Z jakiegoś powodu człowiek przepada za wszelkiego rodzaju
wyzwaniami – w tym najbardziej dziwnymi. A jeśli akurat transmituje je
telewizja, to… tym lepiej.
Na początku lat 90. ubiegłego stulecia w brytyjskiej telewizji emitowano – przez krótką chwilę, co prawda – program zgoła przeciwny do znanych po dziś dzień
Milionerów. W
Lose a Million chodziło o to, aby teoretyczny milion stracić… i wygrać w zamian całkowicie realne 5 tys. funtów. Nie wystarczyło jednak udzielać przypadkowych odpowiedzi, tylko… właściwych, ale na pytanie zadane w poprzedniej rundzie. Karkołomna stała za tym programem logika i naprawdę nic dziwnego, że nie przetrwał on długo na ekranie. W przeciwieństwie do
Milionerów, którzy – żeby było zabawniej – mieli z
Lose a Million tego samego prowadzącego.
Gdyby ktoś zastanawiał się, w którym kraju miał szansę powstać tak chory teleturniej, to… zgadza się, w Stanach Zjednoczonych. Emitowany był przez stację Fox, ale pokazano ledwie połowę z sześciu zaplanowanych odcinków. Program został zdjęty z anteny ze względu na ryjącą po dnie oglądalność, a także kontrowersje. Któż mógł przewidzieć te ostatnie, biorąc pod uwagę fakt, że
uczestnicy w The Chamber byli traktowani ekstremalnie wysokimi i niskimi temperaturami, rażeni prądem czy huraganowymi wiatrami – by wymienić tylko początek długiej listy osobliwych przyjemności… Tak czy inaczej program dla osób zdecydowanie nielubiących innych ludzi można było oglądać przez dwa tygodnie stycznia 2002 roku, ale ci, co przegapili, raczej nie mają czego żałować.
Oczywiście nie tylko Amerykanie mają na sumieniu wiele telewizyjnych osobliwości. Japończycy nie ustępują im nawet o krok – a gdyby wziąć pod uwagę także mniej mainstreamowe propozycje, to trzeba by prawdopodobnie uznać, że wyprzedzają Amerykanów o co najmniej kilka długości. Wróćmy jednak do głównej anteny i programu, którego… nazwy nie sposób odtworzyć (natomiast sceny z niego znalazły się w składance
Japanarama zbierającej najdziwniejsze wytwory japońskiej telewizji). W ramach tego specyficznego formatu
słusznego wieku babcie miały za zadanie odpowiadać na pytania dotyczące współczesnej popkultury, o której to – rzecz jasna – nie miały najmniejszego pojęcia. W ramach kary za udzielenie nieprawidłowej odpowiedzi wnuczek nieobeznanej w popkulturze babci… wystrzeliwany był w powietrze, ku wielkiej uciesze zgromadzonej publiczności i widzów przed telewizorami.
Czy koty są podobne do ludzi? Cóż, do tych egoistycznych i samolubnych – pewnie tak… ale zostawmy dzielenie społeczeństwa na inną okazję, ponieważ prawdziwe pytanie brzmi: czy człowiek potrafi myśleć jak kot? Na nie właśnie odpowiedzieć postanowił teleturniej
Think Like a Cat, którego uczestnicy mieli szansę, by wygrać aż milion dolarów. Musieli w tym celu
odpowiadać na pytania na temat ich własnego kota i kotów ogółem, a także… brać udział w różnych zadaniach z udziałem swojego kota. Innymi słowy, o ile wiedzę na temat kotów można było wykuć na blachę, o tyle już przewidzenie, co w danym momencie strzeli Mruczkowi do łba, było niemożliwe, co podnosiło emocje. Program wyemitowano tylko raz – w 2008 roku – i nie spotkał się z przychylnymi opiniami. Przeciwnie. Krytycy pisali, że był „żenujący”.
Jeśli wydaje nam się czasem, że nasza telewizja emituje głupie programy, to… na szczęście do rekordów i tak daleko. Solidnego kandydata w tej konkurencji ponownie wystawili Amerykanie, którzy nie wstydzili się pokazać światu „reality” show
I Wanna Marry Harry. Jego uczestniczkom
wmawiano, że podstawiony aktor to w rzeczywistości członek brytyjskiej monarchii. Twórcy posunęli się nawet do tego, że jeden z członków ekipy udawał psychologa, wmawiając zadającym zbyt dociekliwe pytania uczestniczkom, że mają problemy z głową i dla własnego dobra nie powinny kwestionować niczego, co im się wmawia. Wokół
I wanna Marry Harry wszystko było złe, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że pewne granice zostały przekroczone.
Dyrektor firmy producenckiej Endemol został zapytany, czy jego program to „nowe dno”, jeśli chodzi o programy pokazywane w niemieckiej telewizji. Takich pytań nie zadaje się zwykle bez powodu – i tym razem było ono uzasadnione. Niemcom zamarzyło się bowiem wyemitowanie programu pod tytułem
Sperm Race, który właściwie tłumaczy wszystko.
Dwunastu uczestników udawało się najpierw do kliniki, by oddać nasienie, które następnie transportowane było do studia filmowego, gdzie plemniki walczyły o to, który pierwszy dotrze do jajeczka. Autor najszybszego plemnika mógł liczyć na nagrodę w postaci czerwonego Porsche. A co odpowiedział dyrektor Endemol? Zaprzeczył, oczywiście. Stwierdził też, że to sposób na zwrócenie uwagi na problem niskiej płodności wśród niemieckich mężczyzn.
Jakie czasy, takie wyzwania – można by powiedzieć. Przykładem tego, a zarazem dowodem na to, jak telewizja sztucznie kreuje różnego rodzaju indywidua, był program
Famous in 12, którego celem było
uczynienie zwyczajnej rodziny sławną w 12 tygodni. Uczestnicy otrzymywali w tym celu wszelkie narzędzia i wsparcie w prowadzeniu kont w social mediach czy nawiązywaniu interakcji z widzami. Każdego tygodnia sprawdzano też „Star Power Meter”, mający pokazać, który z członków rodziny przykuwa największe zainteresowanie. Całkowitym przypadkiem pokazał też, że cały program przykuwa niemal zerowe zainteresowanie. Innymi słowy, społeczeństwo tym razem stanęło na wysokości zadania – i pokazało, że sztucznie kreowane gwiazdki ma kompletnie gdzieś. Nie wiadomo zatem, jak skończyłyby się eksperyment – bo zamiast dwunastu tygodni program doczekał się zaledwie pięciu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą