No i w końcu atmosfera nienawiści i medialnej wojny skończona. Na jak długo? Tego nie wie nikt. Może do czasu ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów.
Ostatnimi czasy w Polsce działo się źle. Bardzo źle. Na wstępie zaznaczam, że jestem przeciwnikiem wszystkich partii politycznych w Polsce, a zwolennikiem programowym. Tylko i wyłącznie. Fala powszechnej nienawiści, o której napisano już tomy sięgnęła zenitu.
Największym problemem polskiej sceny politycznej ostatnich lat nie był rząd Jarosława Kaczyńskiego. Nie była nim także postawa Donalda Tuska i reszty opozycji. Był nim za to brak troski o Polskę zarówno obozu rządzącego, jak i opozycji. Wiele osób po usłyszeniu tego stanowiska zaczyna przybierać koloru Bordeaux o dobrym roczniku. Pomidory stop, na razie...
W jaki sposób można wytłumaczyć fakt, żę dwie największe partie, w dodatku, wywodzące się z tego samego obozu post solidarnościowego są dla siebie większym wrogiem, niż partia post komunistyczna? W dość prosty sposób. Spirala własnej niechęci i nienawiści została nakręcona, w dużej mierze przez szefów obu partii, do takiego stopnia, iż oba obozy nie były w stanie podjąć z sobą żadnego merytorycznego dialogu. Żadnego. Scena polityczna zmieniła się w plac boju. W pole walki. Wyciągnięte niczym z powieści Frederick'a Forsyth'a.
Nie oszukujmy się. Wybory niczego nie zmienią. Tym razem role się odwróciły.
Czemu miała służyć ta notka? Sam do końca nie wiem. Mam jednak nadzieję, że powoli - mimo wszystko - powróci normalność. Bo inaczej w niedługim czasie prawdą stanie się jeden z dżołków z KM.
Pozdrawiam
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą