Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CLXXXV

33 945  
108   1  
Kliknij i zobacz więcej!Jeśli szukasz tu czegoś, z czego można się pośmiać zrywając boki - zawiedziesz się. Natomiast jeśli trafiłeś tu szukając ludzi, którzy niemalże trafili do księgi Darwina - zapraszam. Dzisiejszym bohaterom o dziwo udało się przeżyć w komplecie. No i nareszcie pojawiły się traumy ze stratami nie tylko w ludziach... Więcej takich poproszę.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

SALETRA POWRACA - W WIELKIM STYLU


W wieku jakiś może 13 lat panowała u nas moda na palenie pewnej przyprawy do mięsa, ogólnie dostępnej w sklepach spożywczych za całe 50 gr za torebeczkę, zmieszanej z cukrem pudrem. Tak, chodzi o saletrę. Jako że był to nasz pierwszy raz, więc zanim wyszliśmy gdzieś dalej w pole, to trzeba było to przetestować z dala od wścibskich oczu, w razie czego by wstydu nie było, że coś nie pykło. Padło na korytarz w kamienicy kolegi. Kupiliśmy kilka torebek saletry, w plastykowej misce zmieszaliśmy to z 0.5 kg cukru pudru, wynieśliśmy na korytarz i podpaliliśmy.
Nikt nas nie uświadomił, ile to robi dymu. Sąsiadów niestety też nie. Także nadgorliwych strażaków, których wezwał któryś z sąsiadów. Dlaczego nadgorliwych? Ano dlatego, że pierwsze, co zrobili po przyjeździe, to rozwinęli węża i chlast wodą po oknach na korytarz. Na szczęście obeszło się bez pokrycia kosztów akcji, wezwanie uzasadnione, pogadanka z policyjnym psychologiem. Prawie cały pierwszy miesiąc wakacji spędzony na ścieraniu i wynoszeniu wiadrami wody z klatki schodowej, zrywaniu paneli ściennych, drewnianych płytek pokrywających podłogę i ogólnym sprzątaniu tego, co zostało po "dzielnej" akcji strażaków, natomiast drugi miesiąc spędzony na przymusowym roznoszeniu ulotek, kopaniu ogródków, porządkowaniu działek, by zwrócić rodzicom cześć pieniędzy za remont klatki schodowej.

by Rahim1 @

* * * * *

GANIANY


W wieku 11-13 lat (nie pamiętam dokładnie) bawiliśmy się z kolegami z osiedla w "ganianego". Obok bloków stały dwa baraki należące do ekipy ocieplającej blok. I to te baraki i ich otoczenie wykorzystaliśmy jako teren zabawy. Goniący rozpoczynał zabawę na dole, a uciekający na baraku. Zabawa się rozpoczęła - skoczyliśmy na dół, gdy goniący zaczął się wspinać na barak. Po skoku nie utrzymałem równowagi i podparłem się rękoma o ziemię. Pech chciał, że "berek" skacząc za nami skoczył wprost na moją nogę. Efekt - straszny ból i złamana kość strzałkowa prawej nogi; 4 tygodnie w gipsie. W wakacje. Na szczęście nie odczuwam skutków tej kontuzji.

POPALILI

Gdy miałem jakieś 13-14 lat (tu też nie pamiętam konkretnie) zapanowała u mnie na osiedlu, jak to wśród małolatów, moda na palenie papierosów. Pewnego razu, po lekcjach, koleś wpadł do mnie z fajkami. Marsy, 25 sztuk. Poszliśmy więc do "parku", jak nazywaliśmy miejsce przy obserwatorium astronomicznym. Usiedliśmy za murkiem i postanowiliśmy spalić całą paczkę! I tak papieros od papieroska. Koleś wtedy się nie zaciągał, a ja chciałem nauczyć się palić. Wprawdzie później dołączył do nas kolega, ale po wypaleniu całej paczki poskładało nas kompletnie (dwóch, bo ten trzeci mniej wypalił). Ledwo do mnie do domu doszliśmy. Tam wymioty - jeden do kibla, drugi do umywalki. A Mama jak to Mama, zaraz się skapnęła, że coś nie tak. Nie wiedząc co powiedzieć ściemniliśmy, że zjedliśmy po kawałku grzyba, które suszyły się nad gazówką. Od razu telefon na pogotowie. W szpitalu wezwano specjalistów od zatruć m.in. właśnie grzybami trującymi. I tak przez naszą głupotę zafundowaliśmy sobie niezapomnianą "frajdę" co się zowie płukanie żołądka i lewatywa (z czego śmiejemy się z kumplem do dziś). Kilka lat później, podczas wspominek, dowiedziałem się, że lekarze nie wiedzieli co nam jest - podejrzewali narkotyki. W każdym razie nie palę ja ani kumpel do dziś.

POJEŹDZIŁ

Jako że jestem wielkim fanem żużla (Tylko Falubaz!), to zdarzało mi się ścigać z kolegami na rowerach (niezapomniany "Wigry 3" - składak, wigrus). Teraz to się nazywa speedrower. I tak w pewną sobotę, w maju, pod koniec ósmej klasy, ścigaliśmy się ze znajomymi na osiedlu obok mojego. Ich "tor" znajdował się na drodze dojazdowej do bloków i osiedlowym parkingu, na którym stały samochody - co przesłaniało widok. I tak po przegranym starcie jechałem drugi. Po pierwszym okrążeniu kolega popełnił błąd i miałem okazję go wyprzedzić "po małej" przy wyjściu na prostą. Niestety, nie było mi to dane, gdyż na tym parkingu wprost przed moimi oczami, a właściwie kołami, pojawił się jadący wprost na nas Fiat 126p. Wjechałem wprost w niego. Zderzenia i lotu nie pamiętam, fakty kojarzę od momentu, gdy leżałem na ziemi. Zebrała się spora grupa osób, ktoś oczywiście wezwał pogotowie. Dotknąłem lewego kolana, a tam dziwna gula - złamana kość udowa z przemieszczeniem, byłem jednak w takim szoku, że nie czułem jeszcze bólu. Pamiętam, że powiedziałem wtedy braciom, by polecieli po Rodziców i zabrali rower (pogięty i połamany). Następnie jazda R-ką, szpital (przekładanie na inne nosze, zmiana pozycji z bocznej na plecy - tu pamiętam ból), czekanie na operację i samo składanie kości pod narkozą. Efektem tego wszystkiego były dwa wakacyjne miesiące z całą nogą i pasem w gipsie, później rehabilitacja. Nieobecność na zakończeniu podstawówki, ale za to przyjęcie do szkoły bez egzaminów. Mimo że złamana kość nie urosła już tyle ile powinna, sądzę, że miałem szczęście, bo mogło być gorzej.

by Naumik

* * * * *

ZAKRĘCIŁ

Wakacje. Totalna nuda z powodu braku kasy, więc siedzieliśmy jak zwykle w parku. Któregoś dnia rozmawialiśmy o jeździe na rowerze i kręceniu głową jednocześnie. (Bo jak wiadomo gleba przy takim połączeniu murowana). A że nasz kolega uwielbiał metal i pogo postanowił, że zakręci głową jadąc na rowerze. Zaproponowaliśmy mu BMX-a, bo był mały i "bezpieczny", ale on się uparł, że chce na "góralu". Więc dostał "górala". Zakręcił łepetyną. No i rąbnął! Długo nie mógł się podnieść i wył z bólu! Więc go przenieśliśmy kawałek od roweru. Leżąc nieruchomo poskarżył się, że chyba złamał bark. Z nudów sprawdziliśmy to metodą taką, że inny kolega musiał położyć się w identycznej pozycji i porównywaliśmy. Marna metoda. Tak czy owak poszedł do domu o własnych siłach, a po 10 minutach usłyszeliśmy karetkę. Następnego dnia przyszedł zagipsowany.

by Optick @

* * * * *

ZAWODOWE ZACIĘCIE

Wakacje, rok bodajże 1985 lub 6, rzeka Nida, wędka, ja i ryby, do tego ładna pogoda - cudo. Z tego co pamiętam łowienie nie szło dobrze, co prawda czasy były takie, a nie inne , zero "fachowych" zanęt, zero włókiem węglowych, zero superceramicznych przelotek, zero dobrych żyłek czy haczyków. Było co było, ale przede wszystkim ryby były, pomimo dość pokaźnej ilości kłusowników z pobliskich rzece osad. Zdaje się złowiłem jakąś płotkę lub coś podobnego, co "wzięło" na gotowaną grubą kaszę typu pęczak. Generalnie kasza ta tylko w 30% służyła jako przynęta, resztę zawsze sam zjadałem, smak (rewela) nie do opisania. Tak więc jak już kaszę zeżarłem, co chwilę trwało, zacząłem rozglądać po okolicy za czymś lepszym, bo w końcu pęczak pomimo swoich zalet się specjalnie nie sprawdził.
Wykopałem dżdżownicę, choć popularnie zwało się to "glyzdą" (taki nadnidziański slang) - a nie było prosto ją znaleźć. W międzyczasie pogoda się zaczęła knocić, lekko zaczęło kropić, ale co mi tam, tym bardziej, że obciach tak z takim marnym łupem do dom wracać.

Tak więc wędzicho oparłem o pień drzewa, na sztorc, haczyk w łapę, glyzdę w drugą i szuuust! Wędka poleciała po mokrej korze w drugą stronę, z nią żyłka, za nią haczyk, a z haczykiem mój środkowy paluch nań nanizany. Niezłe zacięcie. Chciałoby się rzec - zawodowe. Nie pamiętam, co się stało z robakiem. Pies go trącał, miałem większy problem. Haczyk z zadziorem, wlazł niemal po ucho (ucho własne, ma się rozumieć, nie moje). Mówię wam, bolało jak cholera, niby takie nic, ale wrąbało się aż po kość i naruszyło jakiś czuły nerw. Próby wyciągnięcia mendy lewą ręką nic nie dały. Zaciskałem zęby i szarpałem, i szarpałem, i nic. Żyłka się tylko na oczku urwała i żarty się skończyły. Zwinąłem więc majdan i do domu. Po drodze zlało mnie okrutnie, szczękając zębami częściowo z zimna, a częściowo ze strachu , bo przecież słyszało się historie o tym, że wbita np. w stopę igła mogła żyłą dojść do serca.... Lazłem więc, co jakiś czas robiąc przystanek i dokonując oględzin..
Jakieś 4 km później dotarłem, jako że byłem na wakacjach u babci i wujostwa to i niewiele starszy kuzyn pomógł. Z pełną premedytacją, zacięciem, z użyciem klasycznych kombinerek, i dr. Housem w postaci mojego brata Robusia przystąpiliśmy do dzieła. Z bólu chyba lekko popuściłem w nogawkę, a haczyk wyszedł po kilkunastu szarpnięciach. Mniej więcej w 80%. Reszta, czyli jakieś 5 mm wraz z zadziorem, została w paluchu.
Teraz problem był większy, bo już nas było dwóch "winowajców", więc komisyjnie (Robert bynajmniej nie oponował) stwierdziliśmy, że takim gó....em nie ma się co przejmować. I został na kilka kolejnych lat. Rana się zrosła, o dziwo nie wdało się zakażenie.

Obce ciało zaczęło doskwierać dopiero, jak tego palca gdzieś przytłukłem, już w latach 90. Organizm go nieco wypchnął ku powierzchni, sam z siebie, i sam go też usunąłem.

by Chefren28 @

* * * * *

ZJECHAŁA

Zimy pewnej wybrałam się z koleżanką na sanki. Lat już miałyśmy całkiem sporo - wydawałoby się, że rozsądne z nas dziewczyny. Po godzinie zjazdów z uroczej górki w pobliskim lesie wybrałyśmy się w drogę powrotną, ale że podróż ścieżką jest długa, postanowiłyśmy zjechać na przełaj z góry, prosto między drzewami. Wybrałyśmy dogodne miejsce, usadowiłyśmy się na sankach i ruszyłyśmy. Mniej więcej w połowie zjazdu koleżanka krzyknęła 'Ja wysiadam!', a ja nadal pędziłam w dół. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ukryty w śniegu pniaczek... Nie tylko panowie mają prawo do zwijania się z bólu po takim uderzeniu. Do domu wróciłam na sankach, krzycząc, iż pękła mi miednica. Całe szczęście, obyło się bez złamania i poważniejszych uszkodzeń.

by Carcharias.x @

* * * * *

PAJĄCZEK

Jak byłam mała, zawsze lubiłam "kryjówki" i czytanie książek. W moim dużym łóżku piętrowym były na dole dwie wielkie szuflady. Jedną wysunęłam i mogłam wejść do połowy pod łóżko. Przy samej ścianie znajdował się kontakt - wsadziłam tam lampkę i stworzyłam idealny kącik do czytania książek. Któregoś razu poszłam do kryjówki i wzięłam się za lekturę. Czytałam w wielkim skupieniu, gdy nagle spadł mi na książkę pająk. Od razu podskoczyłam (czyli uderzyłam z całej siły w głowę), w panice nie mogłam się wydostać i machałam nogami na wszystkie strony, uderzając się ciągle w głowę, aż jedna noga zaczepiła mi się o kable z szafki obok. Kabel pociągnął wieżę, która spadła i zepchnęła jednocześnie lampkę (wszystko oczywiście spadło na moje nogi). Czyli zepsułam wieżę, pękł szczebelek, prawie rozbiłam sobie głowę, potłukłam lampkę... Żaden pająk by mnie tak nie urządził, jak strach przed nim.

by Beata2612

* * * * *

WYRAZILI BUNT

Działo się to za PRL-u, jak wiadomo piękny, naturalny czas zabaw wymyślanych, by wyrazić bunt przed Czerwonym Systemem, i im więcej ONI dawali się we znaki, tym bardziej zabawy były wymyślne. Tak pewnego razu z moimi serdecznymi przyjaciółmi stworzyliśmy zabawę przednią. Zabawa ta przodowała w ilości adrenaliny, którą dostarczała, w "nielegalności" i oczywiście w głupocie. Chodziło o to, by przeskoczyć na drugą stronę torów, jak najbliżej jadącego właśnie pociągu. I tak chłopaki skakali przez 3 dni w różnych miejscach aby zmylić SOK, czy co to wtedy tam było. Pierwsze osiągnięcia 2 m przed etc. były honorowane przez kolegów głębokim wiwatem. Zabawa zakończyła się, gdy został wybrany niekwestionowanym mistrz, chłopak w wieku lat 17, który przeskoczył tak blisko owego pociągu, że zahaczył nogą o bufor! Oczywiście noga połamana, duże otarcia, ale ile w tym szczęścia miał, to każdy chyba przyzna.

by Malibue @

* * * * *

SPRAWDZIŁY

Kiedyś, dawno już (miałam może z sześć lat), wraz ze starszą o 5 lat siostrą bawiłyśmy się u babci na wsi. Jako miejsce na zabawę wybrałyśmy kącik za stodołą, miałyśmy tam swoje "biuro", był telefon, różne kartki papieru itp. Pewnego dnia siostra wzięła z domu zapałki, chciałyśmy podpalić sobie słomkę ze stodoły i zobaczyć, jak się pali. Paliła się baardzo ładnie. Reszta słomy, stodoła, sprzęt rolniczy i samochód też. Pożar gasiły trzy jednostki, a ja jeszcze do teraz czuję lanie jakie dostałyśmy.

by A. @

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten link i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 33945x | Komentarzy: 1 | Okejek: 108 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało