< > wszystkie blogi

Erasmus czyli Czeski Film

Opowieść studenta z wymiany studenckiej

Przygotowania i pierwszy tydzień organizacyjny.

27 września 2014
„Nic nie wiesz, Jhonie Snow” – Gra o Tron Każdy, kto oglądał lub czytał Grę o Tron, wie, że Jhon Snow nic nie wie i na każdym kroku mu to powtarzają. Jednak jeżeli sądzicie, że on nic nie wiedział – nie próbowaliście pojechać na Erasmusa… Mówi się, że wyjazd to wspaniała przygoda i wielka szansa. Mówi się, że każdy powinien pojechać, bo tylko raz w życiu cię coś takiego spotka. Ale nikt nie mówi o wszystkich formalnościach i problemach, jakie się z tym wiążą. Opowiem, jak wygląda mój Erasmus, czyli z perspektywy osoby, której trochę zależy, by się czegoś nauczyć. Chociaż odrobinę.
O Erasmusie dowiedziałem się od szwagra, który namawiał mnie na to, gdy tylko dostałem się na studia. Postanowiłem spróbować. Dowiedzieć się, kiedy jest rekrutacja albo jakieś spotkanie – jednak tego nikt nie wiedział. No trudno! Można poczekać. W końcu pojawiła się informacja, że odbędzie się spotkanie dotyczące Erasmusa. Jak się okazało, z całego mojego roku chętne na wyjazd były 4 osoby. Było trochę opowieści i propagandy, jakie to świetne i łatwe. Czego chcieć więcej? Jedziesz i dostajesz 400 € co miesiąc za to, że jesteś i studiujesz. Pięknie! Potem pojawiła się informacja o wydziałowej rekrutacji. Zauważyłem ją dzień przed spotkaniem, ale i tak postanowiłem pójść. Wizja spędzenia całego semestru w pięknej Hiszpanii motywowała mnie na każdym kroku. Przyszedłem, złożyłem odpowiednie dokumenty (podanie do rektora, zaświadczenie o wynikach oraz formularz wyjazdowy) i dowiedziałem się, że tak mało osób się zgłosiło, że nie ma sensu bawić się w rekrutację i wszyscy jedziemy. Świetna wiadomość, teraz tylko zacząć zbierać pieniądze, planować, wypełniać kolejne dokumenty i czekać. Po jakimś czasie otrzymałem informacje, że na 100% jadę i dostałem maila od mojej uczelni położonej koło Barcelony, że się zakwalifikowałem i mam wypełniać formularz na ich stronie. Czemu nie? Ale już tu się pojawiły pierwsze problemy. Wymagają ubezpieczenia. Teoretycznie – jestem ubezpieczony i mogłem wyrobić kartę EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego), ale wydawało mi się, że to nie jest dodatkowe ubezpieczenie, którego oni wymagają. Więc – poszedłem do biura Erasmusa. Kto może wiedzieć, jak nie oni? Ale nie, myliłem się. Jedyne, czego się dowiedziałem, to było to, że nie wiedzą i mogą mi podać numer telefonu do Hiszpanii. Mogę zadzwonić i się dowiedzieć. Tak, to był świetny pomysł. Więc pierwsze, co zrobiłem, kiedy wróciłem do domu, to nie zadzwoniłem do nich i poszukałem ubezpieczeń studenckich na wyjazdy. Znalazłem coś takiego, co się nazywa Euro24? i można wyrobić w każdym biurze turystycznym za niewielkie pieniądze. Idealnie. Kiedy już prawie wszystko było ustalone, umówiłem się z koordynatorem z uczelni, który miał przyjechać na moją uczelnię i przy okazji ze mną pogadać, więc zostało mi tylko do zrobienia tak zwane „learning agreement”, czyli porozumienie przedmiotowe. Jakie mam przedmioty tu i jakie będę miał tam – żeby pasowało do programu moich studiów. Umówiłem się z panią doktor, którą poprosiłem o pomoc w tej sprawie, i jak przyszedłem i przejrzeliśmy kursy, to się okazało, że nic mi się nie będzie pokrywało – to uniwersytet pedagogiczny. Nie ma przedmiotów dla mnie. Więc napisałem do koordynatora, że bardzo mi przykro, ale muszę zmienić kierunek? wyjazdu, bo to będzie strata czasu, skoro i tak będę musiał wszystkie przedmioty zdać, jak wrócę. Cóż – i tak nie znałem hiszpańskiego. Skoro nie Hiszpania – to może Grecja? Saloniki, ponoć najlepszy uniwersytet w Europie! Język uczelni – angielski. Wspaniale! Czego chcieć więcej? Napisałem do nich maila z zapytaniem o akademiki, ceny życia i czy mnie przyjmą. No, napisałem 3 podobne maile. 1 tygodniowo. Po 3 tygodniach dostałem odpowiedź. Po grecku. Jako że greckiego też nie znam – Grecję odpuściłem. Zostało mało czasu i mało miejsc, które mogę wybrać. Cóż, skoro nie pojadę w piękne, malownicze miejsce, to pojadę gdziekolwiek. Wybrałem małe miasteczko w Czechach, położone godzinę drogi od mojego miasta.(Od razu powiem, że jest śliczne). Zatem postanowione. Teraz tylko biuro Erasmusa. Poszedłem, powiedziałem, że zmieniam kierunek wyjazdu i poprosiłem, by to załatwili. Po jakimś czasie dostałem maila, że zostałem przyjęty i informację o formularzu i dokumentach. Wypełniłem formularz na stronie i ponownie poprosiłem panią doktor o pomoc z przedmiotami. I tu pojawiły się kolejne schody. Jako że Erasmus zamienił się na Erasmusa plus, nastąpiły drobne zmiany – nikt dokładnie nie wie, jakie. I w tym momencie dostałem maila, który mówił, że nie są pewni, czy ja wiem, ale mój deadline składania dokumentów minął tydzień wcześniej. Super! Na stronie biura był formularz LA (learning agreement) do pobrania. Dokładnie to dwa dokumenty. Jeden miał 2 strony. Drugi natomiast – 13. Który jest właściwy? Nie wiadomo. Jak wypełnić ten drugi? Tutaj też każdy mówi coś innego. Po wypełnieniu obu, w 3 kopiach, poszedłem do koordynatora, dziekana i ostatecznie do biura Erasmusa. Tam natomiast się dowiedziałem, że mam zostawić te dokumenty, szefowa je podpisze, gdy przyjdzie (był wtorek) w poniedziałek. Powiedziałem, co o tym sądzę oraz to, że mój deadline minął 2 tygodnie wcześniej i że chcę to wysłać tego samego dnia, a w mieście jestem do 14. Jednak udało się podpisać i mogłem to wysłać jeszcze tego samego dnia. Ale dowiedziałem się, że poza tym, że jedną kopię wysyłam do instytucji przyjmującej, jedną zostawiam w biurze Erasmusa, jedną daję koordynatorowi, to jeszcze jedną mam oddać w biurze Erasmusa po powrocie, a jedną mogę sobie zatrzymać. Chyba nie umiem liczyć albo czytać… Następnie dostałem informację, że muszę dostarczyć kolejne dokumenty. Dokument mówiący o tym, że jestem w stanie sam dopłacić całą resztę pieniędzy, jakie będą potrzebne, numer konta oraz że należy potem przesłać kopię owej karty EKUZ. Pierwsze podpisałem, ale co do drugiego miałem wątpliwości. Były trzy opcję. Konto walutowe w konkretnym banku, odbiór gotówki albo konto w PLN w dowolnym banku. Zadzwoniłem do biura, aby się dowiedzieć dokładnie i usłyszałem, że ten dokument nie jest ważny, bo są tylko dwie pierwsze opcje. Zatem wysłałem do nich maila z prośbą, by wskazali mi właściwy dokument. Poczułem się jak idiota, bo dostałem w odpowiedzi odnośnik do tego, co wcześniej znalazłem. Więc zapytałem, czy są pewni, bo przed chwilą usłyszałem coś innego. Nie minęło 10 minut i zadzwonili do mnie, by mi wyjaśnić, o co dokładnie chodzi. Tak naprawdę to są wszystkie trzy opcje dostępne, jednakże, ze względu na to, że nikt nie wybiera ostatniej opcji, to nawet nie wspominali o tym (mimo że pytałem). Więc musiałem założyć konto w podanym przez nich banku, bo w innym wypadku dostałbym mniejsze stypendium. Ktoś kto nazywa się przewalutowanie miał mi zabrać spory procent. Dobrze, że go nie spotkałem. Nie wiem co mógłby mi jeszcze zabrać.. Po 2 lub 3 dniach napisałem maila z zapytaniem, czy wszystko już podpisałem i czy wszystko jest w porządku. Zapewnili mnie, że tak. Jednak po tygodniu dostałem informację, że ZAPOMNIAŁEM podpisać najważniejszej umowy. Ach, jak na ten wiek to mam koszmarną pamięć, co? Przyjechałem, dostałem umowę i oczywiście znowu pojawiły się schody. Daty, jakie wpisane były na mojej umowie (data przyjazdu i powrotu), to były daty, które wpisałem jako pierwsze, bo nikt nie wiedział, kiedy się zaczyna semestr, a potem zakreślone i wpisane nowe. Wyraźnie. Co tam – to tylko tydzień różnicy! Po zmienieniu tej części w umowie, czytałem dalej. Okazało się, że są jeszcze testy językowe, o których zapomnieli mi wspomnieć. Ale również nie byli pewni, czy mnie też dotyczą, więc powiedzieli, że potem mi wyślą maila. Umowę podpisałem i usłyszałem, że zaznaczono, iż pieniędzy jeszcze nie ma i nie wiadomo, kiedy będą. W umowie podano, że 30 dni od podpisania umowy, lecz nie później niż do daty wyjazdu. Został tydzień. Od znajomych, którzy już byli w tym czasie w innych krajach (Francja, Hiszpania) usłyszałem, że też nie dostali jeszcze pieniędzy. Podobno ministerstwo nie mogło się zdecydować, czy nałożyć na to podatek, czy też nie. Zbliżał się poniedziałek – dzień wyjazdu. Pieniędzy dalej nie było, a informacja głosiła, że być powinny. Do wtorku. Prawie się udało na czas! W poniedziałek z samego rana zostałem zawieziony przez mego ojca, z całymi torbami rzeczy, do Czech. Owo miasteczko jest bardzo ładne, czyste i nie zawsze tam pada. Tu miałem udać się do koordynatora czeskiego. Znałem adres, znalazłem budynek i pojawił się kolejny problem. Drzwi wydawały się zamknięte. Obszedłem budynek 2 razy i nie znalazłem innego wejścia. Cóż, może byłem zmęczony, bo po prostu wystarczyło je pchnąć. A po co wobec tego wielka, ozdobna, złota klamka? Może dlatego, że jest wielką, ozdobną, złotą klamką. Mój błąd. Koordynator – bardzo sympatyczna, ładna kobieta. Niestety – polskiego nie rozumie a po angielsku nie wszystko. Pokazała mi, gdzie jest akademik i pomogła się dogadać z kobietą zajmującą się zakwaterowaniem – także nie znała ani polskiego, ani angielskiego. Zdarza się. Akademik dużo lepszy niż w moim mieście. 2-osobowe pokoje, ładnie i schludnie. Niestety, mój pokój jest na końcu korytarza. I niestety nie na TYM końcu, gdzie jest łazienka i kuchnia. Będzie gdzie spacerować. A teraz zaczyna się prawdziwa seria absurdów. Okazało się, że nie mogę „wybrać” wybranych kursów, bo część jest ze studiów licencjackich, a część z magisterskich. System mnie po prostu odrzuca i muszę się zdecydować. Po zapewnieniu, że tylko taki układ ma sens albo będę musiał wrócić do domu, jednak się okazało, że się da. Ale system komputerowy odrzucił mnie jako studenta i nie miałem dostępu do panelu studenckiego. Cóż, coś za coś, prawda? Musiałem też zmienić 2 kursy, bo albo byłem jedynym zapisanym na nie, albo nie odbędą się w ogóle i zapomnieli o tym wspomnieć wcześniej. Potem pojawia się informacja, że muszę wyrobić kartę studencką. Wypełnić formularz, wysłać zdjęcie paszportowe i zapłacić koniecznie przelewem 150 koron. Zrobiłem wszystko i dostałem odpowiedź, że moje zgłoszenie zostało odrzucone, bo zdjęcie jest złe. Cóż, urząd paszportowy je przyjął, ale na kartę studencką jest za mało „paszportowe”. Wysłałem je raz jeszcze, jednocześnie pisząc do koordynator o tym. Jednak zdjęcie pasuje. Żeby odzyskać status studenta, musieli mi założyć nowe konto – w tamtym widocznie już za bardzo namieszali. Zdarza się! Ostatecznie dostałem plan zajęć. Pod koniec tygodnia. Dostałem też listę kursów, które – jak się okazało – są tylko 5 razy w semestrze. W trakcie moich innych zajęć. Raz będę miał 3 różne zajęcia w tym samym czasie. Albo dostanę zmieniacz czasu od Magonagal albo Dambledora, albo będę musiał zmienić kursy. Szczerze, nie zdziwiłoby mnie, gdybym jednak dostał to ustrojstwo… Tu jest wszystko możliwe! A to dopiero był pierwszy tydzień! Jeszcze się nawet nie zaczęły zajęcia…
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • Sądziliście, że Jhon Snow nic nie wie? Myśleliście, że wymiana studencka jest doświadczeniem "naukowym"? Łudziliście się, że w jakimkolwiek stopniu jest to zoorganizowane? Pokaże Wam jak to wygląda z punktu widzenia marudy.
  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu Pawn777
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi