Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Jak cycki poznałem – historia w czterech aktach. Akt I

114 745  
633   65  
Zanim Wam opowiem pewien interesujący epizod w moim życiu, to od razu – zbereźnicy! – uprzedzam, wtedy były tylko aparaty na kliszę, więc nie mam zdjęć. Nawet jakbym miał opcję robić zdjęcia, tobym nie pokazał, bo honor swój mam, a branża, w której dorabiałem, słynęła z tego, że wszystko pozostaje tajemnicą.

Cała historia posiada cztery akty: akty, w których ja nauczyłem się pewnych prawd o życiu, o cyckach i o (i c*pkach) oraz o kobietach... Nie chcę jednakowoż rzucać samej esencji bez podstawy doświadczenia i wiedzy.

Zanim jednak cycki zobaczyłem, musiałem być ich „godzien”!

W roku dziewięćdziesiątym szóstym zadecydowałem, że doraźne prace związane z komputerami czy ulotkami nie dają nic konkretnego i w wakacje postanowiłem znaleźć coś sensownego w wymiarze full time. I jeszcze mi się wypłata zamarzyła, o!

W gazetach poszukałem ofert, ale nie było tego wiele. Takie czasy. Jedno ogłoszenie dotyczyło pracy związanej z pomocą w sklepie „żelaznym” (protoplasta Castoramy) i tam też się zgłosiłem. Po krótkiej rozmowie posadę otrzymałem: moje zadania polegały na byciu ekspertem na poziomie eksperckim w dziale Clean/Delivery/Keeper, czyli na stare „przynieś-wynieś-pozamiataj”. Nic skomplikowanego. Zapytacie, skąd do jasnej, ciasnej „cycki” w tym sklepie”? O tak... przy okazji.

Sklep znajdował się w starym urzędzie, w przyziemiu. Ciul wie, kto to tak nazwał, ale nie była to piwnica ani też parter – do przyziemia prowadziły trzy długie schodki i cała powierzchnia – ogromna – była podzielona na kilka „biznesów”. Znajdował się tam sklep „żelazny”, sklep z walizkami i butami (galanteria), sklep z bielizną (w tym raczkującą – erotyczną), sklep z komputerami (moje klimaty), duży sklep papierniczy (ten ewoluował do ogromnej, ogólnopolskiej sieci) oraz sklep z elektrotechniką. Sklep Żelazny miał w ofercie narzędzia, elektronarzędzia, śrubki, wkręty i szmelc-mydło i powidło. Towar był upchany gdzie i jak się da, ale to akurat był też znak tamtych czasów. I tam pracowałem.

Awans stopniowany, a jak!


Przez czerwiec wykonywałem swoje obowiązki, będąc jednocześnie ekspertem od powierzchni płaskich, inwentaryzatorem, magazynierem i pracownikiem od dostaw. I tak się mi to życie od otwarcia do zamknięcia sklepu toczyło. Jak w każdej karierze, musiał nastąpić przełom. Ten dzień nastał na początku lipca.

Przyszedł do mnie szef i oznajmił:
– Stefan, jest sprawa – kiwnął porozumiewawczo głową kilka razy, zachęcając mnie, abym poszedł za nim. Poszedłem. Stanęliśmy w strefie dostaw. – Zaraz przyjdzie taka parka kupić żółwia, weź ich spław, bo ja mam dosyć. Wymyśl coś: że jest uszkodzony, zarezerwowany, idzie do zwrotu... Cokolwiek!

Żółw był wielką, plastikową zabawką znanej, markowej, firmy produkującej zabawki (działa do teraz). Wielkie toto, z przykrywką. I drogie w trzy diabły. Ja już wiedziałem, o co chodzi.
Parka ta (typowa Karyna i jeszcze bardziej typowy Seba) przychodziła do nas od ponad dwóch tygodni w sprawie dosłownie wszystkiego: zajmowali ogromną ilość czasu pani Kasi (kierowniczce) i szefowi i nic nie kupili. Tylko „paczali”.

Wróciłem na sklep i już miałem chytry plan. Wziąłem kartonową cenówkę z Żółwia, z ceną 80 pln, i poszedłem do pani Kasi, aby swoim ładnym pismem napisała 150 pln. Zrobiła to, choć była zdziwiona. Zamieściłem cenówkę na Żółwiu i czekałem.
Przyszli zaraz po godzinie siedemnastej i zaatakowali panią Kasię. Ta się zmyła (niby do telefonu – ale chyba też szef z nią rozmawiał) i zostałem ja. Sam. Teraz zostałem liderem sprzedaży!

Państwo Karynowscy wystartowali z tekstem, że oni chcą tego żółwia, tylko cena jakby inna. Co więcej, byli święcie przekonani, że cena z całą pewnością wczoraj była niższa!
Czy może urodzić się lepszy talent, niż ten ukrywany wiele lat?
– Tamten żółw, co go państwo oglądali to był pęknięty! – zaczynam tłumaczenia.
– W sensie, że uszkodzony!? – dziwi się Karynka.
– Jak najbardziej, stąd taka cena. Dzieciaki tutaj przychodzą, siadają, skaczą kilkadziesiąt razy dziennie i w końcu nie wytrzymał!
– No, to coś słaba marka, jak to ma być dla bachorów, a pękło, no nie? – odezwał się Sebuś.
Byłem przygotowany.
– Rozumie pan, to jest mocna zabawka! – Kładę żółwia na ziemię, zdejmuję pokrywkę i wchodzę do środka. Delikatnie skaczę kilkukrotnie, uważając, aby nie wpakować buta w ściankę, tylko trzymać się centrum. – Tylko jak się go przewraca kilkanaście razy dziennie, to każdy, nawet najlepszy sprzęt, może nie wytrzymać!
Dosadnie mówiąc, ten „sprzęt” faktycznie mógł wiele wytrzymać. Renoma marki nie wzięła się z reklam, tylko z jej możliwości przetrwalnikowych dzieci.
Karyna patrzy na mnie podejrzliwie, Sebuś nawet pod wrażeniem prezentacji. Myślę – odpuszczą, bo cena zaporowa. Wtedy Karynka rusza z tematem, którego oczekiwałem: czyli ją to interesuje, ale ona tego nie kupi.
– No, fajnie, fajnie, co nie? Wiadomo, tylko w sumie to po co nam żółw z przykrywką?
Eeeeee. Yyyyy.
– Bo to jest piaskownica? – oświecam ją.
– Oooo, piaskownica?! – Karynka opuszcza szczękę.
– Jak najbardziej. To jest piaskownica, dlatego ma przykrywkę, żeby deszcz i inne brudy nie napadały.
– Ooooooo! – Karynka zaczyna trybić.
(specjalnie nie napisałem, co miałem NIE sprzedać, hi hi).
– No w sumie to nam piaskownica tak sobie potrzebna, bo jak się córce znudzi...
– Wtedy może pani wrzucić ziemię i wykorzystać jako wielką, ozdobną doniczkę! – Zaimprowizowałem. Tego akurat w planie nie miałem, ale mieli sobie iść, a tutaj taki klops...
– Doniczkę? Hmm, no nie wiem. Ja tak nie bardzo w kwiatki...
Wtedy odzywa się Seba.
– To jak ty, Karynka, nie będziesz mieć kwiatków, a dziecko piaskownicy, to mi się przyda na budowę. Bieremy!
I kupili. Normalnie mnie zatkało, ale poszli (musiałem ściągnąć z zaplecza panią Katarzynę, aby toto wpakowała w komputer i paragon dała), ale... kupili. W cenie niemal dwa razy większej!


(teraz wam powiem, że gdybym był jakimś influencerem czy tam kimś sprzedającym szajs, to byłaby dobra kryptoreklama tej marki, ale za wujka jej nie podam :P)


Jak już państwo Karyńscy poszli, to pojawił się szef i – podobnie jak Karyna, dowiedziawszy się o funkcji żółwia – miał opad szczęki. Sprzedałem przedmiot, który był tak drogi, że ponoć leżał od marca tegoż roku i zaczynał przypominać potykacz, a nie towar handlowy. Tak poczyniłem krok do oglądania dużej ilości cycków.

Cdn. Będzie dużo. Dużo cycków :)
57

Oglądany: 114745x | Komentarzy: 65 | Okejek: 633 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

29.03

28.03

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało