<< >> wszystkie blogi

Łasucha Fasolkożercy tajny blog

czyli PurkusiaKuchatka małe co nieco

Jak :Habibi łapkę na nocnego podżeracza zastawiała. [z focią]

2016-06-03 22:02:45 · Skomentuj
Przed górami, przed lasami, całkiem niedawno temu, ktoś zjadł wszystkie ciacha tej nocy.

Nie pierwszy raz :mad

To cukierasy po zmroku znikały, a to w lodówce ubywało, to znów brudne naczynia w zlewie się rankiem pojawiały.
Nie wiedzieć skąd! :wow

Oho! W domu "podżeracz" się nam zalęgł. Nie ma siły.

- O, czekaj ty huncwocie, już ja ci sprawię psikusa! Popamiętasz ty mnie łasuchu.
Już ja się postaram, żebyś miał się z pyszna!


Pomyślała sobie :Habibi.
I jak postanowiła, tak zrobiła.

Roślinnie obeznana, natargała kwiatów i je kranową wodą opłukała.



Później, chwyciła w swą szczupłą dłoń cytrynę... i tak ją ścisnęła, że byle komornik sądu rejonowego łzę by na ten widok uronił.



Sok wlała do zasypanych cukrem buraczanym płatków, dziarsko to później mieszając.





Po czym dzierżąc blender, jak nie zaczęła to wszystko miksować...
Ha! Ty podżeraczu bezwstydny, łasuchu nieposkromiony, Już ty mnie popamiętasz.
Ty.
:>



Tak się w tej robocie zapamiętała, że aż jej osobisty sęp się zadziwił: jak to tak można źle w kuchni działać, żeby nic, ale to nic nie spadało? No jak?!



Na koniec przyszła pora na sedno sprytnego pomysłu:



No powiem szczerze, że jak na to patrzę, to nie ma bata, żeby się w nocy podżeracz nie nabrał.



No, no.
A to ci spryciula.

No to zobaczymy kto po zmroku jęknie, kanapkę z serkiem topionym, albo wędliną i... konfiturą zjadając.
Albo zacznie się po nocy garami tłuc, smażąc naleśniki.
Pułapka zastawiona.

A tymczasem, gulaszyk.



:dyg




Kilo sera przerobione. Vox populi - vox Dei, a nawet Volkswagen.

2016-05-28 17:21:00 · Skomentuj
Z sera wyszedł gzik i pierogi.
Koniec.

W temacie "tylko markowe oleje" - fabryka w Rosji. Focie.

2016-01-12 20:47:19 · Skomentuj
Liqui Moly, Castrol, Mobil, Shell, BP... nawet Ford i GM, jak trzeba.

http://www.automotorblog.com/watch-counterfeit-engine-oil-russia/

Mieli rozmach panowie.

Jak jest zima, to robimy karmnik. Albo budkę. Ja ostatnio na ZPT zrobiłem budkę.

2015-12-11 18:05:39 · Skomentuj
Jeśli masz potrzebę i presję na posiadanie budki, to może poniższy tekst okaże się pomocny.
Albo wręcz przeciwnie.
Za stosowanie w życiu codziennym odpowiedzialności nie biorę.

Wiadomo, że żeby zrobić budkę, to trzeba wziąć psa i obudować go z każdej strony. Najlepiej drewnem.

No i dobra, ale od czegoś trzeba było jednak zacząć.
U studenta prawa, takie zaczynanie mogłoby wyglądać jak w przypisie 1.
U prawdziwego humanisty - jak w przypisie 2. U prawdziwego "ścisłowca", mogłoby wyglądać jak w przypisie 3.
Natomiast u człowieka rezonansu występuje mieszanka powyższych, plus jeszcze kilka innych "początków".
Normalne ludzie się takimi różnymi nie przejmują, no ale co zrobisz.

Problemu nie ma, jak można sobie psa zmierzyć. Gorzej, jak pies jeszcze rośnie, ale wtedy można się posiłkować tabelami ras. Wymiarowanie jest bardzo przystępnie opisane tutaj: http://psy-pies.com/artykul/buda-dla-psa-wymiary,536.html
I na tym artykule się oparłem.

Materiały.
Po krótkiej inwentaryzacji okazało się, że mamy w domu kawałki dwóch różnych boazerii, oraz kilka płyt styropianowych 2 cm. Całkiem nieźle.
Dwie złożone płyty dają 4 cm, a to już powinno wystarczyć jako izolacja.
Idąc dalej - szkielet trzeba zrobić z kantówki 4 cm.

Patrząc na koszty, najtaniej i najsensowniej wyszło mi, że ściany można zrobić z płyt MFP. No i w końcu Designerer jakby te płyty poleca: http://www.designerer.com/artykul/151/dom-strozujacego-psa.html?category_id=10&page=1

Zrobiłem sobie szkice, wyliczyłem potrzebne materiały, sporządziłem plany rozkroju płyt i tak uzbrojony ruszyłem w teren.





Kantówkę niestruganą można u nas kupić za około 5,40 zł/m w sklepach sieci na C., struganą za jakieś 6 zł, ale nie ma, albo w sklepie "stolarskim" za jakieś 4 zł/m. O ile dobrze pamiętam.
Ponieważ jednak mamy w pobliżu skład drewna, to spokojniutko kupiłem kantówki niestrugane po złotypińćdziesiąt ( 1,5 zł/m).
Takie, ło:



Gorzej z płytami MFP. Są dostępne tylko i wyłącznie osiemnastki i więcej - trudno, wziąłem osiemnastki. Pan ładnie wyciął formatki i gra.



No to lu:

Na początek postawiłem szkielet, fastrygując go tymczasowo gwoździami.



Zacząłem skręcać ściany i... okazało się, że kantówki nie trzymają wymiaru. Chwila wnerwienia i szybkich pomiarów zakończyła się wnioskiem, że panowie w składzie drewna mają dość swobodny stosunek do przymiaru kreskowego. Peszek.



Trzeba było wziąć na to poprawkę, równać do dołu i tyle.
Ścianę wejściową przymierzyłem, a następnie wyciąłem w niej otwór.




Rozebrałem szkielet i zacząłem budowę "klocków", wypełniając ściany styropianem. Ten dokupiony, grubości 4 cm, wyglądał na taki dla dalmatyńczyka, no ale nie wnikałem. Dalmatyńczykom robi się budy w ogóle?



Czemu tak? Bo za cholerę nie szłoby tego po skręceniu wynieść, więc wymyśliłem, że zrobię "klocki", które skręcę ze sobą już na miejscu.
Poza tym, "klocki" można było w każdej chwili zestawić ze sobą i sprawdzać co wychodzi.





Później zrobiłem podłogę.


Gościu, jeszcze nie.

Część pod budą właściwą ociepliłem tak, jak ściany, używając resztek z płyt, traktując spoiny klejem.



Później przyszła pora na dach. W planie było, żeby miał niewielki spad, gdyż na takim dachu można będzie leżeć latem, albo stać na nim i ujadać... znaczy ten, obserwować okolicę.
Dachy "płaskie" muszą mieć spad minimalny, więc bez zbytniego kombinowania dołożyłem z jednej strony dodatkowe kantówki i już.
Dobra, ściemniam, bo wcześniej ten kąt przeliczyłem.


Jeszcze NIE.

Prawie gotowy dach wyszedł taki:



Przyszła pora na przedsionek / wiatrołap.
Ale najpierw trzeba było przygotować deseczki z boazerii.



Tu przyciąć, tam strugnąć, takie tam.


Esuuu! Tego się nie je facet. Weź się.

Listwy umocowałem do szkieletu. Jedne tak



drugie inaczej,



wedle kształtu.

Dziury porozbiórkowe zakołkowałem i gra.



Dach zrobiłem z resztek płyty, tak jak spód podłogi.


Ej, ale serio dzieciaku: jeszcze NIE. :>

To się polakierowało prostą farbą za 14 zł od puszki i zostawiło do wietrzenia.



Po cichutku, wieczorkiem, przygotowałem "fundament" pod budę,


Jest "oko"? Widzisz, że jest "oko"? No. To weź tak nie trącaj, ołkeej?

ustawiłem podłogę,



i zacząłem składać "klocki".





Przyszła pora nasunąć dach. Nasunąć, bo założenie było, że będzie ruchomy.



No i jakoś tak to się zeszło.






Już można. Gościu. No, już można. Ej! no weź, czemu nie wchodzisz?

Teraz trzeba jeszcze kupić słomę do wyłożenia wnętrza, bo szukałem we wszystkich parach butów i okazało się, że nie ma.
No i może dach wyłożyć papą.
Żeli papą?
Karpiówką.


Przypisy.

1. Oczywiście zaczyna się od przeczytania "Ustawy z dnia 21 sierpnia 1997r. o ochronie zwierząt", ze szczególnym uwzględnieniem Rozdziału 2, art. 9. 1.
Następnie czytasz "Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 20 stycznia 2004 r. w sprawie minimalnych warunków utrzymywania poszczególnych gatunków zwierząt wykorzystywanych do celów rozrywkowych, widowiskowych, filmowych, sportowych i specjalnych", skupiając uwagę na załączniku.
Później dyskutujesz z kim się da o zagrożeniu karą grzywny, aresztu lub mandatu do wysokości 1000 zł, bądź w szczególnym przypadku nawiązki w wysokości od 25 do 2500 zł na TOZ, jak również możliwości przymusowego, nieodpłatnego przekazania rzeczonego zwierzęcia osobie trzeciej, no i ostatecznie o przepadku tegoż zwierzęcia, w związku z niedopełnieniem wymogów ustawy, rozporządzenia i prawa budowlanego.
Przypominasz sobie o sprawie Wojcieszaka, no i tej z Piotrkowa
Rozważasz zakup gotowej budy w zakładzie stolarskim. Jakby co, zwalisz na nich.

2. Zaczynamy od rozważenia zwrotu: "Należy się jak psu buda". W Poradni językowej PWN przeczytasz związaną z nim wypowiedź profesora Mirosława Bańko .
Już pierwsze zdanie jest kapitalne: "Psu należą się różne rzeczy, przede wszystkim – więcej szacunku ze strony ludzi.".
Po chwili refleksji nad znaczeniem i potrzebą szacunku w dzisiejszych czasach, czytamy sobie całość.
Skłania to do zadumy nad tym, jak niewdzięczni i nieczuli potrafią być ludzie, oraz jakim bydlakiem trzeba być, żeby odpłacać złem za wierność i bezwarunkową miłość psa. Przypominasz sobie te filmiki z psiakami witającymi wracających z misji żołnierzy? Wzruszysz się. Łzy będą kapały do szklanki z herbatą Lipton i na talerzyk z kruchym ciasteczkiem.

3. Na początek przygotowujemy sobie kalkulator, papier kratkowany, linijkę i ołówek. Do wykonania tabelek z zestawieniem materiałów na pewno potrzebnych będzie kilka kolorowych długopisów / cienkopisów.
Żart :)
Wiadomo, że kredki ołówkowe będą lepsze, bo nie będą się maziać pod linijką. Czytamy sobie ciekawe i krótkie opracowanie na temat charakterystyki wytrzymałościowej drewna, jako jego podstawowej właściwości mechanicznej znalezione na stronie Wydziału Budownictwa Politechniki Częstochowskiej, równocześnie strugając temperówką kredki. Czynność ta działa uspokajająco i daje przyjemne poczucie panowania nad materią.
Do pierwszego odłamania wkładu.
Następnie czytamy bardzo interesujący Przewodnik po płytach drewnopochodnych, po czym można iść sprawdzić cenniki w sklepach "budowlanych" on-line.
Jak już się zorientujesz, że właśnie chichrasz pod nosem oglądając kolejny filmik z zabawnymi kotami, to warto rozważyć, czy jest sens przytłukiwać sobie palce i ryzykować rany szarpane dłoni. Może jednak lepiej zamówić on-line budę, do samodzielnego montażu?
Też się prawdopodobnie pokaleczysz, ale roboty jakby mniej.

KONIEC.

Czym zastąpić "jarzynkę" w zupie. Znaczy włoszczyznę

2015-12-10 22:29:15 · 1 komentarz
Do ugotowania sytej, "zimowej" zupy, potrzeba trochę serca.

Na przykład z karkówki.



Marchew, pietruszkę i selera zastępujemy kiełbasą, wędzonym boczkiem i wędzonymi mięsnymi kostkami.



Do gara wrzucamy karkówkę i boczek, kilka ziarenek angielskiego ziela, no i pieprzu.
Wyciągamy sobie z wieńca laurowego ze dwa listki i dorzucamy też.
Wody trochę trza dolać, ale bez przesady. Żeby dobrze przykryło i ciut.



To się ma dobrze zagotować, a jak się zagotuje, to dokładamy wędzone,



którego i tak nie widać. Bo szumuje.

Zanim się mięso ugotuje do miękkości, to zdążymy obrać i ugotować ziemniaki.
Krojone w kostkę. Bo jak się gotuje całe i kroi później, to się człowiek ufafla i kawałki wyglądu nie mają.



Jak się mięso ugotuje, to je wyciągamy, i ono sobie stygnie, a w tym czasie odsączamy kapustę kiszoną, którą następnie kroimy.



Pokrojoną wwalamy do wywaru.



Później kroimy w kawałki teoretycznie zbliżone do kostek mięcho i ugotowany boczek, pokrojone dodajemy.



Pora dodać też pokrojony czosnek (ze trzy ząbki),



pieprzyć, kminić, solić, zalegalizować.
I cały czas na ogniu.



Dolewamy "wodę" z kiszonej kapusty - wedle potrzeby - po trochu. Trza próbować i dolewać, aż nam spasuje.
Jak to piszą: "do smaku".



To się ma nam gotować, a w tym czasie spokojniutko, mimochodem podsmażamy lekko kiełbasę, szklimy cebulę i dorzucamy na legalu, bo to "kuchnia polska" jest.




Niech to się pod przykryciem gotuje, i gotuje, i gotuje, a jak się prawie ugotuje, to sypiemy majerankiem i ewentualnie jeszcze pieprzymy ( jak w gębę nic nie pali).
Kiedy kapusta zrobi się już miękka, to dorzucamy ziemniaki, bo wiadomo - bez ziemniaków nie ma życia, tylko chłód i halucynacje z niedożywienia.



Gotujemy jeszcze parę minut,



no i wułala: oto zupa. Bez marchewki, pietruszki i selera. Z chlebem. :dyg

[TSP] Czy ktoś może mi wytłumaczyć taką prostą rzecz (sklepowo)

2015-01-09 17:59:01 · Skomentuj
Potrzebowałem kupić kości.
W tym celu udałem się do większego sklepu, sprawdziłem czy mają (mieli) i karnie stanąłem w dość długiej kolejce.
Wreszcie przyszła moja kolej, powiedziałem pani, że potrzebuje tak z 70 dkg.
Pani okazała kawałek, zaakceptowałem, ale był trochę duży.
No to powiedziała, że porąbie, rzuciła na pieniek i toporkiem podzieliła na
trzy części.
Zgarnęła je z pieńka jedną dłonią i ruszyła w kierunku wagi. W tym momencie jeden z kawałków wyślizgnął jej się z dłoni i z głośnym plaśnięciem wylądował na posadzce.

Pani przeszła nad nim, pozostałe dwa włożyła do foliowego woreczka, umieściła na wadze, po czym zawróciła, podniosła ten leżący i dołożyła do woreczka. Wstukała kod, nalepiła na woreczku wydrukowaną cenówkę i obróciła się w moją stronę.

- No przepraszam, ale trochę mnie pani zagięła z tym podniesionym z ziemi kawałkiem.
- Przecież i tak pan sobie mięsko przepłuka. To bierze pan czy nie?

I w tym momencie chciałbym, żeby ktoś mi wytłumaczył taką rzecz:

Po co tej pani były na dłoniach foliowe rękawiczki?

"Na pączka" było, to tera "na leśnika".

2015-01-06 15:06:37 · Skomentuj
Żeby zrobić "na leśnika", to ogólnie potrzeba: mleka, wody, jajek, no i posolonej troszkę mąki.
Na przykład tak:



Jaja do mąki, ekchem, mleko do mąki, polać to wodą cały czas mieszając.

A jak się ma mikser, to można się pobawić w silnik zaburtowy w małej łódeczce, na ciepłych wodach przy jakiejś wysepce Pacyfiku i ma się relaks.



Jak to się wszystko dobrze wymiesza, to odstawiamy, żeby sobie chwilkę odsapnęło, a nam przestało się kręcić w głowie (od słońca). Później lejemy chochelką na nagrzaną patelnię i smażymy.



Jak już sobie usmażymy stosik...



to bierzemy powidła śliwkowe, na ten przykład,



sobie smarujemy...



sobie zwijamy w rulonik...



i mamy "na leśnika". Z powidłem.



Ta dam
:dyg












Możliwe jednak, że mocą niepojętego zrządzenia losu napotkamy w swojej kuchni zgraną gromadkę przyjaciół, złożoną z bakłażanów, papryk, pomidorów, oraz czerwonych cebul, która zdecydowanie wyraża chęć bliskiego zapoznania się z filetami drobiowymi i śmietaną.



Możliwe też, że będzie to efekt nabycia powyższych drogą kupna.

Tak czy siak, możemy wtedy cebule pokroić w "kosteczkę",



papryki w kosteczkę,



a bakłażany, to dla odmiany w paski.

A nie, bo w kosteczkę.



No i pomidory po sparzeniu i obdarciu ze skóry też w kosteczkę, albo jak tam wyjdzie, byle nie grubo.
Nie żebym się chwalił, ale ta druga wersja, to zawsze mi się udaje. Zawsze.

A później, to już prosto: na patelnie olej, na to cebula.



Chwilkę podsmażyć, zdjąć z ognia, sypnąć słodką papryką



i wymerdać, i wytytłać cebulkę w papryce jak tylko się da, a później z powrotem na ogień i lu kostkami fileta.



I obsmażyć je prędziutko,



obsmażyć łobuziaki.



Dosypać paprykę,



zawalić pomidorami,



i jeszcze bakłażana gdzieś upchnąć.



Jeszcze troszkę wody, odrobinę,



i można przykryć, bo to się ma udusić.

W tym momencie może się okazać, że dociśnięcie i trzymanie pokrywki ręką nie do końca się sprawdza, no i nie ma jak tego zamieszać.
Hm.

Dużo się tego jakby zrobiło.

Przekładamy do gara.
O! i proszę - to był bardzo dobry pomysł, bo właśnie się samo wymieszało.
Właściwie, to od razu tak było w planie, tylko nic nie mówiłem, żeby zrobić niespodziankę.
No, to teraz jeszcze tylko posolić.



Papryką ostrą sypnąć.



Jednak wymieszać.
I niech się dusi.



A jak się już poddusi na tyle, że mięso zmięknie, to trzeba je odłowić.



I odstawić do przestygnięcia, bo przecież nie będziemy sobie palców parzyć przy jego siekaniu, c'nie?



No.

Teraz trzeba dodać mąki do śmietany i dokładnie wymieszać.



Chociaż, czemu to wygląda jak rozrobiona gładź szpachlowa, to ja pojęcia nie mam.



W każdym razie, tę masę rozrabiamy troszkę sosem i dodajemy do niego ostro bełtajac.





Próbujemy.
Trzeba posolić.
Solimy.

Koniec wstępu.





Akcja właściwa.

Do posiekanego nożem, duszonego mięsa dodajemy przygotowany uprzednio sos warzywno-śmietanowy w ilości potrzebnej do uzyskania konsystencji pasty.

Czyli: chlapamy tym z gara, żeby się tamto w misce kleiło.



Mieszamy.



I mieszamy, i ni cholery to nie wychodzi.

Aż w końcu pogonią, zabiorą, no i zrobią tę nieszczęsną pastę.



Tak jakoś jest, że ten pierwszy "na leśnik", to zawsze, ale to zawsze jest nieudany. I sobie nie ma co nim głowy zawracać.
Albo można go zjeść, albo jak woda była lekko gazowana, wziąć go do ciemnego pokoju, ustawić za nim zapaloną świeczkę i "patrzeć w gwiazdy".
Asz romantiko... umm...



A później go zjeść.

Na następne nakłada się farsz.



Pakuje kopertkę,





i wysyła.
Do naczynia żaoroodpornego.



Na to wywalamy z gara sos jak leci,



i sypiemy po wierzchu startym, żółtym serem.



Nie sypiemy.
Sypiemy.
Nie sypiemy. Albo sypiemy pół, to będzie widać jak się ten ser tak fajnie rozpuszcza.
Dobra.

I do nagrzanego piekarnika z tym, w jakieś 160, góra 180 stopni.



To się tam zapieka.
I faktycznie serek się fajnie rozpuszcza. Hihi.



Wyciągamy.



Wykładamy.



I zjadamy.
Koniec.

W a r z y w n e.

Po bretońsku? Nieee, po bolońsku? Łeee. No to po bakońsku.

2015-01-03 23:26:31 · Skomentuj
Żeby zrobić po bakońsku, to potrzeba:
cebule dwie, papryki dwie, pieczarek trochę, pomidorów ze dwa, boczku wędzonego, ogórków kiszonych, no i ten, schabu.
Bo to schab po bakońsku będzie.



No i jeszcze śmietany.
I tego, o, pieprzu z solą.
A! słodkiej papryki jeszcze. Koniecznie.

Cebulę kroimy drobniutko,



a pieczarki w plasterki. Normalnie z nóżkami, bezlitośnie.



Boczek w kosteczkę, paprykę w półkrążki, a pomidory...



pomidory do sparzenia i też skroić. Jak leci.





No.

I tera tak: schab trzeba troszkę rozbić, co tutaj akurat dobrze wychodzi kobiecym dłoniom, bo więcej umiaru mają.

Kobieta mi bije.
Dowód foto, proszsz:



Pragnę zwrócić uwagę na to, jak cwanie folii używa, żeby śladów nie zostawić. Jak Dexter Morgan normalnie, czycoś.
Ale pomińmy.
W każdym razie, obite kotlety schabowe należy popieprzyć i posolić.

Kobieta pieprzy.
Dowód foto, proszsz:



Następnie lejemy na patelnię olej rzepakowy (źródło kwasów omegatrzy), przy czym nie musi on być z pierwszego tłoczenia, może być rafinowany, z rzepaku GMO, ale wtedy dobrze jest się upewnić, że rzepak był z wolnego wybiegu, no i podsmażamy na nim schab.



Nie za długo, nie za krótko, lecz w sam raz.
Wsamraz wygląda tak:



Po podsmażeniu kotlety zdejmujemy z patelni i szybciutko, zanim ona zorientuje się, że jest pusta i zacznie się przypalać, wsypujemy na nią wędzony boczek.



By po chwili, gdy tylko boczek zacznie zdradzać pierwsze objawy przysmażenia, dodać do niego cebulkę.



Moment, i do zrumienionej już cebulki dokładamy pieczarki.





Teraz szybciutko - cichutko wyciągamy kiszonego ogórka ze słoika...



i zjadamy zanim się ktokolwiek skapnie.



No, a teraz tak: jak już pieczarki puszczą sok i zmiękną troszkę



to trzeba całość przełożyć do czegoś większego, w sensie: rondla, albocoś, tak, żeby to ścianki miało wysokie.



Następnie układamy na tym schab



tak, żeby mu było wygodnie leżeć, no i dolewamy ten jego sosik. Do ostatniej kropelki.



Zalewamy wodą w ilości koniecznej do przykrycia.



Przykrycie wygląda tak:



Widać "oka" tłuszczyku, co nie?
Gapiom się.
Ktoś może akurat lubić jak się na niego gapi, ale tu trzeba być twardym, odsunąć na bok sentymenty i sypnąć w te oka słodką papryką.



Okom robi się w tym momencie głupio i natychmiast po zamieszaniu przestają się gapić.
A my to wszystko przykrywamy



i dusimy na maleńkim ogienku.
O takim, ledwo co:



Jak to się tam pomalutku dusi, to akurat jest chwilka czasu, żeby obrać ziemniaki, zalać je wodą i wkroić do nich marchew.





Posolić jak tam pasuje i ugotować.

Zanim jednak ziemniaki się ugotują, może okazać się, że schab zmięknie, i trzeba już dorzucić paprykę, więc...
dorzucamy,



dopychając ją pod powierzchnię. Toń papryko, toń. Nie walcz ze swoim przeznaczeniem.



Jak już ona się całkiem utopi i wymięknie, to wtedy obrzucamy ją pomidorami:



W tym momencie papryka traci resztki pewności siebie, ale jej nie współczujemy, tylko dusimy całość dalej.

Tymczasem ugotowane ziemniaki, po odcedzeniu, ewidentnie zdradzają objawy odwodnienia i przesuszenia, czemu zaradzamy odpowiednim natłuszczeniem. Masłem.



Oraz nawilżeniem śmietaną.
Głośno nadmieniając, że taka śmietana, to ponoć świetnie robi na cerę.



A kiedy już czują się zadbane i dopieszczone - tłuczemy, przerabiając je na puszyste puree. Muchacha.



Śmietanę mieszamy z niewielką ilością mąki



wyjmujemy mięciutki już schab



i zagęszczamy śmietaną z mąką sos, mieszając tak szybko, że oko aparatu nie nadąża, a grudki nie maja czasu żeby się uformować.



Wkładamy schab z powrotem.

Jeszcze kilka niezbędnych czynności, i wułala, po bakońsku, bon appetit i inne wyrazy.



Ale te ludzie to som. Ogłoszenie jakby w sumie.

2014-11-29 18:28:58 · Skomentuj
Wracałem dziś z "wypadu" w interesach różnych, no i tak się złożyło, że przez zamknięty przejazd pod wiaduktem musiałem jechać objazdem.

A ponieważ ten objazd prowadzi niedaleko od mojego miejsca pracy, to pomyślałem sobie, że wstąpię po takie jedne schematy, co to mam je na biurku, a w sumie chciałbym je przeglądnąć jutro. No i przy okazji zerknę co i jak się dzieje. Taka kontrola, powiedzmy.

Na miejscu dowiaduję się, że panowie zdjęli z ogrodzenia baner, który ktoś w nocy powiesił.
Pierwsza myśl - wybory, cisza wyborcza, jakiś pacan w ostatniej chwili zapragnął się zareklamować bez ustaleń, za fryty i na krzywy ryj. Czyli dobrze, że zareagowali. Good.
Ale nie.
Bo okazuje się, że to był "baner" prywatny. Z napisem.
:ke

Gdzie ten baner? No, wyrzucili.
Ja to muszę zobaczyć, dawać mi to, proszę, natentychmiast.
No to idziemy.

I jest - płachta materiału na jakieś, nie wiem, powiedzmy: ze dwadzieścia parę metrów długa i z półtorej metra szeroka. A na niej sprejem wypisane:
"KOCHAM CIE BASIU" i serduszko z "LOVE" w środku.
Nosz jasny gwint.

Pytam się: no i czemu żeście to zdjęli? A niechby se wisiało do poniedziałku.
A bo X (brygadzista) kazał, to my poszli do Y (pani mieszkająca w domu naprzeciw, jedynym przy tej drodze), a ona powiedziała, że jej córka jest Edyta i o co się w ogóle rozchodzi.

Mówię: Panowie. Dwie sprawy. A co jeżeli jakiś chłopak chciał dziewczynę wziąć tutaj na spacer i w "odpowiednio" przygotowanych "okolicznościach przyrody" się oświadczyć? Albo mu się ulice po zmroku pochrzaniły, a teraz się zorientuje i będzie chciał przewiesić? A wyście zdarli i wywalili. :> Żadnego zrozumienia dla MIŁOŚCI.
No ale ogrodzenie firmowe.
Szlag.

A już tak w ogóle, to przecież u nas Basia pracuje. I może to właśnie ona ma "cichego wielbiciela"?
O kurna! Ale jak? Ona przecież mężatka!
No i? To co, że mężatka? Wielbiciela mieć nie może, bo mężatka? A co komu do tego?
No niby też.
Jak już żeście pozrywali, to dawaj, zwijamy to, i proszę na dyżurce schować. Może jeszcze chłopaki przyjadą, może się machnęli, może coś, ale jakby się kto o to pytał, to proszę oddać. Nie niszczyć, nie wywalać. Absolutnie!

Zwinęliśmy banera.
Zabezpieczony.

Jadę później do domu i tak się zastanawiam: przecież mogłem powiedzieć żeby z powrotem powiesili. Ale te końce takie porwane, to by trzeba przyciąć, no i faktycznie żadna Basia w tamtym domu nie mieszka... Ale ogrodzenie firmowe... Chrzanić, własną piersią bym bronił, już bym tam odpowiednio zakręcił, spróbował "władze" przekonać.
No kurde, sam nie wiem.

A dupa tam. Jak się łosie machnęli, to i tak dupa jak i tak, a jak faktycznie jakiś ktoś oświadczać się chciał w "okolicznościach", to mógł przyjść w tygodniu i zagadać jak człowiek, dla pewności, a nie tak "na wariata".
No i dylematy teraz.
A mogli kurde zostawić do poniedziałku, przecież żodyn by się nie skapnął. Żodyn.
To nie.



Jakby co, to dzwonić, guzik na słupku przy furtce, "banera" se chłopaki odbierzecie.

Smutno jakoś.

2014-11-01 17:57:26 · Skomentuj
Auta niepomyte, kompletny brak futerek, piętnastocentymetrowych szpilek tylko trzy pary.
Żadnych wymyślnych makijaży, fryzur, nic.
Kompletne zero haute couture, jedna pani pret a porter, ale słabo.
Jakoś tak smutno tego roku.

A Salwe Regina po łacinie, to już od lat na procesji się nie śpiewa. Odkąd stary proboszcz odszedł, przedsoborowy jeszcze.

Szkoda mi tego wszystkiego.

https://www.youtube.com/watch?v=OLMeHBkLQJo
Autor
O blogu
  • Moje subiektywne poglądy i opinie. Można się z nimi zgadzać albo nie. Obowiązku nie ma. Za jakiekolwiek skutki stosowania w życiu codziennym nie odpowiadam. Ach, bym zapomniał... oczywiście "może zawierać śladowe ilości orzechów". I fasoli.
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty
Statsy bloga
  • Postów: 156
  • Komentarzy: 134
  • Odsłon: 115559

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi