Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Problem, o którym dosłownie nie wie prawie nikt, szwagier i jego "zdrada" i inne anonimowe opowieści

47 410  
256   30  
Dziś przeczytacie m.in. o udziale w programie naukowym oraz pewnej zabawie z dzieciństwa, będzie też o zdradzającym szwagrze i udanym egzaminie wstępnym.

#1.

Pamiętacie te czasy, gdy zawsze jeździliście gdzieś ze swoim rodzeństwem i rodzicami? Lekarz rodzinny, zdjęcia RTG i wszelakiego rodzaju inne dolegliwości były diagnozowane wspólnie (jeden wchodzi, reszta familii czeka, żeby wylazł i jechał razem z Wami do domu).

Miałam około 7 lat, u siostry problem z zębami, generalnie nic poważnego, krzywe kły i diagnoza noszenia niestałego aparatu. Czekam grzecznie z mamą w korytarzu (pech chciał, że tego dnia w szkole były klasowe zdjęcia – wiadomo, najlepsze ciuchy, stylizowana przez mamę fryzura, wysmarowana lekkim pudrem japa, coby się nie świecić). Wychodzi siostra, my szczęśliwe, że po NFZ-owskiej wizycie w końcu do domu, a za nią pani doktor, z krzykiem na ustach „Szukamy krzywego uzębienia!”. Biega doktorka, każdemu w poczekalni zaglądając w uzębienie „Nie ta! Nie ten! Kolejny!”. Podbiega do mnie, krzyczy „dziecko się uśmiechnie”, ja jako jeszcze wtedy grzeczna dziewczynka uśmiecham ryja, wystawiam swoje piękne uzębienie, a doktorowa drze ryja: „Panie reżyserze, mamy! Idealna! Zgryz nieprawidłowy i ładnie ubrana!”. Mama patrzy na mnie, ja na nią – konsternacja. Doktorka podbiega do mamy i z uśmiechem na twarzy pyta: „Pozwoli pani porwać córkę do materiału naukowego?”.
Mama przeszczęśliwa, dziecko w projekcie – ho, ho, ho, sława i pieniądze, wyraziła zgodę. Doktorowa ciągnie mnie do gabinetu mówiąc: „Będziesz w telewizji w artykule o krzywym uzębieniu w dzisiejszych czasach wśród dzieci”. Nie ukrywam, zrozumiałam tylko słowa o TV. Sława! Poznam Just5 i Timberlake'a! Idę w to!

Tak oto stałam się gwiazdą Teleexpressu z 2000 r. z materiału o krzywym uzębieniu, którego nikt nigdy nie stwierdził...

#2.

Jak byłem mały, to z kolegami z bloku mieliśmy wiele głupich i niebezpiecznych zabaw, ale jedna była dość nieszkodliwa (dla nas) i całkiem pomysłowa.
Do tej zabawy potrzebowaliśmy klatki schodowej w bloku i dwóch mieszkań naprzeciwko siebie. Był jeszcze jeden warunek: aby drzwi tych mieszkań otwierały się do środka. Przywiązywaliśmy linkę do klamek drzwi i dzwoniliśmy jednocześnie do obu mieszkań. Fajnie było patrzeć, jak sąsiad sąsiadowi zamykał drzwi przed nosem :)


#3.

Opowiem wam moją historię, która w sumie wciąż trwa.

Zaczęło się parę lat temu. Praca, wyprowadzka na swoje. Jako młody mężczyzna byłem wniebowzięty – imprezy, zioło... Żyć nie umierać. Ale z czasem zacząłem się zatracać. Powrót z pracy, zioło, zjeść byle tylko „zapchać kichę”, granie, spanie i znowu praca. I tak w kółko. Zacząłem się izolować od znajomych i rodziny. Widywałem się z nimi tylko z okazji jakichś imprez (urodziny, chrzciny itp.), a i tak wpadałem tylko na chwilę, zawsze miałem jakąś wymówkę, żeby zbyt długo nie siedzieć. Trwało to kilka lat. Kontakt ograniczał się tylko do krótkich rozmów przez telefon lub wiadomości. Aż pewnego dnia stanąłem przed lustrem i zobaczyłem, co się ze mną dzieje. Skóra i kości, zapadnięte policzki, wielkie cienie pod oczami... Sam się przeraziłem. Stwierdziłem, że nie mogę dalej tak żyć.

Zacząłem od pracy – dogadałem się z szefem i od tamtej pory pracuję tylko na nocną zmianę. Jest to dla mnie dobre, bo ograniczyłem palenie zioła. Zacząłem ćwiczyć – w piwnicy zrobiłem sobie siłownię. Gotowanie jest na porządku dziennym. Świeży, ciepły posiłek każdego dnia. Remont mieszkania, zaadoptowałem nawet psa ze schroniska, żeby nie siedzieć w domu samemu i mieć pretekst do wyjścia na zewnątrz.

Od tego czasu minęło półtora roku. Przytyłem 15 kg, zioło zniknęło z mojego życia na dobre, gotowanie stało się moją pasją, a siłownię w piwnicy zamieniłem na profesjonalną siłownię, na której poznałem kilku ciekawych ludzi. Odnowiłem kontakt z rodziną. Jestem częstym gościem, coraz lepiej się z nimi dogaduję. Ze znajomymi jest niestety gorzej – trochę czasu minęło, ale staram się odnowić kontakt. W międzyczasie poznałem dziewczynę. I chociaż nam nie wyszło i nie skończyło się to zbyt dobrze, to nie złamałem się, chociaż było ciężko i mało brakowało, a wróciłbym do starych nawyków.
Czasem czuję się samotny i za ten stan mogę winić tylko siebie, utraconego czasu nikt mi nie zwróci. Wierzę, że wszystko się ułoży.

Tak jak pisałem na początku – moja historia wciąż trwa, wciąż się pisze. I choć mam wzloty i upadki, nie poddaję się. Wy też się nie poddawajcie.

#4.

Mój tata dostał jeden jedyny raz od ojca. Został przyłapany na paleniu. Nie dostał jednak za palenie, a za to gdzie palił.
A palił w stodole pełnej siana...

#5.

O tym, że szwagier może zdradzać moją siostrę dowiedziałem się w sumie przypadkiem. Po prostu podsłuchałem niechcący jego rozmowę z kolegą. To była tylko chwila, ale wystarczająca bym zorientował się, że obaj mają zamiar wybrać się na dziwki. Nie dałem po sobie poznać, że dosłyszałem ich słowa, ale postanowiłem uprzedzić o zdradzie siostrę, w końcu to moja rodzona siostra. Poszedłem prosto do niej i wyjawiłem w czym rzecz.

- Co dokładnie słyszałeś? - spytała zaniepokojona.
- Jak twój mąż pytał tego drugiego, czy idą razem na kur*ę.
- Na kur*ę? - powtórzyła siostra ściągając brwi. - Krzysiek nie używa takich wyrazów.
- Powiedział „kierwę” czy coś w tym stylu.
- Aha - skinęła głową a na jej ustach pojawił się uśmieszek. - I co, poszli na tę kierwę?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Chyba tak.

Parę chwil później siostra natknęła się na męża we wnęce z tyłu za garażem. Palił z kolegą papierosa.


- Ty znowu na kierwie? - zapytała z wyrzutem. - Miałeś już nie palić.
- Nie da się rzucić tak z dnia na dzień - odpowiedział lekko zmieszany i chyba trochę zaskoczony moją obecnością za plecami siostry.

Okazało się, że u szwagra „kierwa” oznacza papieros. Że w tym regionie Polski wszyscy tak mówią na papierosy. No i wyszło na to, że po*pierdoliłem własnego szwagra do jego własnej żony, że ten cichcem jara fajki. Masakra.

#6.

Jestem osobą w spektrum autyzmu. Wcześniej napisałabym, że mam zespół Aspergera, ale obecnie zmieniła się nomenklatura.
Tylko mój małżonek o tym wie. Nie mówiłam nikomu, nawet pozostałym członkom rodziny (diagnoza w dorosłości), gdyż świadomość autyzmu jest na żenująco niskim poziomie.
Nie mówię nikomu, bo boję się, że ludzie zaczną mnie postrzegać jako osobę upośledzoną, albo taką, która chce zwrócić na siebie uwagę, albo próbującą na coś zrzucić ujowy charakter. Ludzie mają mnie za dziwaczkę lub po prostu mnie lubią (każdy z innego powodu). Wolę, żeby tak zostało, bo brakuje mi sił na uświadomienie otoczenia. Czuję się z tym źle, bo jestem wysokofunkcjonująca i reprezentuję grupę autystyków, którzy mogą żyć (prawie) normalnie, ale jednak chcę zachować resztkę reputacji.

#7.

To było jakieś 20 kilka lat temu. Mój kumpel tak bardzo interesował się pewnym tematem, że nie widział dla siebie życia w roli innej niż człowieka pracującego w tej właśnie branży. Dlatego po podstawówce zdecydował się na złożenie papierów do technikum z tym związanego. Nie wiem jak to teraz wygląda, ale w tamtych czasach do techników trzeba było zdawać egzaminy. Mój kolega mimo całej swej miłości do kolei, nie miał nigdy zdolności do nauk ścisłych. A jednym z egzaminów była matematyka. Wiedział on jednak, że ja z matematyką problemów nie miałem. Więc poprosił mnie o pomoc w przygotowaniu. Zgodziłem się bez problemów. Jednak po jakimś czasie obaj zauważyliśmy, że te nasze „korepetycje” są jak jedzenie wykwintnych potraw – niby wszystko ślicznie i pięknie, ale potem i tak gówno z tego wychodzi.


I tu zrodził się iście piekielny plan – pójdę za kolegę na egzamin. Ponieważ legitymacje szkolne robiliśmy jeszcze w 4 klasie (8 klasowa podstawówka), więc zdjęcia były mocno nieaktualne i właściwie na zdjęciu mógł być ktokolwiek, a ja i tak byłbym w stanie wszystkich przekonać, że to ja jestem. Więc uzbrojony w legitymację ubrałem się jak należy i poszedłem na egzamin. Przy pokazywaniu legitymacji przy drzwiach poślady z nerwów ściskałem bardziej niż nowy ministrant na zakrystii. Ale… udało się. Egzamin napisałem, kolega do szkoły się dostał (pozostałe egzaminy zdał sam). Szkołę skończył, ale kontakt nam się urwał i nie wiem, czy znalazł zatrudnienie w wymarzonej branży.

Teraz zastanawiam się, jakie cholerne szczęście mieliśmy, że nam się to udało – byłem już wtedy o głowę od niego wyższy i gdyby ktoś zapamiętał mnie z egzaminu z matmy, a potem porównał z człowiekiem, który przyszedł na pozostałe egzaminy, to nie ma bata – musieliby się połapać…
7

Oglądany: 47410x | Komentarzy: 30 | Okejek: 256 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało