Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wymarzone projekty aktorów, które kosztowały ich wiele wysiłku... i spotkały się z bardzo nędznym przyjęciem widzów oraz krytyków

57 648  
168   35  
Chyba każdy pisarz, artysta, dziennikarz czy aktor zna to przykre uczucie, kiedy wkłada w pracę całe swoje serce, a nierzadko i nakłady finansowe, aby ostatecznie usłyszeć od krytyków potok gorzkich słów i spotkać się z (delikatnie mówiąc) zimnym przyjęciem gotowego produktu. Ludzie to k#rwy! - chciałoby się powiedzieć. Tak, w każdym razie na pewno podsumowali swój trud ci ambitni, marzący o realizacji dzieła doskonałego, aktorzy.

Madonna i „Swept Away”

Guy Ritchie raczej nie robi złych filmów. No dobra, czasem zdarzają mu się finansowe klapy, ale to nadal nie znaczy, że samym produkcjom można coś zarzucić. Oczywiście reżyser ten najlepiej sprawdza się w krwistym, „męskim” kinie, takim ociekającym potem, z soczystymi „fuckami” i wartką akcją. Cóż mogłoby takiego twórcę skłonić do realizacji komedii romantycznej? Ano na przykład jego… żona! A była nią wówczas sławna piosenkarka – Madonna. Artystka, która jak się okazało - całkiem nieźle radziła sobie z aktorskimi wyzwaniami, zapragnęła zagrać główną rolę w remake’u włoskiego filmu z 1974 roku, znanego w krajach anglojęzycznych pt. „Swept Away”.


Efektem tego pomysłu było dość nędzne dziełko stworzone przez reżysera, który zdecydowanie nie nadaje się do kręcenia komedii romantycznych. Jeśli dołożyć do tego to, że główne skrzypce zagrała artystka, której daleko do miana wszechstronnej aktorki, to trudno się dziwić krytykom. A ci na filmie nie zostawili suchej nitki. Również i publiczność nie dopisała. Przy 10 milionowym budżecie, amerykańska wersja „Swept Away” zarobiła leciutko ponad milion dolarów.


Warren Beatty i „Rules Don't Apply”

W 2004 roku Leonardo DiCaprio zagrał postać Howarda Hughesa – amerykańskiego miliardera i konstruktora lotniczego. Wyreżyserowany przez Martina Scorsesego „Aviator” nie tylko potwierdził, jak doskonałym aktorem jest DiCaprio, ale i przybliżył całemu światu postać Hughesa. Tymczasem dwanaście lat po premierze „Aviatora” w postać tę wcielił się też inny, wybitny artysta. Warren Beatty dla tej roli wrócił ze swej, trwającej już 15 lat, emerytury. Artysta nie tylko zagwarantował tej produkcji całkiem niezły, bo liczący okrągłe 25 milionów dolarów, budżet, a także napisał scenariusz, wyreżyserował oraz zagrał rolę Hughesa. Dobiegającemu 80. roku życia gwiazdorowi nawet specjalnie nie przeszkadzał fakt, że jego bohater miał sobie liczyć nieco ponad 50 wiosen.


Film, który powstał nie był zły, tylko po prostu nudny. Tak w każdym razie twierdzili recenzenci oraz publiczność. Mimo całkiem niezłej kampanii marketingowej, nie udało się jej nakłonić do szturmowania kin. „Rules Don't Apply” poniosło spektakularną klęskę, zarabiając mniej niż 4 miliony dolarów.

Will Smith i „After Earth”

Czego nie robi się dla dziecka? Will Smith, gwiazdor pierwszego formatu, zapragnął stworzyć potężne, efektowne kino, które byłoby trampoliną na sam szczyt dla jego syna – Jadena. Napisał więc historię ojca i syna, których pojazd latający rozbija się na Ziemi – miejscu dawno już opuszczonym przez ostatnich ludzi. Starszy z podróżników, w wyniku tej kolizji, odnosi poważne rany i tym samym – staje się więźniem tej niegościnnej i pełnej niebezpieczeństw planety. Jedynym ratunkiem dla mężczyzny jest jego syn, który musi obrosnąć w jaja i uratować życie swego cierpiącego zgredka. Will Smith oraz jego małżonka stali się jednymi z głównych producentów tego przedsięwzięcia, a za kamerą stanął M. Night Shyamalan – reżyser słynący zarówno z produkcji bardzo dobrych, jak i totalnych kaszanek.


Film „After Earth” został zmiażdżony przez krytyków. Twórcom oberwało się za wszystko – od słabego aktorstwa, przez marne CGI, aż po siermiężny scenariusz. Na domiar złego swoje trzy słowa dodał sam… Buzz Aldrin – drugi w historii człowiek, który stąpał po Księżycu. Astronauta przyczepił się do tego, że w sekwencjach mających miejsce w kosmosie, maszyny wydają z siebie sporo hałasu, a jak wiadomo – w próżni dźwięk się nie niesie…
Produkcja Smithów poniosła więc sromotną klęskę artystyczną, ale na szczęście – równocześnie z fatalnymi recenzjami, szła całkiem niezła frekwencja kinowa, więc ostatecznie „After Earth” swoje zarobił.

Kevin Costner i „The Postman”

Na początku lat 90. Kevin Costner królował na ekranach kin. I chociaż w jego karierze przytrafiło mu się dość potężne potknięcie pt. „Waterwold”, to finansowa porażka tej superprodukcji nie zniechęciła producentów od finansowania kolejnych produkcji z udziałem Costnera. Kiedy więc aktor wyszedł z propozycją wyreżyserowania i zagrania głównej roli w postapokaliptycznym filmie, kasa na taki projekt szybko się znalazła. Przecież parę lat wcześniej gwiazdor nakręcił i pojawił się przed kamerą znakomitego „Tańczącego z wilkami”, który to wytańczył prawie pół miliarda dolarów!
Gwiazdor, zainspirowany powieścią Davida Brina pt. „Listonosz” (ang. „The Postman”) uparł się, że musi zekranizować to dzieło. Niestety wydanie 80 milionów dolarów na projekt Costnera okazało się strzałem w stopę.


Na film posypały się nagrody… „The Postman” dostał Złotą Malinę w kategoriach: najgorszy reżyser, najgorszy aktor, najgorszy scenariusz, najgorszy film oraz za najgorszą piosenkę tytułową. Krytycy byli bezlitośni – wymarzone przedsięwzięcie Costnera zostało zmasakrowane na każdym możliwym froncie. Kariera gwiazdora już nigdy potem nie podniosła się i nie wróciła na stare tory.

Bill Murray i „The Razor’s Edge”

Murray to aktor o wielu twarzach. Jest zarówno wybitnym śmieszkiem, jak i aktorem dramatycznym. W latach 80. jednak Bill był bardziej kojarzony ze swoich przezabawnych występów w Saturday Night Live oraz komediach, które momentalnie podbijały serca widzów, więc występ w jakimś poważniejszym przedsięwzięciu mógł być dość ryzykownym pomysłem ze strony gwiazdy „Caddyshack”.


Znajomy Murraya, reżyser John Byrum podrzucił mu kiedyś książkę angielskiego powieściopisarza Williama Somerseta Maughama pt. „Ostrze Brzytwy” (ang. „The Razor’s Edge”). Była to historia weterana I Wojny Światowej, który zmagając się z zespołem stresu pourazowego, odbywa podróż do Indii i wstępuje do buddyjskiego zakonu. Aktor był absolutnie zafascynowany tym dziełem i za punkt honoru postawił sobie doprowadzenie do powstania jego ekranizacji oraz zagrania w niej głównej roli. Trzeba było tylko znaleźć fundusze na ten projekt.
W tym czasie Dan Aykroyd wraz ze swym przyjacielem z SNL – Johnem Belushim napisali scenariusz do produkcji o roboczym tytule. „Ghost Smashers”.


Niestety, Belushi zmarł zanim film zaczął być realizowany. Trzeba więc było znaleźć zastępstwo dla niego. Bill Murray chętnie przyjął schedę po swoim koledze, ale postawił jeden warunek – Columbia Pictures miała sfinansować ekranizację „The Razor’s Edge”, do którego to on sam napisał scenariusz. Zgoda na to żądanie okazała się dla wytwórni dość ryzykownym krokiem. Z jednej bowiem strony zyskali oni pierwszorzędnego komika, bez którego film „Ghostbusters” nigdy nie odniósłby takiego sukcesu, z drugiej zaś – wyłożyli 13 milionów dolarów na jakiś dramat, który ledwo zarobił połowę wydanej kwoty!


Recenzje tej produkcji były mieszane, więc „The Razor’s Edge” trudno jednoznacznie określić złym filmem. Nie zmienia to faktu, że porażka finansowa musiała szczególnie zaboleć Murraya, który nigdy już więcej nie podjął się pisania scenariuszy oraz zrobił sobie kilkuletnią przerwę (nie licząc gościnnego występu w „Little shop of horrors”) od aktorstwa.


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
5

Oglądany: 57648x | Komentarzy: 35 | Okejek: 168 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało