Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Radość z wizyty świadków Jehowy, nieznośny Kacper i inne anonimowe opowieści

39 060  
248   44  
Dziś dowiecie się, jak wywołać śmiech na czyjejś twarzy oraz jak ambicje rodzica mogą krzywdzić dziecko, będzie też o ambitnym rowerzyście, pierwszym kontakcie z wibratorem i bolesnych słowach, które odcisnęły piętno na całe życie.

#1.


Jak wywołać uśmiech na czyjejś (i przy okazji swojej) twarzy?

Kilka lat temu obchodziłam n-te urodziny, toteż zaprosiłam kilkoro znajomych. A że chciałam nieco rozweselić ponury, wynajmowany pokoik, postanowiłam udekorować go balonami. Ozdóbki owe wisiały jeszcze przez kilka dni, po czym stwierdziłam, że jednak do takiego wystroju to się nie ma co przyzwyczajać, bo jeszcze mi się spodoba, i co wtedy? Kilka baloników sflaczało śmiercią naturalną, ale co zrobić z tymi, które pozostały? Plan iście szatański – wyrzucę je z ósmego piętra. Niech rozjaśnią ten pochmurny dzień, a nuż komuś się mordka uśmiechnie? Jak postanowiłam, tak uczyniłam, i 5-6 baloników pofrunęło w siną dal, w odstępie kilku sekund każdy. A ja kurtka na plecy, torba na ramię i na uczelnię.

A teraz wyobraźcie sobie – wychodzę i za zakrętem potykam się o torbę z książkami. Obok stoi dziewczątko, a drugie, jemu podobne, biegnie co sił i łapie żółtego balonika, po czym wraca z wypisanym szczęściem, krzycząc do koleżanki: „Mam! Złapałam! Mówiłam, że złapię!”. Kilkanaście metrów dalej widzę mamę z kilkuletnim brzdącem, który dzierży balonika – tym razem czerwonego – w rączce i śmiało kroczy do przodu.
Dzień był chłodny, mżysty i niezbyt przyjemny, ale mi się zrobiło tak jakby cieplej... Ot, głupotka, a cieszy.

PS O zaśmiecaniu środowiska, przyznam szczerze, nie pomyślałam. Ale uważam, że są gorsze rzeczy niż tych kilka balonów.

#2.

Wylewam tu żale, bo w realu boję się o tym rozmawiać. I po prostu nie potrafię.
Czuję się, jakbym przeszkadzała mojej mamie, była dla niej niepotrzebnym ciężarem. A w mojej głowie pojawiają się niechciane myśli, czy nie byłaby szczęśliwsza, gdyby mnie nie było. Nienawidzę siebie i wszystkiego co robię. Bo i tak nigdy nie będę wystarczająco dla niej dobra. Zawsze znajdzie „ale”. Zawsze się przyczepi. Nie ominie żadnej okazji, aby mi wbić szpilę czy powiedzieć, że ją zawodzę.
Cztery ze sprawdzianu? Czemu nie pięć.
Drugie miejsce na zawodach? Płacę za treningi, abyś wygrywała.
A to tylko przykłady takich sytuacji.
Nigdy nie jestem wystarczająca, nieważne jak się staram. Zawszę uczę się/trenuję zbyt mało. Zawsze zawodzi ją to, co udaje mi się osiągnąć, „bo liczyła na więcej”.
A potem marudzi, że siedzę całe dnie w pokoju i z nikim nie gadam.
Bo ja po prostu się boję rozmawiać z ludźmi. Bo mam w głowie cichy głosik, który mówi, że będzie tak jak z mamą. Że będą mnie oceniać, krytykować i będą kolejnymi osobami, które zawiodę.

#3.


Jadę sobie rowerkiem po ścieżce. Tempo niespacerowe, ale dopiero rozgrzewka, więc nie wyścigi. Wyprzedzam jakiegoś małolata. Po chwili słyszę, że małolat syczy jak lokomotywa i zasuwa tuż za mną. Nawet mnie to rozbawiło, więc nie powiem, że nie, trochę przyspieszyłem. Małolat syczy jak parowóz. W oddali ścieżka się kończy i przechodzi w asfalt. Małolat zbiera się na nadludzki wysiłek, zasuwa nogami jak na Tour de Pologne. W końcu małolat mnie dogania i wyprzedza, tak powoli, jak tir wyprzedza tira na autostradzie. Małolat jeszcze dodaje gazu. Oczy mu prawie na wierzch wyszły, ja już myślę, jak szła resuscytacja u dzieci :D ale no dobra, dał radę i wyprzedził mnie. Oddala się.
Mija chwila i następuje nieuchronny koniec – małolat puchnie, nie wytrzymuje, a ja swoim niezmiennym tempem wyprzedzam go – żaden wyczyn, po prostu jadę swoje.

Ale jednego nie zauważyłem – że już byliśmy za ścieżką dla rowerów, na asfalcie. I nagle małolat triumfalnie krzyczy do mnie z oddali w tle: „WYGRAŁEM!!!”.

#4.

Ostatnio przypomniała mi się sytuacja, która miała miejsce kilka lat temu. Miałem wtedy 13 lat i telefon komórkowy.

Pewnego dnia na ów telefon otrzymałem wiadomość SMS o treści „wezwanie do zapłaty”. Jako niezwykle mądra osoba stwierdziłem, że mam to gdzieś, a to wezwanie to pomyłka. Potem przychodziły kolejne wiadomości, każda co kilka dni o bardziej ostrym charakterze. Wspominano tam o rozprawie sądowej i komorniku. Nadal miałem to gdzieś, a irytującego się nieznajomego pana nie raczyłem wyprowadzić z błędu, co do odbiorcy tych SMS-ów. W ostatnim z nich dowiedziałem się, że ów zdenerwowany pan bierze komornika ze sobą i idzie po swoje pieniądze. I co? I nic. Wiedziałem, że to nie do mnie są kierowane informacje i dalej nie odpowiedziałem.

Po tym ostatnim SMS-ie myślałem, że już nie otrzymam kolejnych. Zapomniałem o tym w ciągu godziny. Koledzy po mnie zadzwonili, a ja skierowałem swoje kroki ku boisku. Opuściłem dom i osłupiałem. Ujrzałem dwóch panów w garniturach, którzy właśnie podeszli do mojej furtki. „O w dupę”, pomyślałem, ale z uśmiechem przywitałem się. Byli mili, choć w mojej głowie panowała nawałnica myśli „jak mnie znaleźli, o co im dokładnie chodzi?” i tak dalej.

Panowie zapytali mnie o wiek, a po otrzymaniu tej informacji odrzekli, że tyle lat, to już mężczyzna. Straciłem wtedy wątek. Co to ma do długu z SMS-ów? Otóż następnie dostałem ulotkę. Ci mili panowie byli świadkami Jehowy, o czym się dowiedziałem się po chwili. Po raz pierwszy w życiu ucieszyłem się, że mnie odwiedzili!

Pomimo tego, że jestem katolikiem, ulotkę mam nadal. Zawsze jak na nią patrzę mam wrażenie niesamowitej ulgi :)

#5.


W dzieciństwie miałam dość długo utrzymującą się wadę wymowy. Z tego powodu musiałam uczęszczać do logopedy – starej wiedźmy, która nienawidziła swojej pracy i dzieci. Miałam już jakoś 11-12 lat, gdy na rynek wchodziły takie małe wibratorki, które miały pomóc w wyćwiczeniu języka. Wiedźma stwierdziła, że muszę mieć ten sprzęt. Rodzice się zgodzili, ale z racji tego, że internet nie był wtedy tak powszechny jak teraz, pani W. miała go zamówić z komputera przychodni.

Pewnego słonecznego dnia weszłam do znienawidzonego gabinetu, a W. wyjęła z szafki paczkę, dała mi ją i wyszła zrobić kawę. Miałam w tym czasie rozpakować przesyłkę. Rozpakowałam więc i grzecznie czekałam. Gdy W. weszła do gabinetu powiedziałam tylko „myślałam, że to będzie mniejsze”. Taki odcień czerwieni, jaki pojawił się na jej twarzy, widziałam tylko raz w życiu. Zdołała jedynie wydusić, że musiała zajść jakaś pomyłka i przesłali nie to co trzeba. Szybko zabrała mi sprzęt, a dzięki jej reakcji zaczęłam domyślać się do czego tak naprawdę to cacko służy. Ta inteligentna kobieta najwidoczniej złożyła zamówienie nie na tej stronie co powinna. Rodzicom powiedziała, że w sumie jednak nie warto inwestować w coś takiego, bo szczoteczka elektryczna spełnia takie same zadania.

Dzięki niej pierwszy i ostatni raz trzymałam w ręce wibrator i cieszę się, że nie zaczęłam ćwiczeń bez niej, wkładając go sobie do buzi. Nie mam pojęcia co Wiedźma z nim zrobiła, ale raczej nic pożytecznego, bo dalej była wredna ;)

#6.

Zawsze byłam dzieckiem z nadwagą. Od kiedy pamiętam jadłam dwa śniadania i dwa obiady (jedne w domu, drugie w przedszkolu/szkole), a do tego czas wolny spędzałam głównie z babcią, która była kucharką, więc kochała mnie dokarmiać. Już wtedy miałam jakieś 10-15 kg nadwagi, co w podstawówce jest masakrą dla dziecka. Oczywiście rówieśnicy mnie wiecznie wytykali palcami, ale do tego można było przywyknąć. Gorzej, że to była szkoła z basenem, a rodzicom bardzo zależało, żebym nauczyła się pływać, dlatego tam mnie zapisali.

Któregoś dnia szłam wzdłuż basenu (w stroju kąpielowym) z jedyną koleżanką jaką miałam, mijałyśmy nauczycielkę pływania, która miała zajęcia z następną klasą. Spojrzała na mnie z góry na dół (nigdy tego nie zapomnę) i powiedziała na cały głos: „No, widzę, że słoninę na zimę już mamy”.
Od tamtej pory zaczęłam unikać basenu w szkole jak ognia, a nawet teraz, będąc 25-letnią kobietą, za każdym razem gdy nawet mijam basen staje mi ta baba przed oczami i słyszę te słowa. Kto tak mówi do dziecka, które ma 10 lat i wystarczająco przerąbane ze strony innych dzieciaków?

Ta sama baba wyprosiła moją koleżankę z zajęć tanecznych mówiąc, że w swojej grupie grubasów nie potrzebuje. Miała pecha, bo koleżanka przekazała wiadomość swojej mamie, a ta potulna nie była i zrobiła porządną aferę w szkole.

#7.


Dokonałem 10 transakcji na jednej z najbardziej nielegalnych stron po ciemnej stronie internetu, bez jakichkolwiek problemów, a nawet z delikatną pomocą ze strony całkowicie anonimowych użytkowników, którzy mogliby mnie bez żadnych konsekwencji ojebać na kasę.
Dokonałem również około 20 transakcji na stronach innych niż allegro, po jasnej stronie internetu, i dwie z nich zakończyły się ojebaniem mnie na kasę.

Ten świat jest dziwny...

#8.

Studiuję pedagogikę. Pewnego lata zgodziłam się wyjechać wolontariacko na obóz z dziećmi. Większość z nich znałam, ale z racji mojego kierunku studiów dostałam pod opiekę najtrudniejsze dzieci. W tym Kacpra.

Kacper zaraz po przyjeździe zaczął swoje przedstawienie. Nie mógł się odnaleźć, co okazywał agresją. Wobec wszystkich. Naparzał szyszkami w każdego kto próbował mu przemówić do rozsądku, kolację wyrzucił na podłogę, generalnie nic mu nie pasowało.
Nie ci koledzy, nie ten domek, nie ta pogoda, nie te buty mu mama spakowała, itd. itp. Do 22:00 ani się nie rozpakowałam, ani nawet nie wysikałam. W końcu padła decyzja – dzwonimy do rodziców. Kierowniczka powierzyła mi to zadanie, bo sama w tym czasie zajmowała się tęskniącymi dziećmi i była z kimś na linii. Pierwszy dzień to kosmos. Spisała mi numer do mamy Kacpra. Wyzwanie dla przyszłego pedagoga. OK... Dam radę. 100% zaangażowania, pełen profesjonalizm. W głowie wszystkie hasła ze studiów.

Opowiedziałam wszystko ze szczegółami, mama Kacpra była w szoku. Przez pierwsze 15 minut rozmowy ciągle powtarzała, że zna swoje dziecko i ono nie jest do tego zdolne. Przez kolejne 15 min bardzo przybita ustalała ze mną szczegółową strategię. Że porozmawia z synem, że damy mu szansę na zaaklimatyzowanie się, ale jeśli nic się nie zmieni, to rusza w drogę po swoje dziecko. Sto razy przepraszała za jego zachowanie. Ja oczywiście obiecałam, że zrobię wszystko, żeby mu pomóc. OK. Wszystko obgadane. Druga z kolei z listy najtrudniejszych rozmów telefonicznych w moim życiu za mną. Brawo. Pozostało oddać Kacprowi telefon, aby mama powtórzyła mu wszystkie nasze wspólne pomysły. 20 sekund później Kacper oddał mi telefon, mówiąc: „to nie moja mama”.
Na kolonii był jeszcze jakiś inny Kacper...

Najtrudniejsza rozmowa mojego życia to był drugi telefon do mamy grzecznego Kacpra.
5

Oglądany: 39060x | Komentarzy: 44 | Okejek: 248 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało