Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych CLXXIII

33 504  
90  
Kliknij i zobacz więcej!Jeśli szukasz tu czegoś, z czego można się pośmiać zrywając boki - zawiedziesz się. Natomiast jeśli trafiłeś tu szukając ludzi, którzy niemalże trafili do księgi Darwina - zapraszam. Dzisiejszym bohaterom w komplecie udało się przeżyć, choć były i złamania, i zranienia...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

SPRAWDZIŁ DOKŁADNIE

Gdy miałem 6 lat, znalazłem w domu szklaną kulę wielkości jabłka, która miała w środku pęcherzyki powietrza. Standardowa ozdoba. Jako że byłem wtedy młodym, ciekawym świata człowiekiem, nie byłbym sobą, jakbym dokładnie nie przeanalizował tych baniek powietrza. Zebrałem niezbędny sprzęt: młotek, śrubokręty oraz inne narzędzia, którymi mógłbym zrobić "sekcję zwłok" kuli. Zamknąłem się w łazience z całym tym ekwipunkiem i przystąpiłem do pierwszego punktu planu, czyli do walenia młotkiem w kulę - bez efektów. Szkło ze mną wygrało.
Podobnie było z innymi narzędziami. W końcu nie wytrzymałem i cisnąłem kulą z całych sił w podłogę. Udało się. Kula rozbita. Wszystko byłoby fajnie, gdyby odpryski szkła nie wbiły mi się w palce. Cała prawa dłoń porozcinana, szkło miałem głęboko pod skórą. Od razu pojechałem do szpitala, wyjęli mi szkło z ręki. Dosyć długo nie rozstawałem się ze szwami. Do teraz pozostała mi nauczka, że gdy przychodzą głupie pomysły, trzeba mieć trochę wyobraźni.

by Pinky12120

* * * * *

GŁUPIA ZABAWA

Tak jakoś przed przedszkolem, czyli jako dumny i durny 6-latek, bawiłem się z kolegą w dosyć dziwną zabawę, a mianowicie w spychanie siebie nawzajem z dużej, 2 lub 3-metrowej kupy piachu, tudzież żwiru (co do szczegółów pamięć zawodzi). Że kolega starszy 3 lata, więc i siła większa. Nasza zabawa skończyła się tak, że popchany przez wyżej wymienionego osobnika leciałem w dół, zamiast się sturlać. Efekt: lewa ręka złamana w dwóch miejscach na przedramieniu i łokieć, który jakimś cudem przestał być stawem i wyszedł przez skórę. Tak więc miałem pół ręki na wierzchu. Ale żeby było śmieszniej. Na interwencje przyjechał pijany lekarz, który stwierdził że to zwichnięcie i chciał reperować moją rękę w domu... na szczęście pomysł nie spodobał się rodzicom. Skończyło się "tylko" na operacji, kilkunastu szwach i traumie po zobaczeniu dwóch drutów wystających z łokcia, kiedy ściągali gips.

by Demigod.constelllation @

* * * * *

TO GŁUPIA ZABAWA!

Druga klasa szkoły podstawowej, wiek ok. 8 lat. Moi rówieśnicy, do których i ja później dołączyłem, znaleźli sobie zabawę w wojnę na przerwach. Polem bitwy była niewielka skarpa za szkołą, a amunicją grudki z zaschniętego piasku i kamienie. Takie batalie odbywały się na każdej przerwie, walczyło 20-30 osób, a nauczyciele jakoś nie interweniowali. Pewnego słonecznego poranka bardzo dojrzale stwierdziłem, że to głupia i niebezpieczna zabawa, więc wolałem udać się na zasłużony odpoczynek na pobliskiej ławeczce. Niestety, aby do niej dojść musiałem przejść obok pola bitwy. Mniej więcej w połowie drogi usłyszałem krzyk kolegi: UWAŻAJ! Chwilę potem zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy je otworzyłem zobaczyłem zakrwawiony kamień wielkości męskiej pięści pod moimi stopami, i dużą plamę krwi, zarówno na ziemi, jak i na mojej koszulce z Myszką Miki. Dotknąłem swojego czoła i natrafiłem na wyrwę, do której po włożeniu palucha dotknąłem swojej czaszki. W drodze do pielęgniarki natrafiłem na nauczycielkę, która dosłownie wrzuciła mnie do gabinetu pielęgniarki, tak, że upadłem na twarz. Mina piguły, spokojnie pijącej kawę na widok zakrwawionego dzieciaka, wpadającego lotem posuwistym do jej gabinetu była bezcenna. Wtedy pierwszy raz jechałem karetką. Efekt 14 szwów i duża blizna po prawej stronie czoła.

DOPIERO SIĘ UCZĘ

Rok później. Dość zaawansowane początki mojej nauki jazdy na desce. Wreszcie opanowałem jazdę na stojąco. Z kolegami poszedłem jeździć. Rozpędziłem się z pobliskiej górki, wiatr we włosach, okrzyki kumpli. Byłem tak zafrasowany jazdą, że nie zauważyłem niewielkiego kamyka, który trafił wprost pod kółko deski i zahamował ją prawie w miejscu, ja poleciałem jak długi, a swój lot zakończyłem na bruku, dosłownie zahamowałem na nim twarzą. Efekt: zdarta prawie połowa skóry na twarzy i przegryziona górna warga. W domu przerażenie, potem wizyta w szpitalu, lekarz stwierdził, że nadaje się to do szycia, ale że rana jest w ustach to szybko się z tego wyliżę. Mam wyraźną bliznę na wardze.

NAUKA LATANIA

Miałem chyba 15 wiosen. Przez pół dnia z kolegą naprawialiśmy hamulce w moim rowerze. Kiedy wreszcie skończyliśmy musieliśmy trochę pojeździć i porobić trochę zrywów. Taka jazda szybko nam się znudziła, a naszym oczom ukazała się bardzo stroma i nierówna skarpa wysokości około 15 metrów i prowadząca na wybrukowany parking. Kolega zjechał pierwszy aby przetrzeć szlaki, udało mu się. Przyszła kolej na mnie. Ruszyłem i chwilę później zorientowałem się, że hamulce nie działają, ale było już za późno. Wybiło mnie na jakimś wzniesieniu, przeleciałem przez kierownicę i w locie wyprzedziłem rower. Upadłem z wysokości około 3 metrów twarzą do ziemi, rower spadł na mnie, a ja uderzyłem obojczykiem i ramieniem w krawężnik, na szczęście, bo kilka centymetrów dzieliło mnie od tego aby krawężnik znalazł się na wysokości mojej krtani. Leżałem tak chwilę zamroczony, a bezcenna mina kumpla i jego słowa "Ku**a, żyjesz?!" wypowiedziane z przerażeniem, uświadomiły mi, że wyglądało to poważnie. W efekcie miałem wybity bark, odrapaną brodę, głębokie otarcia na ramieniu i porwane spodnie.

by Korekrm

* * * * *

BAREK

X lat temu - czyli mniej więcej wtedy, gdy ciekawość i chęć poznawania świata górowały na logiką - zapragnęłam zobaczyć nieco więcej, niż powinnam. Tamtego pechowego dnia byłam - wraz z młodszym o trzy lata bratem - u babci, gdyż mama wyjechała w "jakąśtam" delegację. Babcia, jak babcia, spędzała czas na plotkach "o niczym" ze swoją równie wiekową koleżanką w kuchni piętro niżej, a my - co tu dużo mówić - koszmarnie się nudziliśmy. W pokoju, w którym próbowaliśmy zabić czas był stary regał, z mnóstwem półek i szafek, jednak tym, co mnie najbardziej w nim intrygowało był barek (taki z drzwiczkami otwieranymi do dołu). Ze względu na wzrost i opiekunów nigdy nie mogłam zobaczyć, co jest w środku, a tamtego dnia - niewiele myśląc - skorzystałam z okazji. Brat pomógł mi się wspiąć na krzesło, które wcześniej z niemałym trudem przyciągnęliśmy pod nieszczęsny mebel. W końcu przekręciłam kluczyk barku i otworzyłam go - ale niestety - tylko do pewnego momentu. Ze złością zaczęłam szarpać drzwiczki do dołu, aż w końcu stojąca wyżej gablota ze szkłem (jak się później okazało - w ogóle nieprzymocowana), chybocząca się namiętnie od moich wściekłych szarpnięć, runęła w dół. Pamiętam tylko, że bałam się co babcia powie na mnóstwo potłuczonych wazonów i szklanek. Pamiętam również jej minę, gdy zobaczyła swoją wnuczkę całą zapłakaną i z pokrwawionymi rękoma. Barek stoi do dziś, a ja nadal omijam go szerokim łukiem.

by EnmaAi

* * * * *

SAMOCHODZIK

Byłyśmy z siostrą małe - ona jakieś 6-7 lat, ja dokładnie rok młodsza. Dostałyśmy od rodziców meganiespodziankę - czerwony samochodzik napędzany pedałami, z kierownicą, klaksonem, migaczami, cud miód normalnie. Siostra, z racji tego, że była starsza, pojechała pierwsza. Kiedy wracała pod schody prowadzące na taras domu, chciała podjechać jak najbliżej mnie. A ja, berbeć mało rozumny, myślałam, że chce mnie przejechać. Szybkim skokiem wpadłam na schody, potknęłam się i rozwaliłam cudnie o kant schodka dolną wargę. Przecięło ją prawie na wylot. Ja w ryk, do łazienki z mamą, mama fachowym okiem oglądając stwierdziła, że do wesela się zagoi - blizny już dziś nie widać.

by Olimphia_444

* * * * *

NAŚLADOWAŁA KOLEGÓW

Będąc małą dziewczynką zawsze zazdrościłam bratu i jego starszym kolegom. Panowała wówczas moda u nas na osiedlu na jazdę na "góralach". Koledzy mojego brata mieli również zwyczaj czekania na klatce z przednim kołem opartym na pierwszym górnym schodku klatki. A że chciałabym taka jak oni, to któregoś dnia, czekając na brata aby zabrał mnie na spacer na moim rowerku, postanowiłam spróbować tego co koledzy. Efekt: zjazd ze schodów na Reksiu, zatrzymanie się na ścianie, trzy wybite mleczaki i wiele zadrapań... Od tej pory już raczej nie popisuję się przed facetami.

I ZNÓW SIE POPISUJE

Co prawda w dzieciństwie po przygodzie z rowerkiem miałam się nie popisywać przed chłopakami, ale mając lat 15 i świeżego kolegę "na oku" postanowiłam pokazać mu jak dobrze jeżdżę na nartach... Zjeżdżałam z Jaworzyny "na krechę" ścigając się z kolegą. Niestety, moje umiejętności nie były jeszcze aż tak wysokie ... Zaryłam twarzą w zmrożony śnieg, połamałam okulary (korekcyjne!!), skręciłam nadgarstek, a przez dwa tygodnie chodziłam do szkoły wyglądając jak po spotkaniu z bardzo groźnym kotem, którego pazury dorwały się do mojej twarzy. Ale... z kolegą zaprzyjaźniłam się bliżej...

POKRĘCIŁA SIĘ

W przedszkolu lubiłam się z koleżanką kręcić za ręce, z całej siły aż do utraty równowagi. Tego dnia trafiłam na koleżankę, której ręce bardzo się pociły... W trakcie kręcenia nie utrzymałyśmy się i wypuściła mnie. Trafiłam głową na róg szafki, polała się krew. Płacz, łzy, opatrunek, telefon do mamy.. Jednak najbardziej traumatyczne było to, że lekarz nie chciał mnie przyjąć i mama zawiozła mnie do znajomego dentysty, który szył mnie "na żywca".

by Martareg @

* * * * *

STARY A GŁUPI

ZJECHAŁ


Pewnego pięknego dnia pojechaliśmy z żoną i córką za miasto nad takie niewielkie bajorko, ale ważne, że blisko. Gdy już rozłożyliśmy wszystkie bambetle, moim oczom ukazała się stalowa lina uwieszona gdzieś wysoko na drzewie, do niej dość pokaźny drągal w poprzek. Wydeptany ostry brzeg bajorka, widać niejeden już próbował tego super przyrządu. Razem z córką dobiegliśmy do brzegu żądni wrażeń z lotu nad wodą. Wiadomo, silniejszy wygrywa, więc chwytam za drąg, i trzymając go dość szeroko żeby równowagę mieć, biorę spory rozpęd no i już lecę nad wodą, jest super, zaraz wyląduję na przeciwnym brzegu! Ale co to? Drąg pęka, a ja ląduję na brzegu nie na nogach, ale waląc z wys. 3 m tyłkiem w błotnisto-trawiasty teren. Ból już dziś zapomniałem, zasinienie na plecach, udzie i tyłku też zeszło, ale śmiechu rodzinki nie zapomniałem do dziś. A tego typu urządzenia omijam szerokim łukiem.

by Zajebioza

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 33504x | Komentarzy: 0 | Okejek: 90 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało