Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

W Utrechcie zalało drogę. I nikt z tego powodu nie płacze

29 050  
174   52  
Utrecht, środkowa Holandia. Miasto jakich wiele – położone zaledwie czterdzieści minut drogi od Amsterdamu. Wybierane przez naukowców, odwiedzane przez turystów. Miasto ważne dla transportu. To właśnie tu spotykają się główne holenderskie szlaki.


Można by pomyśleć, że jakakolwiek próba zakłócenia ruchu samochodowego spotka się tu ze szczególnym oporem. Jak było, do tego jeszcze dojdziemy. Póki co jednak cofnijmy się w czasie, ponieważ to, jak zmieniał się Utrecht, to interesujący przykład pokazujący, że nie ma nie da się. Można wiele – o ile tylko się chce.

Dwanaście pasów przez samo centrum



Zaczęło się na początku XII wieku. To wtedy Utrecht zyskał prawa miejskie i wkrótce potem wokół zabudowań wzniesiono mury. Okoliczne rzeki udało się wykorzystać do zasilenia okalającej mury fosy. Ten stan rzeczy potrwał dobre siedemset lat, choć oczywiście wprowadzano mniejsze i większe zmiany proporcjonalnie do tego, jak szybko rozrastało się samo miasto.

W XIX stuleciu uznano, że mury spełniły już swoje zadanie i nie będą więcej potrzebne. Rozbiórka zajęła kolejne kilkadziesiąt lat. Strasznie dużo – można by pomyśleć, biorąc pod uwagę, że zdecydowanie szybciej się burzy, niż buduje. W tym rzecz. Nie chodziło o to, by centrum Utrechtu wypełniły zgliszcza. Na miejscu części wałów utworzono imponujący park, którego płynąca woda stała się integralną częścią.

Północno-zachodnia część miasta wyglądała nieco inaczej. Miała bardziej praktyczne zastosowanie – przede wszystkim za sprawą prężnie działającego portu – w związku z czym zasadzenie drzew i postawienie ławek nie wchodziło w grę. Przynajmniej z początku, bo kiedy i sam port został „wyprowadzony” na obrzeża, zmieniło się lokalne zapotrzebowanie.

Więcej samochodów – bo dlaczego by nie



Utrecht rósł coraz bardziej, choć nigdy nie stał się metropolią – jeszcze niedawno liczył sobie nieco ponad 300 tysięcy mieszkańców. Lata 50. XX wieku to jednak moment, w którym coraz więcej osób zaczęło zdawać sobie sprawę, że własny samochód to absolutna konieczność. Dla sprawiedliwości warto dodać, że ani Utrecht, ani Holandia bynajmniej nie stanowiły w tej kwestii wyjątku.

Niepotrzebny kanał, potrzebne miejsce – przeniesienie portu na obrzeża sprawiło, że droga wodna w centrum, jakkolwiek malownicza, straciła swoje znaczenie. Biada bowiem temu, kto ośmieliłby się w europejskim mieście pozostawić choć nieco wolnej przestrzeni. Zwłaszcza kiedy tak bardzo nie ma gdzie zaparkować.

Zarządzający Utrechtem wzięli przykład ze stolicy, gdzie już dwadzieścia lat wcześniej likwidowano pierwsze kanały, by w ich miejscu zbudować przeznaczone dla ruchu kołowego ulice. Sprowadzony z Niemiec inżynier zaproponował, by nie brać jeńców – od razu zasypać całą niegdysiejszą fosę, na wierzchu wylać asfalt, tworząc czteropasmową obwodnicę starego miasta.

Entuzjazmu nie zabrakło… ale głównie radzie miejskiej Utrechtu. Mieszkańcy byli wobec tego pomysłu znacznie mniej przychylni. Budowa drogi wywołała wiele protestów i jej rozpoczęcie udało się opóźnić – wystarczająco mocno, by choć część wodnych terenów została objęta ochroną.

To nie znaczy, że władze Utrechtu odstąpiły od swojego zamiaru, zmieniły tylko lokalizację. Północno-zachodnia część fosy została ocalona, reszta musiała pogodzić się z przeznaczeniem – niezależnie od kosztów. Wybudowano więc podziemną rurę, która odprowadziła wodę, a na przełomie lat 60. i 70. oddano do użytku pierwsze odcinki nowo powstałej autostrady.

Zmieniać (zdanie) jest rzeczą ludzką



Stwierdzenie „odcinki” może się tu wydać pewnym nadużyciem, bo nawet gdy całość została ukończona, z jednego końca drogi do drugiego można było w zasadzie dorzucić kamieniem. Pokonanie trasy wzdłuż zajmowało mniej niż minutę. W poprzek – znacznie więcej, bo na początkowym etapie w pewnych częściach autostrada liczyła łącznie dwanaście pasów. Każdy z użytkujących ją kierowców mógł zająć cztery, nikomu nie wchodząc w drogę.

Z czasem uznano, że tuzin torów do jazdy w centrum niewielkiego europejskiego miasta to jednak przesada. Zmniejszono liczbę pasów, wobec czego całość… w dalszym ciągu wyglądała głupio.

Co poszło nie tak?

Przede wszystkim to, że autostrada była krótka i niepołączona z żadną inną dużą drogą, którą można by dojechać dalej niż do piekarni dwie przecznice dalej. I jeszcze zanim projekt w centrum Utrechtu dumnie ukończono, pojawiły się głosy, by go zamknąć.

Rzeczą ludzką jest zmieniać zdanie, ale rzeczą ludzką jest też brnąć w zaparte. Dwadzieścia lat upłynęło, zanim urzędnicy zgodzili się w ogóle wysłuchać grup protestujących przeciwko betonowej arterii. Kolejne dziesięć – nim uznali wyższość logiki nad politycznym uporem.

Był rok 1999, kiedy Utrecht ostatecznie postanowił wcisnąć ctrl+Z.

O połowę mniej kół w centrach holenderskich miast



Przyznanie się do błędu wymagało dużej odwagi – tym bardziej biorąc pod uwagę, że cofnięcie wprowadzonych zmian wymagało o wiele więcej niż tylko wciśnięcia dwóch klawiszy na komputerowej klawiaturze. Uznano jednak, że warto – bo oznaczało to uczynienie centrum Utrechtu miejscem bardziej przyjaznym dla mieszkańców. Oznaczało też stworzenie nowych miejsc pracy, a więc zawsze korzystny zastrzyk gospodarczy dla regionu.

Do zatwierdzonego projektu postanowiono podejść ostrożnie, przeprowadzając najpierw próbę w części dawnego kanału, która nigdy nie stała się drogą. Przez pewien czas funkcjonował w niej parking, który bez większego żalu poświęcono w imię urbanistycznych eksperymentów.

Rondo zastąpił most, przygotowano nasadzenia, odtworzono nabrzeża… Nowy-stary kanał – przy aprobacie mieszkańców – wypełniono wodą, a potem jednomyślnie pogratulowano sobie dobrze wykonanej roboty.

Pozostało tylko kontynuować ją, przekształcając centrum Utrechtu ponownie w myśl trendu, jakim podążała Holandia – tym razem w przeciwnym niż jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej kierunku.

Był marzec 2010 roku, kiedy ostatnie fragmenty kontrowersyjnej autostrady ostatecznie zamknięto. Trzeba było usunąć całą infrastrukturę, później nagromadzony w dolinie beton. Emerytury doczekała się nawet rura, którą wyprowadzano wodę, by nie przeszkadzała w minutowej przejażdżce wszystkim trzem kierowcom, który korzystali z drogi.

Prace potrwały kolejne kilka lat, aż wreszcie projekt można było uznać za zakończony. Autostrada absurdu odeszła do przeszłości, a świat stał się lepszym miejscem… Cóż za wybitny triumf rowerzystów, chciałoby się powiedzieć.

Warto jednak zauważyć coś jeszcze. Coś, o czym często zapominamy. Zwycięstwo jednych wcale nie musi oznaczać porażki innych.
Utrecht nie stał się miejscem wrogim kierowcom samochodów.

Utrecht 2.0



W mieście nadal są drogi – dostępne zarówno dla prywatnych użytkowników, jak i dla transportu publicznego oraz służb miejskich. W dalszym ciągu do większości miejsc w Utrechcie można dostać się własnym samochodem. Zlikwidowanie bezsensownej autostrady nie było zamachem na wolność kierowców. Było logicznym posunięciem – i odwróceniem zmiany, która właściwie nigdy nie powinna była nastąpić.

Dzisiaj parkingi w centrum Utrechtu znajdują się w dużej mierze pod ziemią – także pod odtworzonym kanałem. Można do nich łatwo wjechać i z nich wyjechać. Dają dostęp do wielu obiektów użyteczności publicznej. Projektanci zadbali nawet o specjalne podjazdy dla ciężarówek – np. dostarczających zaopatrzenie podczas organizowanych w mieście imprez masowych.

Utrecht, przynajmniej w tej kwestii, wrócił do korzeni, ale ten symboliczny krok wstecz jest jednocześnie krokiem do przodu. W tym samym kierunku, w którym zmierza cała Holandia. I w tym samym, w którym zmierzał będzie tzw. zachodni świat.

Można zrozumieć osoby przywiązane do samochodów – zwłaszcza tam, gdzie nie funkcjonują jeszcze wystarczająco efektywne alternatywy. Jeśli jednak można liczyć na naprawdę wydajny transport publiczny, jeśli uwzględnić oszczędności i szereg korzyści wynikające z rezygnacji z własnego auta, coraz popularniejsze współdzielenie samochodów (np. wypożyczanie na minuty), to liczba i waga argumentów przemawiających za posiadaniem własnych „czterech kółek” drastycznie maleje.

Poza tym nikt nikomu nie zabrania posiadać własnego auta. Uprasza się tylko, by nie pchać się nim do centrum miasta. Masochizm potrafi przybierać o wiele atrakcyjniejsze formy niż stanie w korku. A mając do wyboru godziny przesuwania się w żółwim tempie w rozgrzanej metalowej puszce lub piwo – może być bezalkoholowe – na ławeczce nad kanałem i powrót autobusem, tylko głupi z własnej woli wybrałby to pierwsze.

No i nie zapominajmy o najważniejszym. Utrecht Utrechtem, Holandia Holandią, a w Łodzi już dawno byliśmy na to przygotowani.

5

Oglądany: 29050x | Komentarzy: 52 | Okejek: 174 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało