< > wszystkie blogi

Przypadki i wpadki

...historii takich jak te jest mnóstwo...

O tym jak szukaliśmy mieszkania

19 lipca 2015
-MUSIMY SIĘ PRZEPROWADZIĆ! – wrzasnął do mnie Borys, kiedy tylko stanęłam w progu. Dlaczego wrzeszczał? Trudno powiedzieć. Łatwiej stwierdzić, że Borys miewa problemy z komunikacją, ponieważ nie potrafi się normalnie z drugim człowiekiem przywitać. Mam nawet na ten temat teorię – otóż wydaje mu się, że raz wypowiedziane „cześć”, czy inne „dzień doby” wystarcza na całe życie. Przyjęłam to na klatę. Znaczy to, że musimy się wyprowadzić, a nie to, że Borys ma problemy komunikacyjne. Z tym drugim nie potrafię się pogodzić.
-Wyprowadzić? Dokąd? No i mam nadzieję, że nie dzisiaj. Umieram! Masz coś do picia? – stanęłam w kuchni po tym jak zrzuciłam z siebie w przedpokoju trzynaście plecaków, osiem walizek i pięć torebek. Musiałam przypominać wielbłąda – przeszło mi przez myśl, kiedy pozbywałam się poszczególnych części bagażu obciążając przedpokojową podłogę, która aż się uginała pod ciężarem moich tobołów. I skrzypiała. Niemiłosiernie skrzypiała. - BO SKRZYPI! JUŻ TEGO DŁUŻEJ NIE WYTRZYMAM! – Borys w teatralnym geście załamał ręce a jego oczy napełniły się łzami. Fakt. Podłoga jest drewniana. A drewniana podłoga ma to do siebie, że jak już jest tak stara jak nasza, to skrzypi. Miałam nawet w planach wylać w kuchni – bo tam problem jest największy – butelkę oleju. Ale komu by się to chciało później sprzątać. Pomysł szybko zdechł. Tak jak kaktus w pokoju Tadka (swoją drogą, co trzeba robić, żeby zabić kaktusa!?). -NO I JESZCZE TE DRZWI! JA JUŻ TAK DŁUŻEJ NIE MOGĘ! – pochlipywał Borys. Fakt. Borys nie posiada drzwi do swojego pokoju. I to wcale nie znaczy, że musi do siebie wchodzić przez okno. Historia pokoju Borysa jest długa i pokrętna. Mianowicie, kiedyś pokój Borysa i kuchnia stanowiły jedną całość. Później lokatorzy, którzy mieszkali tu przed nami wpadli na pomysł, aby podzielić tą przestrzeń. Niestety remont najprawdopodobniej przerwała nagła śmierć kierownika budowy, bo ściana, która powstała centralnie na środku pomiędzy pomieszczeniami nie została ukończona. Wprowadzając się do tego mieszkania przytwierdziliśmy do ściany od strony przedpokoju płytę wiórową (co wygląda dość old skoolowo i wcale nie wieśniacko) sprawiając, że do Borysa od tej pory można wejść przez kuchnię. I tamtędy Borys do siebie wchodzi. Problemem jest to, że nie dało się tam wstawić drzwi. Rodzi to pewne konflikty, natury organizacyjnej, bo kiedy na przykład Tadek o drugiej w nocy wpadnie na pomysł, żeby sobie robić kanapkę i wchodzi do kuchni, to budzi Borysa dźwiękiem otwieranej i zamykanej lodówki. No i Borys płacze. -NO I JUŻ NIE MAM PIENIĘDZY! – z nosa Borysa zwisał glut. Podałam mu chusteczkę. Fakt. Borys na początku roku podjął kluczową dla swojego salda na koncie decyzję. Rzucił etat w Gazecie. Rzucił bo w Gazecie pracowało się tak jak na planie filmu porno. Ktoś kogoś ruchał. Borys zwykł mawiać, że ruchają jego. Miał pomysł by zostać sławnym dziennikarzem – jednak to okazało się trudniejsze i bardziej czasochłonne niż początkowo przypuszczał. Mimo tego pewne kroki zostały przedsięwzięte a sława zapewne kiedyś nadejdzie. Jednak samo oczekiwanie na nadejście sławy nie rozmnaża złotówek na koncie. Dlatego Borys pisze teksty do jakiejś gadzinówki i czeka. Pensja z gadzinówki to jednak nie pensja z Gazety, dlatego wynajmowanie pokoju za sześć stów przestało się Borysowi podobać. -NO I WCZORAJ POKŁÓCIŁEM SIĘ Z TADKIEM, BO ZROBIŁ IMPREZĘ I JAKIEŚ DZIUNIE SIĘ DARŁY DO TRZECIEJ W NOCY W PRZEDPOKOJU. NO I NIE WYTRZYMAŁEM I POWIEDZIAŁEM TADKOWI, ŻE MAJĄ SIĘ WYNOSIĆ! WSZYSCY! -I poszli? – zapytałam zaciekawiona. -NO POSZLI. TADEK POSZEDŁ Z NIMI A DZISIAJ SIĘ DO MNIE NIE ODZYWA! – ciałem Borysa wstrząsnął gwałtowny szloch. Nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić jaką ogromną ulgą dla mnie był fakt, że poprzednią noc spędziłam w pewnej nadmorskiej miejscowości pijąc zimne piwo z butelki i nie musiałam być stroną w konflikcie, który rozgrywał się w naszych 70 m2. Fakt. Domniemana impreza naprawdę miała miejsce. Tadek zaprosił do siebie wszystkich swoich współpracowników, którzy jeszcze stali na nogach, po tym jak wrócili z wyjazdowej imprezy firmowej. Na dobicie ich zaprosił i dobijali się dość długo, przerywając Borysowi nocną drzemkę. Co Borys jak udało mi się wywnioskować dość szybko, postanowił ukrócić – wskazując wszystkim gościom Tadeusza drzwi wyjściowe i zapewne środkowy palec (chociaż głowy sobie nie dam uciąć – Borys nie do końca jest takim twardzielem jak Neo przesłuchiwany przez agenta Smitha). Patowa sytuacja po melodramatycznej scenie mistrzowsko rozegranej przez Borysa utrzymywała się kilka dni. Wypisując na kartce wszystkie „za” i „przeciw” słynnego „MUSIMY SIĘ PRZEPROWADZIĆ!” dostrzegłam jednak więcej „przeciw”. Do głównych należało to, że: - mam tak blisko do pracy z obecnego mieszkania, że już bliżej mieć chyba nie można (no chyba, że pracuje się w swoim własnym domu, ale bierzemy pod uwagę tylko i wyłącznie przypadki, w których aby dojść do pracy musimy założyć buty); - mam tak blisko do rozrywkowego centrum Zielonej Góry, którym – dla wszystkich niewtajemniczonych napiszę – jest deptak, że muszę iść pieszo dziesięć minut (w zależności od przyjętej ilości płynów zawierających alkohol czas proporcjonalnie się wydłuża – bywało, że nawet do dwóch godzin); - mam fantastycznych sąsiadów, którym nie przeszkadza głośna muzyka o trzeciej nad ranem (czasami się zastanawiałam nad tym, czy ktoś pod nami mieszka, bo nad nami nikt… nie licząc gołębi). W końcu jednak odbyliśmy poważną rozmowę, w której każdy przedstawił punkt po punkcie swoje argumenty. -GyL, to przeprowadzamy się, czy nie? – Borys napadł mnie w kuchni, kiedy bezszelestnie próbowałam zrobić sobie kanapkę. Następnym razem muszę się bardziej przyłożyć do bezdźwięcznego krojenia pomidora i szczypiorku - pomyślałam. -No a macie jakieś mieszkanie na oku? Bo wiesz, żeby się przeprowadzić musimy mieć gdzie… -Wysyłałem ci linki na fejsbuku, patrzyłaś? -A dzwoniłeś, żeby się umówić? -No ale ja się wstydzę… - oczy Borysa znowu napełniły się łzami. -Wstydzisz? Czego się wstydzisz? – czego on tak ryczy cały czas – błysnęło mi w głowie – To niech Tadek zadzwoni i nas umówi, żeby obejrzeć. Jak będzie fajnie to możemy się przeprowadzić. Z dalszej części poważnej rozmowy zostałam wybawiona, bo zadzwonił mój telefon. Dwa dni później Tadek zakomunikował nam, że na dziewiętnastą mamy umówione oglądanie mieszkania na jednym z zielonogórskich osiedli. Opłaty wyglądały w porządku. To znaczy wyglądały na super okazję. Pojechaliśmy. Pod blokiem stała grupa ludzi. Z daleka wyglądało tak jakby ktoś przed chwilą wyskoczył z najwyższego piętra bloku, a wokół zwłok zebrał się tłum gapiów. Kiedy podeszliśmy bliżej okazało się, że trupa nie ma. Skąd zatem ludzie? Kiedy wreszcie udało nam się dostać do środka na dziewiąte piętro, okazało się, że tam też są ludzie. Tu również nikt się nie zabił, więc? Tak! Jasne! Właścicielka mieszkania umówiła wszystkich zainteresowanych na jedną godzinę, a w związku z niską ceną chętnych obejrzeć lokum było sporo. W tym my. Nieśmiało nawet zasugerowałam chłopakom, że może byśmy zrezygnowali, bo sam fakt umówienia wszystkich ludzi o jednej porze jest słaby, jednak zostałam przegłosowana. Reasumując. Do mieszkania weszliśmy po jakiejś godzinie sterczenia na klatce. Wystrój jawnie zainspirowany wczesnym Gierkiem. Dość modny jeśli chodzi o mieszkania przeznaczony na wynajem. Zrezygnowaliśmy, bo właścicielka powiedziała, że nie zgodzi się na usunięcie grzyba ze ściany w łazience – bo zepsuje to aranżację nad którą pracowała latami. Dodatkowo wygłosiła monolog o bezsensowności posiadania zmywarki, w przypadku, kiedy w mieszkaniu będzie przebywać kobieta (haha – ta kobieta to ja!). Z drugiego oglądanego mieszkania też zrezygnowaliśmy, mimo że właściciel zapewniał nas, że umieszczenie toalety w kuchni mimo iż jest dość niekonwencjonalne to jest niezwykle praktyczne. Podczas gotowania na przykład można zrobić sobie przerwę i się odprężyć. W trzecim brakowało kuchni, ale to nie problem – bo przecież można jeść na mieście. Bardziej zasmuciła nas mokra podłoga – powodem jak się okazało był kran w łazience, którego nie można było zakręcić, a woda się wylewała bo wanna miała dziurę. W czwartym mieszkaniu problemem był brak miejsca. Każdy mebel łącznie z szafką w łazience wypełniony był po brzegi rzeczami właścicieli, a na pytanie czy jest możliwość usunięcia tego badziewia zostaliśmy wyrzuceni za drzwi. -Może mamy zbyt wysokie wymagania? Przecież tak naprawdę nie musi być zmywarki – Borys próbował ratować sytuację. Jak zawsze… -Poważnie? Mam gotować obiad, kiedy będziesz siedział w kiblu, czy może powinnam sobie kupić ponton? – zgrabnie nawiązałam do oglądanych przed chwilą mieszkań. -Ale u nas skrzypi podłoga. Ja już nie mogę tak żyć… -Możesz przestać się ślimaczyć? Czego tak ciągle ryczysz! – poirytowany Tadek wtrącił się do naszej rozmowy. – Jeszcze jedno dzisiaj. Ostatnie. No i faktycznie okazało się ostatnie. Pani Agentka Nieruchomości oprowadziła nas po stumetrowym, dwupoziomowym mieszkaniu na jednym z nowo wybudowanych zielonogórskich osiedli. Wyremontowane, pachnące, w pełni wyposażone. Na dole salon i kuchnia, na górze sypialnie. I będzie zmywarka! A koszty? Te również okazały się przyzwoite. -Bierzemy! - powiedzieliśmy niemal jednocześnie.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi