówno Robin Hood, jak i jego kompani, najczęściej paradują w zgrabnie opinających się na ich kończynach zielonych legginsach. Kolor ten był zwany zielenią z Lincoln. To dlatego, że właśnie w tym mieście działały farbiarnie wyspecjalizowane w uzyskiwaniu takiego barwnika. Mistrzowie w tym fachu najpierw zabarwiali tkaniny na kolor niebieski, a następnie na żółty – w efekcie poddane takiemu procesowi materiały otrzymywały barwę głębokiej zieleni.
Jedynie najbogatszych szlachciców stać było na noszenie zielonych koszul czy spodni. Większość z mieszczuchów, a już na pewno bandytów kryjących się przed organami ścigania w leśnych gęstwinach, mogła sobie co najwyżej pomarzyć o takich horrendalnie drogich ciuszkach.


Źródła: 1, 2, 3, 4
5

Oglądany: 81402x | Komentarzy: 113 | Okejek: 259 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało