Wszystkie przygotowania dopięte na ostatni guzik? Oby tak było – bo w tym akurat przypadku o odwrocie nie może być mowy. I trzeba pomyśleć nawet o tym, o czym na co dzień zbytnio się nie myśli.
Na Ziemi wystarczy otworzyć okno, a problem prędzej czy później się rozejdzie.
Można też, przynajmniej na jakiś czas, zmienić pomieszczenie, a jeśli problem okaże się
naprawdę cuchnący, choćby i się wyprowadzić.
Tyle na Ziemi, bo w przestrzeni kosmicznej sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
W kontekście misji kosmicznych – a zwłaszcza w kwestii zapachów – większość osób zastanawia się, jak pachnie kosmos. Tyle że na to pytanie nie sposób odpowiedzieć wprost. Być może potrzebny jest ktoś, kto
nie wie, że się nie da i po prostu poleci i powącha… Żarty na bok. Dla ścisłości – astronauci, którzy przebywali w przestrzeni kosmicznej, opisywali później to, co „osiadło” na ich kombinezonach jako zapach metaliczny, przypominający opary ze spawania. Proch strzelniczy, przypalony stek, orzechy – całkiem sporo całkiem różnych porównań.
Wróćmy jednak do środka.
Zapach kosmosu z pewnością jest interesującym zagadnieniem – ale wcale nie tym, które spędzałoby inżynierom i naukowcom sen z powiek. Z punktu widzenia pracowników NASA ważniejsze niż to,
co pachnie wokół statku kosmicznego jest to,
co pachnie lub nie w nim.
Nie można już liczyć na to, że problem – ot tak – rozwieje się. Wystarczy otworzyć okno, przewietrzyć i po sprawie. Takiej opcji nie ma. Na szczęście z pomocą przychodzi George Aldrich.
Specjalista do spraw nie zawsze pachnących
Zapach w statku kosmicznym to kwestia nie tylko komfortu jego załogi. To również poważny aspekt bezpieczeństwa. Pojawienie się nieoczekiwanego zapachu może sygnalizować problem z oprzyrządowaniem – wyciek płynu, przegrzewanie elementów, wreszcie pojawienie się ognia. Każdy problem musi zostać natychmiast wykryty – bo margines błędu, np. na wysokości ok. 400 km nad Ziemią, gdzie znajduje się Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, jest o wiele, wiele mniejszy.
Dlatego George Aldrich doskonale zdaje sobie sprawę z wagi swojego zadania – a także z tego, że jego praca wielu mogłaby wydać się dziwna. Oficjalnie zatrudniony jest w NASA jako
Chemist Specialist, choć bardziej pasuje określenie
Chief Sniffer. W luźnym tłumaczeniu – główny wąchacz.
Nieformalny tytuł najkrócej – i przy tym bardzo trafnie – opisuje pracę Aldricha.
Człowiek, przez którego nos przechodzi wszystko, co trafi na statek kosmiczny
Do NASA dołączył niemal czterdzieści lat temu, nie mając chemicznego wykształcenia, prosto po liceum. Od pracującego w White Sands ojca dowiedział się, że agencja poszukuje pięciu „tymczasowych”. Początkowo zajmował się bezpieczeństwem pożarowym, szybko jednak uznano, że młody i zdrowy chłopak przyda się gdzie indziej. To wtedy George miał pierwszą styczność z wąchaniem. Przynajmniej zawodowym.
„Używam węchu, by chronić astronautów przed ohydnymi zapachami w przestrzeni kosmicznej” – tłumaczył kilka lat temu w wywiadzie dla Science Channel.
Aldrich i jego współpracownicy wąchają wszystko, co znajdzie się wewnątrz kosmicznego pojazdu. I dopóty, dopóki chodzi np. o powąchanie wkrętaka czy szuflady, nie ma większego problemu. Tyle że wąchać trzeba też zdecydowanie mniej przyjemne rzeczy…
Warto wiedzieć, że nie można tak po prostu przyjść, powąchać i wyjść, zostawiając krótką recenzję. Specjaliści mają obowiązek przechodzenia rygorystycznych testów raz na kilka miesięcy – by mieć pewność, że sprawność ich węchów pozostaje na wystarczającym poziomie.
Kilkoro dorosłych zamkniętych w ciasnym pomieszczeniu na miesiąc – ze wszystkim, co ludzkie i nie jest im obce. Jeśli ktoś wyczuwałby tu jakieś wyzwanie, to… najzupełniej słusznie. Przypomnijmy raz jeszcze, że awaryjne otwarcie okna i wywietrzenie problemu nie wchodzi w grę.
Byłyby to co najwyżej żarty na poziomie gimnazjalnym, gdyby rzecz nie okazała się całkiem istotna – i to zupełnie niedawno, bo w związku z misjami Artemis (pierwszy start – po dużych opóźnieniach – odbył się 16 listopada 2022). Jedną z przeszkód, na jakie natrafili konstruktorzy, okazała się nowa toaleta. Krótko mówiąc, nie gwarantowała, że
to, co dzieje się w toalecie, zostaje w toalecie.
Najpiękniej wyzwanie opisał Jason Hutt, główny inżynier zajmujący się projektem nowej toalety czy też – jak głosi oficjalna nazwa – Uniwersalnym Systemem Zarządzania Odpadami (
Universal Waste Management System, UWMS).
Jeśli chcielibyście odtworzyć sobie zapach używanego statku kosmicznego, weźcie kilka brudnych pieluch, trochę opakowań po żarciu z mikrofalówki, zużytą torbę na pawia i kilka przepoconych ręczników, to wszystko zamknijcie w metalowym koszu na śmieci i wystawcie na słońce na 10 dni. Po tym czasie zdejmijcie pokrywę i dobrze się zaciągnijcie.
Brzmi wspaniale, prawda?
Przyziemność w kosmosie
Na pomoc grawitacji nie ma co liczyć – „dzieło” nie odpłynie samo w dół kanalizacji. Trzeba mu dopomóc i stąd specjalne wentylatory zasysające do środka produkty egzystencji astronautów.
UWMS tylko częściowo ma różnić się od wcześniej stosowanych rozwiązań. Jeśli chodzi o tzw. dwójkę, tu nie ma większego wyboru. Ten
klocek w układance trzeba po prostu przechować i przywieźć z powrotem na Ziemię. Na przechowywanie moczu nie ma miejsca – a jeśli chodzi o misje Artemis, mowa o czterech dorosłych osobach mających spędzić w zamknięciu dobry miesiąc.
Na system filtrujący, umożliwiający odzyskanie wody z moczu, w kapsule statku Orion nie ma miejsca. Nie pozostaje więc nic innego, jak jednak otworzyć okienko – nie dosłownie, rzecz jasna – i pozbyć się moczu na miejscu. To rozwiązanie było praktykowane już wcześniej… i jak to zwykle bywa w przypadku pionierskich wyzwań, nie obyło się bez komplikacji. Zamiast podryfować w nieznane, mocz zamarzał w przewodach zanim zdążył opuścić statek. Tym razem ma być jednak inaczej – bo zainstalowano specjalne podgrzewacze moczu.
Jeśli ktoś myślałby, że praca w NASA to wyłącznie „sięganie gwiazd”, zapewne właśnie został sprowadzony na ziemię.
Problem na bardzo ograniczonej przestrzeni
To prawda, akurat w kosmosie na brak przestrzeni nie powinno się narzekać. Co innego wewnątrz kapsuły Orion, która ma zaledwie 5 metrów średnicy i 3 wysokości. Wymusza to daleko idące zmiany w stosunku do wcześniej stosowanych technologii. Mniejszy rozmiar i mniejszy ciężar to najważniejsze aspekty, które znajdują odzwierciedlenie właśnie w takich przypadkach jak nowa kosmiczna toaleta. I to kolejne wyzwanie dla ludzi takich jak wspomniany wcześniej George Aldrich.
Po każdorazowym użyciu – jeszcze w laboratorium – muszą „na własny nos” przekonać się, że toaleta, a właściwie cały UWMS jest wystarczająco szczelny. Wietrzenie nie wchodzi w grę, odświeżacza powietrza nie można ze sobą zabrać (ze względu na ryzyko chemicznego skażenia czy wybuchu pojemnika). Najlepszą opcją – przynajmniej na tym etapie – wydaje się aktywny węgiel.
To on sprawia, że praca wąchaczy NASA staje się nieco bardziej znośna. I to on daje nadzieję, że astronauci misji Artemis nie ugotują się we własnym smrodzie.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą