Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Weganka w pracy, wczesna pobudka i inne anonimowe opowieści

42 415  
211   70  
Dziś przeczytacie m.in. o prawdziwych powodach bałaganiarstwa i poznacie niechętnego psu ojca, będzie też o wegance w pracy, nieodpowiedzialnych rodzicach i porannym zamotaniu.

#1.

Jako dziecko moja rodzina nazywała mnie bałaganiarą, teatralnie załamując ręce nad moim pokojem i grożąc wywaleniem rzeczy przez okno.
Jako dorosła jestem wręcz pedantyczna, nienawidzę brudu i bałaganu, ogarniam obowiązki domowe szybko i łatwo. Ale dopiero niedawno do mnie dotarło, że to nie tak, że się zmieniłam. Musiałam wyprowadzić się z domu, by pewne rzeczy zrozumieć, a powroty na święta czy okazjonalne wizyty uświadamiają mi, iż błędne postępowanie dorosłych było uproszczone do nazywania mnie bałaganiarą.

Byłam jedynaczką wychowaną przez mamę i babcię. Zawsze miałam dużo wszystkiego. Zabawek, ubrań, przyborów artystycznych, maskotek, piżam, pościeli. Ja nawet o to nie prosiłam, po prostu najbliższa, ale i ta dalsza rodzina była bardzo hojna, może chciano mi wynagrodzić brak ojca? Nie wiem. Fakt, iż zawsze lubiłam się dzielić, chętnie pozwalałam innym dzieciom używać swoich zabawek, czego zakazywała mi mama, bo bała się, że wrócą zniszczone albo nie wrócą wcale. Czasem nie ogarniałam, że gdzieś jeszcze jest enta maskotka i zawsze czułam się okropnie, jak mama pytała: „o, a misiem tym i tym to już się nie pobawisz?”. Szczerze, to ja miałam kilka ulubionych rzeczy, zawsze grzecznie starałam się podziękować, wyeksponować pluszaki, aby widać było, że jestem wdzięczna i doceniam wszystko.

Problem w tym, że mój pokój był zawalony do granic możliwości. Ja nie miałam miejsca na książki szkolne, w końcu poukładałam je w równy stosik na skrawku podłogi, który nie był zajęty i dostałam za to burę, że kto kładzie książki na podłodze. Na biurku nie było miejsca. Moje szafki były zastawione rzeczami, ubrania nie mieściły się w malutkiej szafie, więc żeby nie dostać opierdzielu, że czemu uprane rzeczy nie są w szafie, próbowałam upchać je siłą, no to potem był płacz, że jak ja nie szanuję rzeczy, bo pogniecione jak szmata. Albo że nie wiem gdzie jest dziesiąta para jeansów. Gdzieś kuźwa na dnie tej miniszafy, serio, ciężko to było ogarnąć. Nie było dość mebli na moje rzeczy, na meblach zaś dość miejsca. Mama wpadła na pomysł ładnych kartonów i to mi już totalnie zabrało miejsce pod biurkiem na nogi, a ja nie wiedziałam co jest w którym kartonie. Na podłodze nie było miejsca, żeby usiadło dwoje dzieci, jedno mogło z małym zestawem lego albo kilkoma Barbie, ale domku już się nie dało rozłożyć.

Bardzo ciężko było utrzymać porządek z ubraniami wysypującymi się z szafy, kartonami po brzegi wypełnionymi rzeczami, nigdy nie mogłam niczego znaleźć i płakałam z frustracji albo ze strachu, że dostanę ochrzan za bycie taką bałaganiarą, które nie szanuje rzeczy, bo nie wie gdzie je ma. Ale zawsze przy innych było podnoszenie brwi i komentarz, że Amelka to straszna bałaganiara i chyba nie docenia, ile ma.

#2.

Razem z mamą postanowiliśmy adoptować psa – Barneya. Bokser, praktycznie jeszcze szczeniak, a trafił do schroniska, bo okazał się nieodpowiednim kompanem dla starszego małżeństwa, które nieposłuszeństwo karali laską. Tata był przeciwny, zapierał się rękami i nogami, byle nie brać żadnego psa do domu.


Odkąd tylko pojawił się Barney, tata wprowadził dla niego rygorystyczne zasady. Żadnego spania w łóżku, żadnego siadania na kanapie, żadnego ludzkiego jedzenia.
Koniec końców, tata i Bar to najlepsi przyjaciele, codziennie razem biegają, śpią też razem, oglądają mecze piłki nożnej i uwielbiają jeść kurczaka z rożna.

A mówią, że to kobieta zmienną jest.

#3.

Pracuję w knajpie, na co dzień mam styczność z klientami posiadającymi różne nietolerancje czy upodobania (laktoza, gluten, weganizm, wegetarianizm). Mamy dla nich bogatą ofertę dań w takich samych cenach jak inne, nie zmienia to jednak faktu, że lokal chwali się głównie grillowanym mięsem (steki, szaszłyki, burgery).

W zeszłą sobotę przyszła do pracy nowa dziewczyna. Specyfika tej pracy jest taka, że wszyscy robią wszystko, za wyjątkiem kucharzy, którzy tylko gotują (zmywak, obierak, wydawka, bar, kelnerka – oczywiście w rotacji takiej, że wiemy kiedy będziemy mieli styczność z klientem, a kiedy tylko na kuchni).

Nowa przyszła na kuchnię, pominę makijaż, który spłynął po 5 min w gorącu i kilometrowe paznokcie (były niepomalowane, więc normy sanepidu spełnione), trafił jej się zmywak. Ona nie będzie myła naczyń po mięsie i serach, bo jest weganką. Zonk. Szef się zlitował, kazał umyć podłogę i blaty. Pech chciał, że na blacie leżała skorupka od jajka, kolejna odmowa pracy. Szef w międzyczasie spojrzał na jej CV, rzekomo 3 lata za barem w znanym pubie, dał rzeczy kelnerskie (koszule mamy ujednolicone), kazał się ogarnąć i postawił dziewczynę za barem. Po 5 minutach wparowała na kuchnię z awanturą, że nikt jej nie powiedział, że będzie musiała mieć do czynienia z cierpieniem niewinnych zwierząt. My w szoku: o co chodzi? Klient poprosił o kawę z mlekiem. Tu historia się kończy, szef podziękował za współpracę.


A ja się zastanawiam co tacy ludzie mają w głowie startując do pracy, która jest niezgodna z ich sumieniem, a później wymagając zmian w zasadach. Dodam tylko, że pojawiali się u nas weganie i wegetarianie w pracy, ale zdawali sobie sprawę z charakterystyki tej pracy i wykonywali sumiennie swoje obowiązki, a kucharze mając na względzie ich sposób życia nigdy nie kierowali ich do oprawiania mięsa.

#4.

Jako pięcioletnie, niezwykle nieśmiałe i strachliwe dziecko, bałam się wielu rzeczy. Poza szczepionkami i ciemnością, bałam się... spać na plecach. Zawsze wyobrażałam sobie, że gdy rano mama do mnie przyjdzie i zobaczy mnie, gdy tak śpię, pomyśli, że umarłam i zrobi mi pogrzeb. Bardzo nie chciałam do tego dopuścić, bo nie podobała mi się perspektywa spędzenia reszty życia w grobie. Spałam więc leżąc na boku, dumna z mojej niezwykłej błyskotliwości i kreatywności.

Nie wiem co wtedy myślałam i chyba nie chcę wiedzieć.

#5.

Pracuję w centrum handlowym. Prowadzę salonik prasowy. Mamy dość duży ruch, zwłaszcza w weekendy, kiedy to na zakupy wybierają się całe rodziny.
Problem zaczyna się, kiedy taka matka czy ojciec przyprowadzą ze sobą upośledzone, często już dorosłe dziecko. Ja wiem, że taka chora osoba nie zdaje sobie sprawy, że nie powinna robić niektórych rzeczy: drzeć gazet, pluć na podłogę czy zgniatać batoników, ale gdzie są wtedy rodzice? Ano stoją sobie w drugim końcu sklepu i zaaferowani przeglądają gazety i książki. Zwrócenie uwagi skutkuje zazwyczaj świętym oburzeniem: „Pani nie ma za grosz empatii, pani jest uprzedzona! Czy pani nie widzi, że to chore dziecko jest?”. Kubłem zimnej wody staje się dla takiego „troskliwego rodzica” rachunek wystawiony za zniszczone rzeczy, które podczas zabawy „biednego dziecka” ja i moje pracownice skrupulatnie zbieramy i nabijamy na kasę. Rekordzistką była mamusia, która za zniszczenia poczynione przez swojego syna zapłaciła 124,80 zł. Chłopak niszczył wszystko, czego dotknął. Samych podartych gazet uzbierało się na ponad 60 zł.
Nieraz próbują protestować. Wmówić, że takie już było, że nie Adaś pogniótł, podarł, zniszczył. Zapraszamy wtedy na zaplecze, gdzie pokazujemy nagranie z kamer. Taki seans najczęściej odbywa się już w asyście pracownika ochrony, wezwanego stosunkowo wcześniej, na wypadek gdyby mama lub tata usiłowali umknąć bez płacenia za szkody.

Żal mi tych ludzi, tych śliniących się, bełkoczących dzieciaków. Ale zachowanie tych wszystkich rodziców sprawia, że po prostu ich nie lubię...

#6.

Od roku pracuję w pewnej firmie, poznałem tam mega fajną dziewczynę. Mamy podobne pasje, słuchamy takiej samej muzyki, ogólnie przefajna babeczka. Od około miesiąca widzę, że nie patrzy na mnie jak kiedyś, widzę maślane oczy, to jak zawsze czeka na mnie, jak idziemy razem na przerwę, sam też często czekam na nią, widzę, że się zmieniam i boję się, że oboje zaczynamy coś do siebie czuć. Często jeździmy razem po pracy odwieźć znajomych (mieszkamy dość blisko siebie i po drodze ich zgarniamy), siedzimy w samochodzie nawet godzinę i gadamy o głupotach.
Problemem jest to, że ona ma chłopaka, a ja za miesiąc biorę ślub... Kocham moją narzeczoną i nie zdradziłem jej nigdy i nie mam takiego zamiaru, ale boję się, że to zrobię. Nie mam pojęcia, co zrobić w tej sytuacji... Moja narzeczona jest totalnym przeciwieństwem mnie, ona lubi imprezy, chodzenie do klubów ze znajomymi, wypady na miasto. Ja jestem introwertykiem, nie lubię klubów, imprez, wolę siedzieć w domu i obejrzeć komedię romantyczną... Tak samo jak moja znajoma z pracy. Boję się, że zakocham się w przyjaciółce z pracy i zrobię coś, czego będę żałował – albo, co gorsza, nie będę tego żałować.


#7.

Pewnego dnia musiałem wstać wcześniej niż zwykle. Spałem około pięciu godzin. No ale cóż, wstałem, ubrałem się i poszedłem robić śniadanie. Posmarowałem chleb, gdy mój pies rozpoczął swoje prośby o śniadanie, więc daję mu jakąś karmę z puszki i wracam do robienia swojego śniadania. Gdy zjadłem, wstał synek, który miał iść do szkoły. Żona zawsze wstawała do niego, ale nie chciałem jej budzić. Z racji małej ilości czasu kazałem mu zrobić sobie płatki na mleku, a ja zrobiłem mu kanapkę. Przed pracą odwiozłem syna do szkoły.
Po 10 godzinach wyczerpującej pracy wróciłem do domu, gdy żona wychodzi do mnie z krzykiem, co ja dałem naszemu synowi do szkoły. Okazało się, że dałem naszemu synowi kanapkę z psią karmą w puszce.

Od dzisiaj będę chodził wcześniej spać.
5

Oglądany: 42415x | Komentarzy: 70 | Okejek: 211 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało