Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Po co Polsce Marynarka Wojenna, część VI: Orka na ugorze

15 398  
147   48  
W poprzednim odcinku objaśniłem, że wbrew mitom Bałtyk wcale nie jest płytkim i małym morzem, a okręty podwodne jak najbardziej mogą na nim wiele zdziałać. Dlaczego więc stoimy przed ryzykiem zupełnej utraty sił podwodnych?


Takie okręty można kupić w każdym sklepie z okrętami

Wbrew nagłówkowi – nie, pozyskanie okrętów w żaden sposób nie przypomina wizyty w sklepie. Jak to się naprawdę robi? Na początku trwają prace koncepcyjne, jakie okręty (czy szerzej – uzbrojenie i wyposażenie) są nam potrzebne. Następnie trwa rozeznanie rynku, co takiego przemysł krajowy lub zagraniczny może nam zaoferować. Na tej podstawie tworzy się wstępne wymagania co do nowej jednostki lub jednostek. Potem trwa wybór kontrahenta czy raczej kontrahentów – z pomocą przetargów lub negocjacji z wybranymi podmiotami. Kiedy zostanie wybrany podmiot odpowiedzialny za budowę, ten tworzy docelowy projekt okrętu, nad którym trzeba pracować, aż ostatecznie zostanie zaakceptowany. Dopiero potem będzie można ciąć blachy na nowy okręt. Po zakończeniu budowy w doku następuje uroczyste wodowanie, a po nim prace wykończeniowe, które zazwyczaj trwają 2-3 lata. Następnie trwają próby zdawczo-odbiorcze, które w zależności od ilości uwag mogą trwać wiele tygodni, a nawet miesięcy. Gdy okręt zostanie zaakceptowany, przechodzi na własność floty, a po kilku tygodniach można będzie podnieść na nim banderę.

Łącznie cały proces trwa od kilku do nawet kilkunastu lat i angażuje setki, a nawet tysiące cywilów oraz wojskowych. Tak to wygląda na całym świecie, nie tylko w naszej Marynarce Wojennej.


Ciekawy przykład lobbingu. Dmuchany model promujący Akademię Marynarki Wojennej, podarowany przez ThyssenKrupp Marine Systems, niemieckiego producenta okrętu 212

Pierwsze podejście

W 2012 roku ogłoszono chęć pozyskania trzech okrętów podwodnych (dwóch do 2022, trzeciego do 2030), a w międzyczasie wycofanie wszystkich Kobbenów oraz „Orła”. Dwa okręty podwodne przez 10 lat oznaczało, że najpóźniej w 2016 roku musiała rozpocząć się budowa, a więc wybór partnera zagranicznego (Polska nigdy nie miała doświadczenia w budowie tak zaawansowanych jednostek) musiałby nastąpić maksymalnie w ciągu dwóch lat, bowiem wybrany producent będzie musiał mieć jeszcze czas przygotować się do budowy i przygotować projekt. Było to trudne, ale realne. Tymczasem w 2015 roku otwarcie postępowania na jednostki zapowiedziano dopiero… na 2016 rok!
Ostatecznie początek postępowania ogłosił dopiero rząd Beaty Szydło. Swoje produkty zaproponowali:
– ThyssenKrupp Marine Systems z Niemiec (czyli koncern Kruppa po wielu przeobrażeniach, co ciekawe, wciąż ze sporymi udziałami rodziny słynnego przemysłowca), który proponował okręty typu 212 i 214;
– Naval System z Francji, który proponował Scorpéne;
– Saab Kockums ze Szwecji, który proponował A26.
Nic, tylko wybierać i brać? Nie tak szybko! Jesteśmy dopiero po zakończeniu fazy analityczno-koncepcyjnej, teraz trwa dopiero rozeznanie rynku. Jaki okręt wybrać? Najlepszy? No to pozostaje tylko nosiciel balistycznych pocisków nuklearnych, bowiem przecież żaden okręt nie ma większej siły rażenia niż on. Przykład przerysowany, ale dobrze ukazuje, że szukać należy nie najlepszego, ale najbardziej dostosowanego do naszych potrzeb i możliwości okrętu. Trzeba też pamiętać o cenie, czasie budowy, a także wiarygodności kontrahenta i kwestiach politycznych. Dwa ostatnie są ściśle są ze sobą splątane w przemyśle zbrojeniowym.


U31 – okręt typu 212 podczas wizyty w Gdyni. Niemiecki lobbing nie ograniczał się tylko do dmuchanego modelu


Grecki typ 214


Brazylijski Scorpéne


Szwedzki A26

Okręt podwodny – nie próbuj tego sam w domu!

Na początek wyjaśnijmy, dlaczego jedynie trzy koncerny zgłosiły się do udziału w postępowaniu. Odpowiedź jest prosta: bo nie było nikogo innego. Przed wojną można było w samej Europie przebierać w ofertach francuskich, brytyjskich, holenderskich, hiszpańskich (do czasu), szwedzkich, włoskich, a także – jeśli się przymknie oko, a najlepiej zamknie oczy na kwestie polityczne – sowieckich i niemieckich. Do tego rzecz jasna stocznie amerykańskie i japońskie.

Dzisiaj sytuacja jest bardziej skomplikowana. Okręty atomowe należy pominąć, jako że nikt ich nie eksportuje; jeśli chce się mieć okręty o napędzie atomowym, to trzeba je samemu stworzyć (Australia będzie wyjątkiem). Zresztą pełne kompetencje w ich budowie mają tylko USA, Wielka Brytania, Francja, Rosja, Japonia i Chiny. Zostają okręty podwodne o napędzie konwencjonalnym, czyli diesel-elektryk (AIP na wszystkich istniejących okrętach jest obecnie jedynie dodatkowym napędem), które wciąż są najbardziej rozpowszechnionym rodzajem podwodnego drapieżnika. Wraz z końcem zimnej wojny kolejne państwa traciły zdolność do ich produkcji, aż ostały się jedynie trzy wymienione oraz Rosja, Chiny i Japonia. Dwa pierwsze odpadają z oczywistych powodów, a Japonia ma bardzo rygorystyczne przepisy odnośnie eksportu uzbrojenia i praktycznie produkuje je tylko na własne potrzeby. Do tego elitarnego grona dopiero w sierpniu 2021 roku dołączyła Korea Południowa, która włączyła do służby swój pierwszy okręt podwodny typu Dosan (kolejne są w budowie). Natomiast wciąż na akces czeka Hiszpania, która od wielu lat boryka się problemem z S-80.


Koreański Dosan

Nie rozciągałbym jednak liczby potencjalnych oferentów do pięciu. Korea Południowa dopiero buduje swoje zdolności budowy tak skomplikowanej broni, jaką jest okręt podwodny. Pierwsze jednostki z całą pewnością będą obarczone wadami wieku dziecięcego, co jest zupełnie naturalne. Potwierdziły to niejako Indie, którym zaoferowano Dosana, ale zdecydowały się na sprawdzonego francuskiego Scorpéne’a. Hiszpański program podwodny zaś dowodzi, że Hiszpanii i Polsce wcale nie jest tak daleko od siebie. Jeśli w tym roku pierwszy S-80 nie wejdzie do służby – budowany od 2005 roku – pobije rekord długości budowy niesławnego „Gawrona”! Pierwsze podniesienie bandery zaplanowano już na 2011 rok, ale szybko się okazało, że z powodu błędów konstrukcyjnych okręt będzie niestateczny. Udało się to naprawić z pomocą amerykańskich inżynierów, którzy dołożyli kolejną sekcję kadłuba, co spowodowało wzrost wyporności okrętu i oczywiście dodatkowe koszty. W rezultacie tych opóźnień Królewskiej Marynarce Hiszpanii został tylko jeden sprawny okręt podwodny, akurat rówieśnik naszego „Orła”.


S80 na próbach morskich

Oczywiście państw zdolnych do budowy okrętów podwodnych jest więcej niż wyżej wymienione. Wystarczy wspomnieć Brazylię oraz Indie, które budują jednostki na francuskiej licencji. Jednak większość skomplikowanych urządzeń oraz części okrętu są produkowane we Francji, a droga od budowy licencyjnego okrętu do stworzenia własnego projektu jest długa i wyboista. Wystarczy przykład Hiszpanii, która również zaczynała od produkcji Agosty na francuskiej licencji.


Okręt podwodny typu 212 przygotowany we włoskiej stoczni

Ciekawy jest za to przykład Włoch, które we własnych stoczniach na niemieckiej licencji sprawnie wybudowały cztery okręty typ 212A, stając się jednym operatorem tej jednostki, poza rzecz jasna Deutsche Marine (wspomniany wcześniej typ 214 jest eksportową wersją 212, użytkowaną przez marynarki Grecji, Korei Płd. i Portugalii). Współpraca między tymi państwami znacznie wykroczyła poza prosty transfer technologii i Włosi w ostatnich latach opracowali własną wersję oznaczoną jako 212NFS. Pierwsza jednostka ma wejść do służby już za trzy lata i wszystko wskazuje, że termin zostanie dotrzymany. Tymczasem Niemcy na swoje potrzeby (dwa okręty) i na zamówienie norweskie (cztery okręty) opracowali typ 212CD. Drogi rozwoju niemieckiego i włoskiego koncernu już się rozwidlają i prawdopodobnie Włosi już teraz mają samodzielną możliwość projektowania własnych okrętów podwodnych – a na pewno zaawansowanych prac nad już istniejącą jednostką. Z racji tego uważa się, że choć realnie są dostępne są tylko trzy projekty okrętów podwodnych, to aż czterech producentów, a jeśli przymknie się oczy na wady rozwiązania hiszpańskiego i koreańskiego (o czym wyżej), to nawet sześciu. W latach 2016-17 tego luksusu nie było, a jednak… Orka została rozstrzygnięta!

Orka chowa się pod wodę

Zanim ktoś w komentarzu zacytuje Freda z Chłopaki nie płaczą: „co ty, gazet nie czytasz?!”, niechaj wpierw zapozna się z moją argumentacją. Antoni Macierewicz do końca swoich dni urzędowania w fotelu szefa MON zapewniał, że wszystkie trzy zgłoszone oferty są równie ważne, zarazem podkreślał „warunkiem sine qua non jest to, żeby były one wyposażone w rakiety manewrujące, przynajmniej średniego zasięgu do tysiąca kilometrów” [1]. Wówczas w Europie tylko Francuzi oferowali takie pociski manewrujące i uzależniali ich udostępnienie od wyboru Scorpéne. Jeszcze 29 grudnia 2017 roku rzecznika MON-u obwieściła, że:

„W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeprowadzono szereg spotkań na szczeblu rządowym, wojskowym oraz przemysłowym, zbierając i weryfikując dane operacyjne i finansowe możliwe do otrzymania od oferentów na obecnym etapie postępowania. Zebrane informacje dotyczą zarówno okrętów, jak również ich kluczowego uzbrojenia, czyli pocisków manewrujących” – napisała rzeczniczka.

Dodała, że w resorcie dobiegają końca prace nad oceną przedstawionych ofert, zgodnie z kryteriami dotyczącymi wymagań operacyjnych, współpracy strategicznej oraz współpracy przemysłowej. „Resort oczekuje również na ostatni pakiet informacji od wybranych potencjalnych wykonawców, którzy zapewnili o ich przekazaniu do końca roku lub na samym początku roku 2018. Ze względu na niejawny charakter prowadzonych rozmów szczegóły zebranych informacji oraz kryteriów ich oceny nie mogą być podane do wiadomości publicznej” – poinformowała.

Zaznaczyła, że ze względu na złożoność systemu uzbrojenia, jakim jest okręt podwodny, wymaganie dotyczące jego wyposażenia w pociski manewrujące oraz „konieczność aktualizacji i weryfikacji szeregu danych zebranych w poprzednich etapach postępowania, resort obrony przyjął, że decyzja odnośnie wyboru partnera strategicznego w programie Orka zostanie podjęta w styczniu 2018” [2].

Podkreślenia moje. To oznacza, że skoro pociski manewrujące miały być kluczowym elementem uzbrojenia, w grę wchodziła tylko oferta francuska, a styczeń 2018 miał być datę upublicznienia decyzji, a nie jej podjęcia. Przeciągające się rozmowy i równoczesne wizyty w Niemczech były raczej elementem gry z Francuzami celem wynegocjowania jak najlepszych warunków. (Wprawdzie nie istniały techniczne przeszkody, aby zakupić amerykańskie Harpoony i zintegrować je z niemieckimi konstrukcjami, tak jak zrobili to Izraelczycy, ale naszych decydentów zapewne odstraszyła perspektywa długich negocjacji, a potem integracji). Nie jest to tylko moja teoria. Już po jej wysnuciu przeczytałem artykuł Marcina Świerczyńskiego z tygodnika „Polityka”:

Po ponad dwóch latach dialogu technicznego, licznych spotkaniach na szczeblu rządowym, dziesiątkach konsultacji z dostawcami pod koniec 2017 roku MON otrzymał ostatni pakiet informacji, a minister Macierewicz zapowiadał „decyzję o sposobie pozyskania okrętów” w ciągu tygodni. Do wyboru była umowa międzyrządowa, która automatycznie wskazywałaby produkt i dostawcę albo postępowanie z udziałem wszystkich oferentów, które co prawda odsunęłoby w czasie ostateczny wybór, ale pomogło zmobilizować oferentów do złożenia najkorzystniejszych propozycji. Nieoficjalnie mówi się, że w grudniu 2017 roku faworytem była Francja. Ale poprzedni minister nie zdołał doprowadzić do przełomu, a nowy wybrał chyba przeczekanie [3].

No to skoro było tak dobrze, dlaczego Orka nie ruszyła? Powodem był właśnie upadek rządu Beaty Szydło w grudniu 2017 roku. Wprawdzie wymiana premiera nie pociągnęła od razu zmian personalnych (nawet sama Szydło została w rządzie jeszcze przez pół roku), ale już 9 stycznia 2018 roku najbardziej kontrowersyjni ministrowie z Antonim Macierewiczem na czele zostali zmuszeni do ustąpienia. Nowy szef MON zaś zrewidował plany poprzednika i choć publicznie tego nigdy nie ogłosił, to faktycznie zamroził plany Orki. To prawdopodobnie zaś było powodem gorzkiego wystąpienia ówczesnego Inspektora Marynarki Wojennej kontradmirała Mirosława Mordela. 8 czerwca podczas ostatniego spuszczenia bandery na ORP Sokół obwieścił marynarzom, że: „ Oddala się perspektywa pozyskania okrętu podwodnego nowego typu. Niestety, wszystko wskazuje na to, że nasze marynarskie nadzieje zostały po raz kolejny zawiedzione” [4].


Wystrzelenie pocisków manewrujących z luków torpedowych Scorpéne

Admirał Mordel sam był podwodniakiem – dowodził ORP Dzik, a później stał na czele Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Najpewniej to doświadczenie było powodem, dla którego jeszcze dwa lata wcześniej został mianowany Inspektorem Marynarki Wojennej. Dlatego świadomość, że nie doczeka się nowych okrętów podwodnych, w pozyskanie których osobiście był zaangażowany, musiała być dla niego dojmująca. Jeśli liczył się z tym, że kilka słów szczerości będzie go kosztowało mundur, nie mylił się, bowiem już niecałe dwa tygodnie później został zwolniony z funkcji inspektora, a pół roku później odszedł do cywila.


Kontradmirał Mirosław Mordel otrzymuje w marcu 2016 roku nominację na Inspektora Marynarki Wojennej z rąk szefa MON-u Antoniego Macierewicza

Orka połknięta przez Miecznika

Bezpośrednim powodem zamrożenia Orki było odejście Macierewicza, ale dlaczego Mariusz Błaszczak nie wykorzystał pracy swojego kolegi z rządu i nie dokończył dzieła? Tutaj różnię się w swojej opinii z cytowanym już Markiem Świerczyńskim.

Powodem był katastrofalny stan polskiej obrony powietrznej na morzu. Okręt podwodny jest wspaniałym drapieżnikiem, który na morzu i lądzie jest w stanie napsuć krwi napastnikowi, ale domena powietrzna jest poza jego zasięgiem. Sam się kryje w morskich głębinach przed zagrożeniem z nieba, ale nie jest w stanie chronić innych jednostek. Rozpisywałem się w poprzednich częściach o polskiej obronie minowej, transportach, instalacjach morskich i w ogóle o znaczeniu gospodarki morskiej. Żadna z tych domen nie zyskałaby wiele na bezpieczeństwie, nawet gdyby Orka zostałaby w pełni zrealizowana.

Podział na broń ofensywną i defensywną jest bzdurny, bo każda broń służy do obrony lub ataku. Jednak okręt podwodny ma za zadanie przede wszystkim razić przeciwnika. Nie obroni przed bezpośrednim atakiem innych okrętów, statków czy instalacji brzegowych. Jego wkład w zwycięstwo to porażenie napastników, nim ci dokonają zniszczeń, oraz zablokowanie nieprzyjacielskiej żeglugi. Jednak własnej żeglugi nie obroni, bo nie do tego został stworzony. Nowy szef MON mógł więc podjąć dwie decyzje – obie złe. Albo pozwolić na to, aby wysiłek ostatnich dwóch lat został zmarnowany, albo zmienić plany i rozpocząć prace nad pozyskaniem bardziej nam potrzebnych jednostek, mianowicie fregat w ramach programu Miecznik. Wybrał to drugie. Dlaczego nie oba naraz? Pomijając kwestie finansowe, nie są możliwe jednoczesne prace nad dwoma wielkimi programami. Marynarka Wojenna, która przez lata była odchudzana, ma na to zbyt mało ludzi.

Uwolnić Orkę

Czy Orka ma przyszłość? Gdy zacznie się budowa pierwszego okrętu z serii Miecznik (o czym w kolejnej części), można powrócić do niej – tym bardziej że przez ostatnie kilka lat sporo się pozmieniało. Jeszcze niedawno byliśmy skazani na ofertę francuską lub rozpoczęcie negocjacji z Amerykanami w celu zakupu pocisków manewrujących Harpoon lub Tomahawk i integracji ich z okrętem szwedzkim lub niemieckim. Dzisiaj w przypadku wyboru włoskiego 212NFS niejako w pakiecie mielibyśmy jednostkę już zintegrowaną z pociskami manewrującymi Teseo Mk2/E – niemiecko-norweskie 212CD nie mają takiej opcji. Włoscy stoczniowcy okazują się też sprawniejsi w robocie niż ich niemieccy koledzy: są w stanie zbudować okręt podwodny w pięć lat, podczas gdy ci drudzy potrzebują na to osiem. Może więc to jest rozwiązanie? Zwłaszcza że projekt 212 kusi napędem AIP, konstrukcją ze stali niemagnetycznej (czyli trudniejszą do wykrycia) czy wieloma innymi innowacjami. Wadą tego pomysłu byłoby to, że na włoski eksport musiałaby wydać zgodę ThyssenKrupp Marine Systems.


Włoski miniaturowy okręt podwodny DG160

Włosi jednak mają jeszcze jednego asa w rękawie. Mianowicie jako jedyni w Europie produkują małe okręty podwodne o wyporności kilkuset ton (dla porównania zaoferowane w Orce konstrukcje mają po około 1500 ton), które da się zbudować w 3-4 lata. Są tańsze, szybsze w budowie, niewiele mniej groźne niż „poważne” okręty podwodne (choć o mniejszej autonomii i mniejszym uzbrojeniu), a przy tym wręcz stworzone do operowania po niemal całym obszarze Bałtyku. Niewielkie rozmiary pozwolą im skuteczniej wykonywać bardziej delikatne misje, jak wysadzanie dywersantów czy zaminowywanie wejść do portów. Są w Marynarce Wojennej zwolennicy ich pozyskania, tak więc nie jest wykluczone, że za jakiś będziemy mieli Kobbeny 2.

Szwedzka Orka

Niewiele miejsca póki co poświęciłem ofercie SAAB Kuckums. Powody są dwa, a jeden wynika z drugiego. Przede wszystkim dlatego, że realnie szwedzki A26 nigdy tak naprawdę nie był poważnym konkurentem w programie Orka. A dlaczego? Bo… nie istnieje.

Na świecie pływa już kilkanaście Scorpéne (co ciekawe, żaden nie ma francuskiej bandery, jako że Marine Nationale już lata temu przeszła wyłącznie na okręty podwodne o napędzie atomowym) oraz kilkanaście 212/214, ale ani jeden A26. Zadbał o to ThyssenKrupp, który wykupił szwedzką stocznią Kuckums i praktycznie wstrzymał prace nad nowym szwedzkim okrętem podwodnym. Kiedy niemieckie plany stały się jasne, koncern SAAB namówił szwedzką załogę stoczni do przejścia do nich, a gotowe plany okrętu… zarekwirowała szwedzka żandarmeria wojskowa. Obyło się bez międzynarodowego skandalu, bo ThyssenKrupp sprzedał Kuckum SAAB-owi, stąd SAAB Kuckums. Zadanie jednak zostało wykonane, bo niemal pewny i lukratywny dla strony szwedzkiej kontrakt na dostarczenie okrętów dla Singapuru przejął niemiecki koncern, a A26 zaliczył poważne opóźnienie. Dość wspomnieć, że pierwsza jednostka miała być wodowana już w 2011 roku, tymczasem dopiero w zeszłym roku położoną pod nią stępkę.


A26 wysadza transport płetwonurków

Szwedzi mają jednak sporo atutów. Przede wszystkim mają nieprzerwane doświadczenie w budowie i modernizacji okrętów podwodnych własnego projektu, a ich konstrukcje budzą podziw nawet Amerykanów (pisałem to przy okazji polowania na USS Ronald Reagan). Oni sami są chętni na współpracę z Polską, choć przyznają, że gotowi będą do rozpoczęcia budowy dopiero za kilka lat. Nie jest to jednak zła wiadomość, bo przez ten czas można pozyskać amerykańskie harpoony lub nawet tomahawki i rozpocząć prace koncepcyjne. W międzyczasie zaś przejąć jednostkę pomostową w postaci A17. Nie jest to nowy temat, bo już kilka lat temu pojawił się ten pomysł. Dlaczego nie został zrealizowany, kilka tygodni temu wyjaśnił Mariusz Błaszczak dla tygodnika „Wprost”:

Oferta szwedzka była droższa niż początkowo sądziliśmy, no i realizacja była przesunięta w czasie. […] Teraz zmienił się minister obrony w Szwecji, a ja już sygnalizowałem, że chciałbym podjąć sprawę okrętów podwodnych. [5]

W grę wchodzi więc pozyskanie jednostki A17, która obecnie jest w remoncie, i oczywiście A26. Jeśli się uda, niechaj pomostowa Orka nosi nazwę ORP Kuna – tak się bowiem miał nazywać pomostowy okręt podwodny z Hiszpanii, jaki planowo pozyskać przed wojną.


Szwedzki A17. Czyżby przyszła ORP Kuna?

Tym sposobem kończymy wątek Orki i wynurzamy się na powierzchnię, aby poznać Miecznika.


[1] https://www.portalmorski.pl/bezpieczenstwo-granic...
[2] https://forsal.pl/artykuly/1094728,kto-wybuduje-o...
[3] https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/174...
[4] https://fakty.tvn24.pl/ogladaj-online,60/dowodca-...
[5] https://www.wprost.pl/kraj/11071870/mariusz-blasz...

W poprzednim odcinku

4

Oglądany: 15398x | Komentarzy: 48 | Okejek: 147 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało