Pięknie wyglądają, latają z kwiatka na kwiatek i w ogóle cud miód? No to zobaczymy…
Gdybyśmy żyli w bajce, motyle zapewne rzeczywiście ograniczałyby się do radosnego popijania sobie nektaru – czego życzliwie byśmy im zazdrościli. Ponieważ jednak życie to nie bajka – a przynajmniej nie napisana przez kogokolwiek przy zdrowych zmysłach – to i motyle
dolce vita wygląda zupełnie inaczej. Niektóre z nich żywią się odchodami i padliną, popijając to słonymi łzami gadów. Pewne motyle można nawet zwabić. Wystarczy… napluć na chusteczkę i rzucić przed siebie. Kolorowy owad pomyśli, że to ptasia pozostałość i popędzi na ucztę z widelcem w ręku.
Tyle się mówi o konieczności ograniczenia konsumpcji mięsa, zaprzestania przemysłowej hodowli – a oni dalej swoje… Cóż, nie tylko ludzie mają opory przed – słusznym czy nie, to temat na inną opowieść – przejściem na dietę roślinną. Pewne motyle – z rodzaju
Feniseca – podzielają te obiekcje. Składają one jaja na koloniach bawełnicowatych (rodzina mszyc), by rosnące gąsienice nie musiały daleko wędrować w poszukiwaniu jedzenia. Nawet więcej – żrą to, na czym siedzą. Występują również ćmy, które zanim wyruszą w piękny świat, żyją w mrowiskach, żywiąc się larwami. To jak dorastanie na zapleczu McDonalda.
Wystarczy dziecko solidnie przegłodzić, a wtedy zje – bez marudzenia! – choćby i brukselkę? Warto spróbować (warto też nie szukać tutaj porad rodzicielskich). W każdym razie w przypadku motyli to tak nie działa. O ile dorosłe osobniki chętnie posilą się nektarem wielu różnych roślin – nie ma dla nich większego znaczenia, których konkretnie – o tyle niektóre gąsienice mogą żywić się wyłącznie liśćmi jednej konkretnej rośliny. I jeśli tej akurat nie będzie w pobliżu, nici z potomstwa – samica motyla nie złoży jaj na roślinie, która nie będzie mogła stanowić dla nowego pokolenia pożywienia.
Większość motyli nie jest przesadnie duża, spokojnie wpisując się w kategorię „zbyt małe, by zwrócić uwagę”. W przypadku najmniejszych z nich rozpiętość skrzydeł zamyka się w 12-20 milimetrach. Na drugim końcu skali nie jest jednak tak różowo.
Ornithoptera alexandrae – aka motyl królowej Aleksandry – to największy dzienny motyl świata, którego rozpiętość skrzydeł sięga niemal 30 centymetrów! Niektórzy twierdzą, że motyl ten jest nie tylko wielki, ale i piękny – rzecz gustu. Tak czy inaczej aby się o tym naocznie przekonać, należałoby wybrać się na wycieczkę do Nowej Gwinei (ale gwarancji powodzenia nie ma – motyl ten występuje bardzo rzadko, a w dodatku w kolejki po niego ustawiają się kłusownicy).
Z czym kojarzą się motyle – nawet najbardziej niechętnym im osobom? Zapewne z wieloma kolorami. I słusznie, bo jeśli chodzi o paletę barw, skrzydła motyli prezentują piękną różnorodność. Oczywiście nie w każdym przypadku. Zdarzają się bowiem motyle zupełnie szare czy brązowe – i nie chodzi tu o ćmy, a o dzienne motyle, które na pewnym etapie ewolucji stwierdziły, że chrzanią ekstrawagancję. Szczególnym – i wartym uwagi – przypadkiem jest jednak
Greta oto, czyli „motyl szklanoskrzydły”. Ma on skrzydła zbudowane w taki sposób, że można
przejrzeć je na wylot. Gdzie spotkać taką atrakcję? W Amerykach – od Teksasu i Meksyku zaczynając i kierując się na południe.
Naturalnie występujący w przyrodzie instynkt przetrwania potrafi objawiać się na najróżniejsze – czasem naprawdę pomysłowe sposoby. Jeden z takich właśnie sposobów przypadł w udziale motylom. Mianowicie mowa tu o… drugiej głowie ulokowanej w pobliżu odwłoka. Nie jest to oczywiście prawdziwa głowa – a jedynie jej „rysunek”. To sposób na zmylenie drapieżników – po, za wielkim przeproszeniem, ugryzieniu w dupę motyl ma szansę dać w długą i wykaraskać się z opresji. Gdyby postradał faktyczną głowę – byłoby zdecydowanie trudniej. Co ciekawe, motyle potrafią latać nawet pomimo dużych uszkodzeń skrzydeł.
Motyle wcale nie są tak bezbronne, jak mogłyby się nieświadomemu przechodniowi wydawać. Niektóre gąsienice oprócz substancji odżywczych z roślin, na których dorastają, pozyskują też truciznę, którą następnie chętnie częstują drapieżników. Weźmy takiego Caterpie… fakt, powoływanie się na pokemony nie jest może najmądrzejszym pomysłem – tu akurat ma uzasadnienie. Na jego przodzie znajdują się pomarańczowe wypustki. To nie przejaw fantazji twórców pokemonów, a faktyczny element występujący w przyrodzie – u gąsienic motyli. Jest to „osmeterium” – służący do odstraszania drapieżników organ, z pomocą którego gąsienica wydziela szczególnie ohydny zapach. Często wystarczający, by nawet najbardziej głodnemu amatorowi nieletnich motyli odechciało się obiadu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą