Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

5 koszmarnych produkcji uratowanych przez drobiazgi - szukamy pozytywnych aspektów w wyjątkowo kiepskich filmach

49 589  
173   45  
Są takie filmy, które ssą bardziej niż ta pani z filmów dla dorosłych, o której opowiadał ci kolega. I chociaż w opinii większości kinomanów pochylanie się nad tymi pożałowania godnymi dziełami jest zwykłą stratą czasu, to czasem trzeba umieć wyłuskać z nawet najbardziej paździerzowego gniota, pewne elementy, które obiektywnie mówiąc – są całkiem niezłe.

1. „Street Fighter” – szalony, „nie mający nic do stracenia” Raul Julia

Podobno, gdy umierający na raka żołądka portorykański aktor Raul Julia trafił na plan „Street Fightera”, ekipa odesłała go do domu, aby artysta nabrał nieco masy, bo wyglądał bardzo źle. Większość scen z jego udziałem przesunięto na koniec zdjęć, aby dać mu szansę na przygotowanie się do tej roli. Julia zgodził się zagrać w tym filmie tylko dlatego, że jego dzieci były wielkimi fanami gry, która była pierwowzorem tej produkcji.


Artysta, który swój talent szlifował na Broadwayu aby po latach stać się wzorem aktora idealnego – czyli takiego, który poruszy serca widzów w szekspirowskiej sztuce i rozśmieszy innych jako przeuroczy Gomez Addams, doskonale zdawał sobie sprawę, że film, który miał być jego ostatnim występem przed kamerą, będzie bardzo, ale to bardzo zły. I to chyba dlatego, wiedząc, że nie ma już nic do stracenia, stworzył kreację tak kiczowatą i przerysowaną, że aż trudno przejść koło niej obojętnie. Szarżujący i ewidentnie świetnie bawiący się gwiazdor to chyba jedyny jasny element tej koszmarnej produkcji.



No, może na pewną uwagę zasługują jeszcze pośladki Kylie Minogue, ale w dalszym ciągu nie miały one tak wiele charyzmy co Julia. Wielka szkoda, że gwiazdor grający postać złowrogiego dyktatora M. Bisona nie mógł zobaczyć swojego szalonego popisu – Raul, kilka dni po zakończeniu zdjęć, dostał wylewu krwi do mózgu i zapadł w śpiączkę, z której już się nie wybudził.

2. „Noe” – stworzenie świata

Darren Aronofsky przyrządził światu kilka naprawdę znakomitych dań. Dość tu wspomnieć o „Requiem dla snu”, „Pi”, czy chociażby wyśmienitym „Zapaśniku”, w którym to dziele mogliśmy się przekonać, że Mickey Rourke nie tylko żyje, ale i umie sprawić, że widzowie będą zbierali szczęki z podłogi. Tymczasem w 2014 roku do kin wkroczył „Noe” – biblijny, epicki film... superbohaterski. Świetnie zrealizowana pod kątem technicznym produkcja, w której Russel Crowe gra tytułową postać wybranego przez Boga budowniczego wielkiej arki, mającej być schronieniem dla grupy ludzi i zwierząt podczas zesłanego przez Stwórcę potopu, była utrzymanym w klimacie fantasy pseudofilozoficznym kinem akcji.


Wielu widzów porównywało ten obraz do komiksu – co ma sens, bo na podstawie pierwszej wersji scenariusza do „Noe” powstała właśnie taka obrazkowa, licząca sobie 256 stron, historia.
I chociaż próba zmierzenia się Aronofsky’ego z biblijnym „szlagierem” została odebrana dość chłodno, to na uwagę zasługuje kapitalna ( i dość skromna, w porównaniu z przesadnie „efekciarską” resztą częścią filmu) scena, w której tytułowy bohater opowiada swojej rodzinie o stworzeniu świata. Okazuje się, że teoria ewolucji wcale nie musi być sprzeczna z kreacjonistyczną wizją narodzin życia. Niestety, reszta "Noego" nie była już tak piękna i metaforyczna.

https://www.youtube.com/watch?v=FFCXHr8aKDk

3. „X-Men: Geneza” – scena otwierająca film

No nie tak miało być. Każdy szanujący się fan komiksowej serii o zmutowanych herosach liczył na wierną ekranizację kultowego zeszytu pt. „Weapon-X”, a zamiast tego dostał dość miałką, pozbawioną logiki, ugrzecznioną filmową historyjkę pełną fabularnych dziur i przesadnego efekciarstwa. Jeśli dorzucić do tego paskudnie wygenerowane cyfrowo szpony Rosomaka i gościnne pojawienie się na ekranie Deadpoola, który nijak się ma do swojego komiksowego pierwowzoru, to zdecydowanie mamy tu do czynienia z jedną z najgorszych odsłon serii X-Men.



Jedyne co ratuje tę produkcję to zaskakująco udana scena otwierająca film. Widzimy jak rozwścieczony Logan i Sabertooth dosłownie – „przebiegają” przez największe konflikty zbrojne w historii XX wieku. Galopują przez pola bitwy I Wojny Światowej, lądują w Normandii, a nawet robią rozpierdziel w Wietnamie. Dynamika, montaż i świeżość początkowych ujęć filmu naprawdę zwiastuje przedni, bezpretensjonalny seans. Szkoda, że po zachwyceniu się tak ładną i oryginalną „okładką” czeka nas tak słaba lektura.

https://www.youtube.com/watch?v=kpcQOPz-HaE

4. „Batman Forever” – ścieżka dźwiękowa

To jeden z tych filmów, na który człowiek patrzy przez nostalgiczne okulary. Wiemy, że ta produkcja jest zła, niewyobrażalnie kiczowata i diametralnie odstająca od gotyckich, ponurych wizji Tima Burtona, który to na powrót przywrócił pokrytego kurzem Nietoperka do życia. A mimo to, zaopatrując się w odpowiednio dużą ilość dystansu, dziełko to jest całkiem strawnym, pop-artowym kąskiem. Co nie zmienia faktu, że film ten poważnie zasysa.


I o ile do cieszenia się jego seansem potrzeba mocno zmrużyć oko i z uśmiechem politowania traktować wszystko, co dzieje się na ekranie, to już przyczepić się nie można do soundtracku. Tu jest naprawdę moc! Znajdzie się coś od Nicka Cave’a, znakomity numer U2, klimatyczna kompozycja Massive Attack, trochę punkowego rzępolenia od Offspring, a nawet surowe mięsko od P.J. Harvey. A poza tym… kto się nie wzrusza przy „Kiss from the rose” Seala?

https://www.youtube.com/watch?v=AMD2TwRvuoU

5. „Terminator 3” – finał

Kiedy zapowiedziano trzecią część „Terminatora” i obwieszczono, że reżyserem tego filmu nie będzie James Cameron, wszyscy już wiedzieli, że produkcja ta nie będzie dorastać do pięt swoim poprzedniczkom. Nikt się jednak nie spodziewał, że nawet mimo powrotu Arnolda do roli napompowanego sterydami „cybernetycznego organizmu”, seans ten będzie tak traumatyczny. Zabrakło klimatu i świeżości pierwowzorów, a do tego z jakiegoś powodu John Connor, który w poprzedniej odsłonie serii był dzieciakiem bardziej zaradnym niż niejeden dorosły mężczyzna, tutaj przedstawiony został jako miękki niczym wzwód 80-latka, pierdołowaty chłopina, z którym absolutnie nikt się nie liczy. I chociaż do warstwy wizualnej przyczepić się nie można (w końcu budżet tej produkcji wyniósł dorodne 187 milionów dolarów!) to większość fanów dzieł Camerona wolałaby zapomnieć, że ten koszmar kiedykolwiek powstał.


Pastwić się nad tym filmem można by jeszcze długo, ale trzeba uczciwie przyznać, że w obrazie Jonathana Mostowa jedna rzecz wyszła naprawdę dobrze. Mowa o ostatnich minutach filmu, kiedy to widzowie poczęstowani zostają całkiem przyjemnym i niespodziewanym „plot twistem”. Okazuje się, że miejsce, które miało rzekomo być głównym rdzeniem systemu Skynet, jest niczym innym, jak schronem przeciwatomowym. Wszystkie wysiłki, które bohaterowie podejmowali, aby zapobiec wybuchowi nuklearnego holokaustu, poszły na marne. Nic nie jest w stanie zmienić przeznaczenia. Samoświadomy komputerowy program wojskowy odpala głowice, które w ciągu chwili niszczą większość życia na Ziemi. Tu nie ma happy endu.

https://www.youtube.com/watch?v=UaMjFTbaFRg
9

Oglądany: 49589x | Komentarzy: 45 | Okejek: 173 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało