< > wszystkie blogi

Arlnie's Co ja plotę?

Dzieci doprowadzają Cię do szału? Chcesz czasem wysadzić się w kosmos? Spokojnie, mam tak samo...i lubię to!

Tymczasem w lesie...

23 października 2014
Od dawna chodził za mną las. Wróć! Od dawna chodziła za mną chęć chodzenia po lesie...Nie, tak też nie... W takim razie raz jeszcze. Od dłuższego czasu czułam ogromną potrzebę wyrwania się do lasu. Ufff. Lato już dawno dało nam już do zrozumienia, że "Narzekaliście na upały?! To fuck you! Spadam stąd". Teraz dla odmiany będziemy narzekać na zimne noce, tęsknotę za jeszcze jedną, ostatnią kąpielą w jeziorze i mrożącymi mózgi shake'ami. Sezon na gorącą herbatę i naleśnikowanie się w kocu - oficjalnie uznaję za rozpoczęty.
Tak więc oto pewnego chłodnego letniego dnia, chęć pojechania do głuszy i dziczy wybuchła. Powitała w progu swojego M, który dopiero wrócił z pracy, dała mu stosowne obuwie, zapakowany obiad "Zjesz po drodze do lasu", "Ale przecież to ja będę prowadził", "Skoro wolisz chodzić głodny...", zawołała dzieci i wskazała palcem na mapie: - TU. - Jesteś pewna? - Jestem. Jedziemy TU - ponownie postukała palcem w sfatygowaną, papierową miniaturę świata . - W porządku, tylko obawiam się, że przed wieczorynką nie zdążymy wrócić do domu. Do rosyjskiej tajgi jest dość...jest bardzo...jest zajebiście daleko. - W takim razie - powiedziała chęć - może być borowski las. Pojechaliśmy do lasu, a że przy okazji spodziewaliśmy się wysypu grzybów na ścieżce i jagód po bokach ścieżki, wzięliśmy koszyk (na grzyby) i wiaderko (na jagody). Grzyby rosły, ale takie, które nie nadawały się do spożycia. Co do jagód - godzina spaceru i efekt widoczny był gołym okiem. Spód wiaderka przykrywały niezwykle urodzajne...No dobra. Dwie małe jagódki. Spacerowałam wdychając czyste, przefiltrowane przez rośliny powietrze, napawałam się cudownym zapachem i c-i-s-z-ą. Taaa, ciszą... Mam jedną małą córkę i drugą jeszcze mniejszą. O ciszy nie ma mowy. - Mamooooo! Maaaamooo! Czy to prawda, że w lesie nie można się głośno zachowywać? - zapytała Duża J, biegnąc w moją stronę. - Owszem. Należy być cicho, żeby nie spłoszyć zwierząt. - powiedziałam przykładając sobie palec do ust. - Bo one będą się bać? - Tak. Mogą się nas wystraszyć - odparłam niemal szeptem, chcąc skłonić córkę do mówienia parę tonów ciszej. Odbiegła kilka metrów, po czym zatrzymała się, odwróciła w moją stronę i wrzasnęła: - W TAKIM RAZIE BĘDĘ CICHO MAMOOOOO!!!! - zgarnęła patyk z drogi...No dobra. Zerwała gałązkę z jakiegoś krzaka i pobiegła przed siebie - LAALAA LA LA LA LAAAAAAA - z głośną pieśnią na ustach. Duża J szorowała badylem po ziemi, a Mała J biegła na sztywnych nogach i z trzęsącą się głową przy każdym zetknięciu stopy z podłożem, próbując dogonić siostrę. Razem z M szliśmy spokojnym, posuwistym krokiem a'la Buka z Muminków i cieszyliśmy się chwilą spokoju. - Wyglądasz na zrelaksowanego - powiedziałam do M - Bo jestem zrelaksowany - odparł i włożył źdźbło trawy do ust. - To prędko zmień ten wyraz twarzy, bo one zaraz to wyczują. - Ale kto? - zapytał przeżuwając końcówkę ziela. - No dzieci. Jak tylko zobaczą, że jest nam dobrze, od razu rozpoczną atak. Na nas oczywiście. - Co ty, przecież one są daleko, a plecami nie widzą - wypluł źdźbło i zerwał nowe. - Dobrze ci radzę. Udawaj, że ci jest źle i że przyjechałeś tu na siłę, i właściwie tylko dlatego, żeby zrobić im przyjemność - powiedziałam i zrobiłam teatralny grymas niezadowolenia. - Eee tam - zignorował mnie M i ponownie zaczął wysysać soki z zerwanej trawki. Trzecie oko MałeJ J dostrzegło nasze odprężenie, mimo maskowania go wykrzywioną w cierpieniu twarzą. Stanęła na środku ścieżki, zalała się łzami, a przynajmniej bardzo starała się wycisnąć z siebie choć jedną słoną kropelkę i wyciągnęła ręce przed siebie. I wtedy z moich ust padło zdanie. Zdanie, którego nikt z nas nie lubi słyszeć, za to każdy lubi (szczególnie mamy i teściowe) wypowiadać: -A nie mówiłam?! Wzięłam Małą J na ręce, która resztę pobytu w lesie spędziła na zmianę, to w ramionach moich, to mojego M. Doszliśmy do miejsca, w którym nawet echo zgubiło drogę powrotną, co wcale jednak nas nie zmartwiło. Wielokrotne czytanie "Jasia i Małgosi" nauczyło moje dzieci leśnego survivalu. Wróciliśmy śladami po patykach. Dwie godziny świeżego powietrza zaowocowały nie tylko sennym rozdziawieniem ust w drodze powrotnej,ale i pokaźnymi zbiorami jagód. Mogłabym przyrządzić na obiad naleśniki z jagodami i bitą śmietaną, albo zawekować je w słoiki i zimą dodawać do deserów, albo upiec ciasto...?Sama nie wiem. Co jeszcze mogę z tymi zebranymi 10 g owoców zrobić?
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • Jedyna rzecz, jak przyszła mi do głowy, by do reszty nie zeschizować - założyć blog. Bez ściemy, antykoncepcja prosto przez oczy, matka furiatka - to ja.
  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu Arlnie
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi