Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Rekonstruktor zmarłych - czyli jak wygląda praca balsamisty

59 471  
277   31  
Śmierć dosięgnie każdego. Czasem zabije za pomocą długiej i bolesnej choroby, czy ukatrupi w makabrycznym wypadku, a innym razem zaserwuje swej ofierze zawał podczas jej porannej toalety. Ciało w trumnie musi się jednak dobrze prezentować. O tym, jak tego dokonać opowiedzą nam Dominik i Artur - laboranci sekcyjni, balsamiści i organizatorzy kursów dla osób marzących o karierze w branży funeralnej.
l_1983898bc52229djoe.jpg

Dużo się dzieje na Waszym Instagramie… Patrząc na materiały, które zamieszczacie, mam wrażenie, że temat śmierci, jako społecznego tabu jest wam całkiem obcy.


Tak, mamy już tam 13 i pół tysiąca obserwujących. Odkąd zaczęliśmy być dość aktywni w Internecie, to zainteresowanie nami i tym, co robimy, jest naprawdę duże. Niedawno byliśmy na planie filmu „Różyczka 2” jako konsultanci, gdzie dostarczyliśmy też narzędzia sekcyjne. To zresztą nie był jedyny film, przy którym pracowaliśmy. Przez nasz profil na Instagramie staramy się ludziom unaocznić, jak różnie wygląda śmierć zależnie od tego, czy jej ofiarą padła na przykład osoba chora, czy też zgon nastąpił w wyniku nieszczęśliwego wypadku.
Takie zdjęcia i opisy otwierają oczy na to, że należy o siebie dbać, starać się nie zaniedbywać swojego zdrowia, a przede wszystkim – nie robić głupot. Ostatnio przeprowadzaliśmy sekcję dwóch mężczyzn, którzy pijani jechali samochodem. Auto uderzyło w słup i obaj panowie zginęli na miejscu – nie mieli zapiętych pasów. Konsekwencje ludzkiej głupoty bywają tragiczne. Warto uświadamiać ludzi, że pewnych rzeczy jednak nie należy robić. Uznajmy więc, że nasza internetowa działalność ma charakter edukacyjno-informacyjny. Z tego co wiem to takich stron o medycynie sądowej i balsamacji w języku polskim jeszcze nie było. W efekcie dostajemy sporo maili od, na przykład - studentów kierunków medycznych, którzy chcieliby dokładniej przyjrzeć się konkretnym przypadkom zgonów. Dotąd mogli je sobie zobaczyć jedynie na zdjęciach szkoleniowych sprzed kilkudziesięciu lat.

Zastanawia mnie, co sprawiło, że postanowiliście zająć się nieboszczykami. Ja, gdybyłem mały, chciałem zrobić karierę jako kierowca wyścigówki. Prawdę mówiąc, to nigdy nie znałem nikogo, kto snuł, by marzenia o pracy z trupami.

Ta droga wyglądała u nas dość ciekawie. D: Ja zawsze miałem dryg do polonistyki. Mimo to poszedłem do liceum o specjalizacji matematyczno-fizycznej. A kiedy przyszło wybrać się na studia, to trafiłem na technologię żywności! Gdzieś tam w międzyczasie myślałem też o medycynie, ale sam wiesz – do tego trzeba mieć bogatych rodziców i odpowiednie warunki. Przez jakiś czas pracowałem więc w branży spożywczej, w różnych przedsiębiorstwach przetwórstwa mięsnego, dużych zakładach lodziarskich, później otworzyłem własną firmę cateringową. Nadal jednak czegoś mi w tej pracy brakowało. Jakieś dwanaście lat temu doszedłem do wniosku, że jestem już w takim wieku, że mam ostatni dzwonek, aby coś w swoim życiu zmienić i zacząć robić to, co faktycznie mnie interesuje. Poszedłem więc na szkolenia organizowane w Legionowie przez, nieżyjącego już niestety, Irka Migdała – wielkiej sławy eksperta kryminalistyki, instruktora rekonstrukcji zwłok i wybitnego specjalisty w dziedzinie kosmetyki pośmiertnej. To tam złapałem prawdziwego bakcyla. Już po pierwszym moim pacjencie, którego musiałem przygotować, zdałem sobie sprawę, że robimy „coś z niczego”. Była to pani po czołowym zderzeniu samochodowym. Ciało było po sekcji, w straszliwym stanie, ze złamaniami otwartymi i poważnym uszkodzeniem twarzoczaszki. Pan Irek pokazał nam, jak o taką osobę można zadbać, żeby jej najbliżsi mogli się z nią pożegnać. Po zabiegach, przy których asystowaliśmy, ofiara koszmarnego wypadku, wyglądała jak ktoś, kto zwyczajnie śpi. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i dało do myślenia, jak ważną rolę odgrywa człowiek, który przygotowuje ciało do pochówku i poprzedzającej ją ceremonii. Wiesz, taki balsamista przynosi rodzinie zmarłego ukojenie – mimo tego, że czasem śmierć bywa tragiczna czy poprzedzona cierpieniem, to ten nieboszczyk w trumnie wygląda spokojnie, wręcz błogo. Doszedłem więc do wniosku, że chciałbym się w tym realizować. Tam poznaliśmy się z Arturem, który początki w branży stawiał przy obsłudze pogrzebów i chciał dalej rozwijać się w tym kierunku. A: Przed startem w branży funeralnej pracowałem w pogotowiu ratunkowym i innych miejscach, więc jak widzisz, próbowaliśmy różnych prac, zanim trafiliśmy do pogrzebówki.


Nie czujecie tego naturalnego dla każdej osoby dyskomfortu, kiedy przebywacie z nieboszczykami?

Dla nas to już codzienność. Razem szykujemy kilkadziesiąt ciał miesięcznie, o ile nie więcej. W szczycie pandemii zdarzało się nam szykować po 10-15 ciał dziennie! Łatwo sobie obliczyć, że w ciągu jednego miesiąca potrafiliśmy przyjąć po 300-400 ciał. Tak, jak powiedzieliśmy – nie czujemy już żadnego dyskomfortu. Wiadomo, że zdarzają się przypadki, kiedy praca ta nie jest zbyt miła. Gdy na przykład trafia ci się ktoś, kto latem zmarł w lesie i został znaleziony dopiero po kilku dniach, to wówczas ani widok, ani zapach nie należą do przyjemnych. No ale sekcję takiej osoby trzeba zrobić, aby chociaż ustalić przyczynę zgonu i wykluczyć ingerencję osób trzecich.
Nie wybieramy sobie przypadków, którymi się zajmujemy, tylko wykonujemy naszą pracę i robimy to, co trzeba.

Wspominaliście o zmarłych, którzy trafiają do was w zauważalnym i wyczuwalnym stanie rozkładu. Co zrobić, aby proces ten zatrzymać i takiego nieboszczyka nieco „odświeżyć”?

Wiadomo, że najprostszym sposobem na drastyczne zwolnienie procesów gnilnych jest włożenie ciała do chłodni. Wówczas to głowę i ręce nieboszczyka podnosi się trochę wyżej, ponieważ plamy pośmiertne przemieszczają się kilkanaście godzin po zgonie. Podnosząc te części ciała, sprawiamy, że nie zobaczymy sinych palców, uszu oraz tylnej części głowy. Zmarły będzie wyglądał bardziej naturalnie. W przypadkach nieboszczyków dotkniętych już zauważalnym rozkładem wiele daje sama balsamacja. Wiadomo, że niektóre przypadki są w tak zaawansowanym rozkładzie, że trudno jest nam cokolwiek zrobić, aby takiego zmarłego wystawić na widok publiczny. Jak już nie masz połowy twarzy, bo została ona zjedzona przez robaki, a całe ciało gnije, to za dużo ci nie pomożemy. Szczególnie wtedy, gdy twój układ krwionośny jest już tak uszkodzony, że nie jesteśmy w stanie przeprowadzić procesu balsamacji. Wtedy pozostaje jedynie nastrzykiwanie poszczególnych części ciała. Zabieg balsamacji polega na wprowadzeniu tętnicą specjalnego płynu, który rozprowadza się po całym ciele. Jednocześnie wykonujemy drenaż krwi z żył. Kończyny należy rozmasować, dzięki czemu wspomagamy rozprowadzenie płynu po całym ciele. Oprócz samych właściwości bakteriobójczych oraz konserwujących nadaje też zwłokom naturalnego koloru i powoduje zanik plam opadowych.
Dobrze przeprowadzona balsamacja sprawia, że nie trzeba już praktycznie robić szczegółowych zabiegów kosmetycznych, a nieboszczyk przypomina śpiącą osobę. Tym bardziej, że substancja ta również wypełnia zapadnięte tkanki, przez co ciało odzyskuje swój naturalny wygląd. Używamy też specjalnych kremów nawilżających przeznaczonych do skóry osób zmarłych. Od zwykłych kosmetyków tego typu różnią się one tym, że mają dużą zawartość lanoliny. U nieboszczyków, szczególnie u dzieci, bardzo szybko obsuszają się usta, nos, uszy i palce. Należy więc jak najszybciej temu zapobiec i nałożyć taki krem, bo po wysuszeniu się fragmentów ciała trudno jest zrobić dobrą kosmetykę.



l_1983899661421b99a9219f3_f62f_4885_a.jpg

l_1983901ebc8f7aa791c8fa9_00a0_43d6_b.jpg
Ucho przed balsamacją i po


Ciekawi mnie gdzie trafia zawartość żył i tętnic, które wytłacza się z umarłego?

Po balsamacji cała krew i płyn trafiają do specjalnych zbiorników, które następnie poddawane są utylizacji.

No dobra, a co z organami wewnętrznymi? Kiedyś częścią procedur przy balsamowaniu, było wyjmowanie z ciała zmarłego różnych wnętrzności.

Nie, tego już się nie robi. Po podaniu dotętniczo płynu, na sam już koniec odciągamy jego nadmiar z klatki piersiowej i brzucha i w to miejsce wpuszczamy specjalny preparat dokorpusowy, który konserwuje organy. Są różne rodzaje tych substancji – inne używamy, gdy pogrzeb ma się odbyć za 2-3 dni, a inny gdy, na przykład – ciało wysyłane jest zagranicę.

Zastanawiam się, czy po takich zabiegach, kiedy z jakiegoś powodu, dwa lata po pogrzebie, ktoś zarządzi ekshumację nieboszczyka, z trumny wyjęte zostaną zwłoki w stanie niewskazującym na długi czas, jaki spędziły pod ziemią?

Tu już wszystko zależy od warunków, w jakich ciało zostało pochowane. Inaczej ciało zareaguje na wilgotną ziemię, a inaczej na miejsce, gdzie jest suchy piach. Ważnym czynnikiem jest też rodzaj grobu. Tutaj istotną rolę odgrywa to, czy zmarły trafił do ziemi, czy do mogiły murowanej, czy też np. do grobowca. Jednak po dobrze wykonanej balsamacji, jeśli nieboszczyk spoczywać będzie w suchym otoczeniu, to jego ciało będzie się obsuszało. Procesy gnilne będą wyraźnie spowolnione i co dla niektórych jest istotne, na ciele nie zalęgną się larwy much. Zwłoki będą powoli schły, z czasem zostaną tylko kości. Czyli na koniec będzie to samo, jak w przypadku nieprzeprowadzenia tego zabiegu.
Można też poddać zwłoki np. balsamacji anatomicznej na potrzeby nauki i wtedy takie ciało może wyglądać dobrze nawet po kilkudziesięciu latach.

Pod którą z tych dwóch opcji podciągnąłbyś Włodzimierza Lenina? Nie jest tajemnicą, że Władimir Iljicz zaskakująco szybko zaczął się rozkładać, a procedury, które przeprowadzono, aby jego zwłoki zakonserwować były, delikatnie mówiąc - jedną wielką fuszerką.

Nie wiadomo już chyba dokładnie, ile w tych zwłokach zostało Lenina, a jaką część stanowią wypełniacze i maska pośmiertna. Tym bardziej że warunki, w których spoczywa, nie sprzyjają dobremu utrzymaniu jego ciała. Nie wygląda ono zbyt naturalnie.

l_19839037bc73cc8joe.jpg
Ręka po balsamacji

W eterze krąży dużo informacji na temat szczegółów pracy balsamisty. Słyszałem o tym, że zszywacie nieboszczykom usta i oczy, a nawet, że łamiecie zmarłym palce…

Kolejną bzdurą jest to, że po śmierci ludziom rosną włosy i paznokcie. Tymczasem skóra u zmarłego obsusza się i obkurcza, przez co bardziej odsłania się płytka paznokcia. Podobnie jest zresztą z zarostem na twarzy mężczyzn. Nawet jeśli pan był ogolony, to wysuszona, obkurczająca się tkanka sprawia, że pod rękawiczką włosy będą już delikatnie wyczuwalne. Oczu oczywiście nie zaszywamy, natomiast robimy to z ustami. Podszywamy je delikatnie od strony żuchwy, po to, aby podczas ceremonii pogrzebowej nieboszczykowi nie otworzyła się buzia. W niektórych zakładach, w których brak wykwalifikowanej kadry, usta i oczy zakleja się… Kropelką! Uważamy to za absolutnie karygodne i nieetyczne. Są za to specjalne żele, które nakłada się na powieki i na wargi, które pomagają utrzymać je w zamknięciu. Jeśli natomiast oczy są już zapadnięte, to stosuje się plastikowe wkładki, które umieszczamy pod powiekami. Zdarza się też, że trafia do nas zmarły, który nosił protezę zębową, a tej z jakiegoś powodu nam nie dostarczono. Na takie przypadki też jest rozwiązanie. Mamy do tego profesjonalne zamienniki, które wkłada się pod usta. Mocują one wargi razem i sprawiają, że buzia się nie otworzy. Sam więc widzisz, że nie robi się tu żadnych drastycznych rzeczy. Nie łamiemy też kości. Jedyne, co „przełamujemy” to stężenie pośmiertne. W zależności od warunków takie zesztywnienie stawów potrafi utrzymać się do 72 godzin w warunkach pokojowych, do znacznie dłuższego okresu, w przypadku ciał trzymanych w chłodni. Poradzić sobie ze stężeniem jest szczególnie ciężko u osoby młodej, której tkanka mięśniowa jest nadal silna. Rozruszanie kończyn w takim wypadku to spore wyzwanie. Łamanie stężenia to bowiem nic innego, jak zginanie kończyn w stawach – to wszystko. Zabalsamowane ciało czasem wymaga wprowadzenia pewnych, kosmetycznych poprawek, aby mogło ładnie prezentować się w trumnie.

Czy preparaty, z których wówczas korzystacie, są tymi samymi, jakie znaleźć można w łazience każdej kobiety?

Ależ skąd. To produkty specjalnie stworzone z myślą o zmarłych. One gwarantują to, że kiedy wyjmiesz nieboszczyka z lodówki, aby włożyć go do trumny, to ten makijaż będzie na swoim miejscu. Te kosmetyki, które kupujesz, chociażby w Rossmannie, przeznaczone są do nakładania na ciepłą skórę. Z ciała nieboszczyka, która ma 4-6 stopni po wyciągnięciu z chłodni taki make-up po prostu by spłynął. Dlatego też należy korzystać z produktów, które sprawią, że zmarły będzie dobrze wyglądał niezależnie od warunków, w jakich jest przechowywany. Duża część tych preparatów przeznaczonych jest też dla osób żywych. To taka lepsza wersja makijaży teatralnych czy filmowych – są więc one w pełni bezpieczne także i dla tych, którzy jeszcze nie planują wybrać się na tamten świat. Zajmujemy się też na przykład strzyżeniem umarłych, czy farbowaniem ich włosów, malowaniem paznokci, przycinaniem zarostu albo uformowaniem brody. Jak rodzina sobie zażyczy, możemy też położyć cień na powieki albo podkreślić brwi i rzęsy.

Podkreślenie oka czy pomalowanie ust to drobiazg, jeśli porówna się to z robotą przy nieboszczykach, którzy w wyniku wypadku stracili pół twarzy, a rodzina domaga się pożegnania ze zmarłym przy otwartej trumnie. Czy są sytuacje, kiedy mówicie „Nie. Z tym zmarłym nic nie jesteśmy w stanie zrobić”?

Trumna nie zostaje otwarta w zasadzie tylko wtedy, gdy ciało jest w zaawansowanym rozkładzie i mimo naszych prób zakonserwowania go, tkanki nie trzymają się już kości. W takim wypadku jedyne co możemy zrobić, to zmarłego zabezpieczyć i ubrać. W pozostałych sytuacjach nie ma jakiejś górnej granicy, kiedy ciała nie dałoby się zrekonstruować. No dobra, wiadomo, że nie mówimy tu o jakiś ekstremalnych przypadkach, kiedy na przykład ktoś wpadł pod pociąg i został rozjechany na miazgę. Gdy zmarły nie ma połowy twarzy, albo jakiejś kończyny, to ciało wówczas można zabalsamować, zabezpieczyć, ubrać i przystąpić do naprawiania go. Robimy to już po balsamacji, bo rekonstrukcja jest procesem czasochłonnym. Gdybyśmy pracowali z ciałem w warunkach temperatury pokojowej, to tkanki by się na naszych oczach rozkładały. W przypadkach znacznych uszkodzeń twarzy, pracę tę wykonujemy już wówczas, gdy nieboszczyk leży w trumnie, aby uniknąć sytuacji odpadnięcia lub pęknięcia jakiejś warstwy nałożonego wosku. Sam wosk dobieramy, kierując się jego twardością – z jednego możesz zrobić model ucha lub oka wraz z powieką, a z innego formujemy na przykład wargi, jeśli ktoś z jakiegoś powodu je stracił. Oczywiście posiłkujemy się zdjęciami takiej osoby, bo jeśli obrażenia są bardzo duże, to nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak ta kiedyś wyglądała. Ostatnio mieliśmy przypadek pana, który podczas wypadku samochodowego wyleciał z auta i uderzył głową w słup. Jego rysy twarzy były całkiem zniekształcone, w dużej też mierze dlatego, że doszło do pęknięć podstawy czaszki. W takim wypadku musimy dokładnie wiedzieć, jak taki ktoś wyglądał, aby móc odpowiednio ubytki wypełnić.
Zaczynamy od zespolenia połamanych kości specjalnymi klamrami, bo przecież nie da się zrobić rekonstrukcji, gdy ktoś doznał poważnych obrażeń głowy. Najpierw więc trzeba tę czaszkę wypełnić od środka. Czasem dostajemy ciała w naprawdę tragicznym stanie, a rodzinie bardzo zależy, aby się ze zmarłym w wypadku bliskim pożegnać, bo nie dostali oni szansy, aby to zrobić za jego życia. Ważne jest więc, aby wykonać naszą pracę dobrze. Zdarza się też, że musimy użyć aerografu, aby nie uszkodzić nałożonego już wosku. Są specjalne zestawy do natryskowego malowania ciała zmarłych.

l_1983904d1614419joe.jpg
Zwłoki w bardzo zaawansowanym stadium rozkładu


Jak wyglądał najbardziej sfatygowany klient, którego udało się wam naszykować tak, że rodzina ze spokojem mogła go pożegnać?

Powiem ci, że same obrażenia mechaniczne nie są problemem. Wszystko tu można naprawić i pouzupełniać. Wymaga to tylko cierpliwości i dużego nakładu pracy. Najgorszy przypadek, jaki mieliśmy jeśli chodzi o balsamację i kosmetykę, to człowiek, który zmarł w jednym z zagranicznych zakładów przemysłowych i został przywieziony do Polski już po sekcji. Nieszczęśnik nie dość, że był porażony prądem, to jeszcze jego ciało było poparzone parą wodną. Nie posiadał już naskórka, tylko miał odsłoniętą skórę właściwą, a w wielu miejscach uszkodzenia były tak duże, że na wierzchu była już tkanka mięśniowa, albo zwęglone, duże fragmenty ciała. Szybko zrobiliśmy balsamację, zabezpieczyliśmy je przed wyciekami, bo wiadomo – z poparzonej skóry zawsze dużo się sączy. Później zrobiliśmy mu rekonstrukcję twarzy i makijaż. Aby efekt był zadowalający, potrzebowaliśmy aż półtora dnia! Jego ciało było potem wystawiane w kaplicy przez trzy dni, bo pan miał dużą rodzinę i wszyscy chcieli się pożegnać.

Czy jesteście w stanie odczytać z twarzy zmarłego, jaki spotkał go rodzaj śmierci?

Nie, to jeden z mitów, który trzeba obalić. Częściej od samego rodzaju śmierci na obliczu zmarłego wypisane jest to, co ją poprzedziło, czyli na przykład cierpienie albo długa walka o życie. Widzimy zdjęcia osób sprzed kilku miesięcy, a potem patrzymy na nich samych już w prosektorium i wtedy dociera do nas jak rak lub inna choroba potrafi zmienić rysy twarzy i całe ludzkie ciało. Szykując osobę zmarłą do pochówku, zawsze staramy się zrobić tak, aby wyglądała ona na spokojną, jakby spała. Oczywiście nie dorabiamy jej sztucznego uśmiechu, tylko raczej celujemy w naturalność – to jest najważniejsze.

Bywa czasem tak, że bliska osoba zmarłego chce uczestniczyć w Waszej pracy?

Jeśli chodzi o ubieranie to na szczególne życzenie kogoś z rodziny, owszem - dajemy taką możliwość. Z zastrzeżeniem jednak, że wpuścimy ich wówczas, gdy nieboszczyk będzie już miał na sobie bieliznę, a jego ciało zostanie wcześniej umyte i zabezpieczone przed wyciekami. Zwłoki muszą być już odpowiednio przygotowane, bo dla rodziny ogromną traumą mogłoby być zobaczenie na przykład jak z ust czy z nosa bliskiego im człowieka sączą się jakieś płyny. Ważne jest dla nas, aby jednak dobrze zapamiętali tę osobę, a nie nosili w sobie potem traumatyczne przeżycia.

A wam zdarzyło się kiedyś pracować z ciałem osoby, która była wam bliska?

Oczywiście. Szykowaliśmy swoich znajomych, w tym przyjaciela, który niestety popełnił samobójstwo. D: Szykowałem też moją babcię oraz moją mamę, która zmarła na raka. Osobiście nie wyobrażam sobie, aby ktoś inny miał to zrobić niż ja. Prawdę mówiąc, to do każdego zmarłego, który do nas trafia, podchodzimy z takim samym szacunkiem, jak do kogoś, kogo znamy. A: Ja szykowałem swoich dziadków i też nie wyobrażam sobie, aby zrobił to ktoś inny. Wiesz, gdy jakaś obca ci rodzina powierza ci swoich nieżyjących najbliższych, takich zupełnie już bezbronnych, to liczy, że osoby te potraktujesz godnie oraz z odpowiednim szacunkiem.

W każdej pracy są takie chwile, kiedy mówisz sobie „Chrzanię to, mam dość!”. Domyślam się, że także w Waszym zawodzie takie sytuacje też się zdarzają?

Owszem, były takie momenty, kiedy było troszkę ciężej. Szykowaliśmy raz dziewczynkę w wieku zaledwie czterech lat pobitą na śmierć przez swoją własną matkę. W takich chwilach trauma dotyczy raczej świadomości tego, że ktoś mógł być tak okrutny, żeby skrzywdzić bezbronne i niewinne dziecko. Powiem ci, że zawsze kiedy trafiają do nas dzieci, to jest nam ciężko. W tej śmierci nie ma nic „zwyczajnego”. Wiadomo, ktoś musi tę pracę zrobić. A kto inny, jak nie my? To nie stan, wygląd czy zapach ciała sprawia, że jest nam przykro, tylko to, w jakich okolicznościach taka młoda osoba odeszła. Zawsze boli to, że umarł ktoś, kto był dopiero na samym początku swojego życia. Trafiło się nam też sześciomiesięczne dziecko, zmarłe w wyniku tzw. śmierci łóżeczkowej. Było już po sekcji, a dotarło do nas po trzech tygodniach od śmierci. W bardzo złym już stanie. Rodzinie zależało na zobaczeniu jej i pożegnaniu się. Aby móc im to zapewnić potrzebowaliśmy wiele godzin pracy.

l_198390517feab61IMG_6836.jpg
Proces balsamacji poprzez wbicie się tętnicę udową

Samo słuchanie tego, co mówicie działa mocno na moją psychikę. Zakładam więc, że ktoś, kto pracuje w tak stresogennym zawodzie, musi nieźle zarabiać?

Dobrze, że o to pytasz, bo to kolejny mit, który pokutuje nad nami. Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że pójdziesz na szkolenie i od razu po nim zarabiać będziesz krocie. A tu jest tak, jak w każdej innej branży – jeśli ktoś jest dobry w tym, co robi, to zawsze będzie miał pracę i godny zarobek za nią. My swoją renomę budowaliśmy przez długie lata. Artur pracował w zakładzie katowickiej medycyny sądowej, zatrudniony był w różnych zakładach pogrzebowych i brał udział w ekshumacjach smoleńskich. Ja natomiast pracowałem w tej branży na terenie naszego kraju, później byłem na Uniwersytecie Medycznym w Anglii, gdzie jako laborant tworzyłem preparaty anatomiczne, również i tam pracowałem w zakładach pogrzebowych, byłem też menadżerem wydziału anatomii, dzięki czemu mamy uprawnienia British Institute of Embalmers. Ich zdobycie wymaga lat praktyki w tym zawodzie.
Wyrabiając sobie markę, szykując do pogrzebów tysiące ciał, jesteś w stanie coś osiągnąć. Staramy się uświadomić to ludziom, którzy przychodzą do nas na kursy. Takie szkolenie to dopiero początek bardzo długiej drogi. Uważam też, że jeśli ktoś kieruje się tylko zyskiem, to się do tej pracy zupełnie nie nadaje. Nadrzędna jest tu potrzeba pomocy rodzinom zmarłych, w udźwignięciu cierpienia po stracie bliskiego.

Jaki byłby więc idealny kandydat do roli balsamisty?

Wiesz, nie będziemy ukrywać – my nie zbieramy tzw. „pokemonów”. Nie przyjmujemy ludzi, którzy chcą dotknąć nieboszczyka i nam za to zapłacić. Z każdą osobą, która pragnie do nas przyjść na szkolenie, rozmawiamy osobiście, zanim zaprosimy ją do nas. Dużo więc kandydatów odrzucamy na starcie, bo nie możemy dopuścić do tego, aby niewłaściwe jednostki trafiły do tej branży. Część też sama odpada, bo nie radzi sobie z niektórymi aspektami tej pracy. Spore jest jednak grono chętnych, którzy kończą te kursy i szybko się w tym zawodzie odnajdują. Na zaawansowane szkolenia nie bierzemy osób z ulicy, bo nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto nie ma doświadczenia ze zamarłymi, mógł zabrać się za ich balsamowanie. To tak nie działa. Musisz już mieć jakieś obycie, czy praktykę i przede wszystkim - wiedzę w tej dziedzinie.

Niech zgadnę – większość z waszych kursantów to mężczyźni?

D: Tu cię zaskoczę. Większość to kobiety! Dla nas to raczej oczywiste. Gdy pracowałem w Anglii, to na wydziale anatomii dominowały dziewczyny. Bardzo zresztą ambitne i chcące się w tym zawodzie realizować. Panowie natomiast, z jakiegoś powodu nie mieli już tego drygu. Tu, w Polsce, widzę, że jest bardzo podobnie, kobiety chcą cały czas rozwijać się zawodowo i doskonalić swoje umiejętności.

Muszę o to zapytać. Czy jak wracacie po robocie do domu, to zostaje na Was specyficzny zapach pracy?

To zależy. Wiadomo, że jak robimy sekcje sądowe, gdzie ciała były w zaawansowanym stadium rozkładu, to sami czujemy, że musimy się wykąpać i zazwyczaj robimy to od razu po pracy. Wychodzimy z prosektorium w świeżych ubraniach. Tak naprawdę przykry zapach dotyczy tylko tych momentów, gdy musimy zajmować się zwłokami mocno już rozłożonymi. Natomiast samo prosektorium, wbrew pozorom powinno być bardzo czystym, schludnym i zadbanym miejscem. Zawsze jak mamy polecić komuś dobry zakład pogrzebowy, to mówimy: „Nie kierujcie się wyglądem kaplicy, ale tym czy zakład ma odpowiednie zaplecze do zajmowania się waszymi bliskimi”.

Zastanawia mnie to, czy w Waszej pracy istnieje sezonowość?

Jak najbardziej. Pomiędzy majem a wrześniem zgonów jest znacznie mniej. Kiedy robi się chłodniej, zaczyna już umierać więcej ludzi. Mówimy oczywiście o zgonach naturalnych. Jeśli natomiast chodzi o np. utonięcia to prawdziwy wysyp mamy w sezonie letnim, szczególnie dużo odnotowujemy przypadków nieprzemyślanych kąpieli wspomaganych alkoholem... Z topielcami jest tak, że wszystko zależy, ile czasu ciało było w wodzie. Jeśli znajdowało się blisko powierzchni, to zmiany zachodzą znacznie szybciej i nieboszczyk w krótkim czasie puchnie. Natomiast w przypadku, gdy zmarły opadł na dno, gdzie jest niższa temperatura, to rozkład trwa wyraźnie wolniej. Warto dodać, że inaczej też zwłoki zachowają się w jeziorze, a inaczej w rzece.

Jeden z naszych czytelników zadał poważne pytanie – czy łatwiej balsamuje się osoby otyłe, bo są gładkie, podczas gdy ludzie pomarszczeni mają więcej zakamarków, do których należy dotrzeć?

Nie… Wszystko zależy od przypadku. Każdy człowiek jest inny. Masz na przykład na stole kogoś szczupłego i okazuje się, że człowiek ten miał dużą miażdżycę i od razu pojawia się problem z balsamacją, bo trzeba każdą z kończyn balsamować indywidualnie. Wiele zależy więc od tego, na jaką chorobę ktoś umarł i np. jakie brał leki. To wszystko przekłada się na końcowy efekt naszej pracy. A ten, jeśli jest dobry – zawsze daje ogromną satysfakcję. Zdejmujemy wówczas rękawiczki, bierzemy prysznic i jak wszyscy, po skończonej pracy, wracamy do domu.

Każdemu zdarzy się jakieś potknięcie. Mieliście kiedyś jakąś wpadkę w pracy?

Wiesz, tutaj tak naprawdę jedyna rzecz, która może pójść nie tak, to niezbyt dobre zabezpieczenie ciała przed wyciekami. To szczególnie zauważalny problem, kiedy pracuje się z osobami tęższymi. Musieliśmy nauczyć się na własnych błędach, jak należy to robić, aby nie zaliczyć wpadki. Jakichś drastycznych pomyłek nie mieliśmy (odpukać!) na szczęście i mamy wielką nadzieję, że nigdy nam się takowe nie przytrafią. Wyobrażamy sobie, że ktoś może wziąć nie tę torbę z ubraniami i odziać zmarłego w nie należącą do niego odzież, natomiast absolutnie nie potrafimy zrozumieć, jak ktoś mógł w wyniku takiego błędu, założyć na mężczyznę strój kobiety. A był taki, dość głośny, przypadek w Polsce...

Skoro już mówimy o wtopach, to jak oceniasz swój zawód przedstawiony w hollywoodzkich filmach?

Na ekranie każdy nieboszczyk jest blady. Nigdy nie ma też plam pośmiertnych! Jak zajrzysz na nasz profil i przejrzysz sobie zdjęcia, to zobaczysz, jak to naprawdę wygląda. Plamy opadowe pojawiają się na uszach, na szyi, na plecach… Na całej twarzy śmierć również odciska swoje piętno. Cieszę się więc, że jesteśmy coraz częściej zapraszani na polskie plany filmowe, aby pokazać makijażystom i charakteryzatorom, w jaki sposób dobrze i realistycznie przedstawić te wszystkie zmiany, które zachodzą w martwym ciele.

Skoro mowa już o utrwalonych przez media stereotypach dotyczących naszego zawodu, to często uważa się, że osoby pracujące ze zwłokami lubią zajrzeć do kieliszka, mają psychiczne problemy lub wręcz są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Prawda jednak jest taka, że większość pracowników tej branży to ludzie wykształceni, bardzo ambitni i spełniający się w swoim zawodzie. Wbrew pozorom nie mamy garbów, niczym Igor z „Frankensteina” i nie ciągniemy zmarłych za nogę po ziemi.

Jest jeszcze jeden stereotyp, o który muszę zapytać. Czy jak jecie drugie śniadanie w pracy i zadzwoni telefon, to odkładacie kanapkę na pacjenta, zanim chwycicie za słuchawkę?

Nie jemy przy zmarłych. To kwestia szacunku. Uważamy, że tak nie wypada. Wcinamy coś przed pracą, czy na szybko w biurze, natomiast w samym prosektorium tego nie robimy. Ale telefonów faktycznie mamy dużo. 50-60 połączeń dziennie i to jest taki nasz standard. W praktyce to cały dzień chodzimy ze słuchawką przy uchu, albo pracujemy przy zmarłych. Bez przerwy.

Cieszę się więc bardzo, że należę do jednych z tych żywych osób, którym również poświęciliście chwilę swego cennego czasu i pogadaliście ze mną o Waszej zawodowej codzienności. Trzymajcie się ciepło! Dzięki za wywiad!


Natomiast czujących powołanie zapraszamy do odwiedzenia
tej strony:

4

Oglądany: 59471x | Komentarzy: 31 | Okejek: 277 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało