Podczas
gdy większość gringos, którzy trafiają do Limy, kursuje gdzieś
pomiędzy centrum miasta, ekskluzywną dzielnicą Miraflores, a
urokliwymi i nieprzyzwoicie bezpiecznymi domkami w Barranco, ja lubię
czasem zapuszczać się do miejsc, gdzie typowa biała, turystyczna
stopa nie dociera.
Od
paru lat zachwyca mnie Gamarra. W swojej głównej części dzielnica
ta jest jednym, wielkim centrum odzieżowym, znanym z niezliczonej
ilości sklepów oferujących swoim klientom podrobione produkty
praktycznie każdej znanej marki ciuchów.
Tymczasem
istne dziwy spotkać można na równoległej ulicy, dosłownie 200
metrów od głównej części zatłoczonego deptaku. Tutaj, w
wielkich, śmierdzących mieszanką kadzideł, maści z tygryskiem i
ewidentnej zgnilizny, halach kwitnie handel produktami mocno
związanymi z naturoterapią, ziołolecznictwem, pogańskimi
zwyczajami, zabobonami,
a nawet regularnym satanizmem i szeroko pojętą
brujerią. Czego tu nie
ma? Rytualne świece, figurki diabolicznych bożków z wielkimi
knagami, mięso anakondy (to ono tak cuchnie), lamie płody,
wszelkiej maści ludowe specyfiki (zazwyczaj na bazie paznokci
ślimaka i niemytej pachy stonogi) na problemy z erekcją, opryszczkę
i ból dziąseł.
Na
kilku straganach dostrzegłem też
charakterystyczną figurkę zwaną
Ekeko. To gliniana postać przysadzistego, ubranego w typowe dla
andyjskich społeczności szaty (czapka chullo, ponczo i sandały)
mężczyzny dźwigającego przedmioty, które dla tamtejszych ludów
są rzeczami pierwszej potrzeby. Ma więc worki z jedzeniem, butelkę
z chichą, gitarę, fletnię pana, fujarkę, banknoty, mały domek,
samochodzik, telewizor… Zazwyczaj w ustach ma też miejsce na
papierosa, którym można go poczęstować.
Ekeko jest jednym z wielu
dowodów na to, że hiszpańska konkwista nie wypieliła z tych
terenów dawnych wierzeń i zwyczajów. W nieco innej formie ten
bożek istniał już w kulturach andyjskich na długo przed
chrystianizacją, a jedyne, co udało się „cywilizowanym”
duchownym osiągnąć, było nakłonienie Indian do załatwienia
figurkom odzienia. Musicie bowiem wiedzieć, że w pierwotnej wersji
Ekeko był nagi –
co miało symbolizować jego płodność.
Spośród
setek kiczowatych artefaktów odwołujących się do wszelkich
kultów, wzruszył mnie jednak inny przedmiot. To prawdziwy,
religijny scyzoryk szwajcarski, który musiałem posiadać! Sami
zobaczcie czemu.
Czy
widzieliście kiedyś potężniejszy amulet? Wasze domy chroni mały,
skromny krzyżyk, a ja oprócz tego symbolu mam tu prawdziwe combo –
jeśli Jezus mi nie pomoże, to pomyślność zagwarantuje mi
podkowa, albo chińska moneta, albo huayruro – czerwone nasionko
potężnej rośliny ochronnej! A jakby to nie podziałało to mam tu
jeszcze złotą żabę, kamienie stymulujące czakry, jakiegoś
rogala, piryt, słonia oraz emmm… różowy samochód!
Zło boi się
różowych samochodów!
Na
kilku straganach wisiały też zminiaturyzowane, ludzkie głowy -
czyli mocno przeze mnie fetyszyzowane dzieło autorstwa legendarnych
Indian Jivaros.
Szlag mnie trafia, jak pomyślę, że kiedyś przejechałem całe Peru wzdłuż i wszerz, aby znaleźć to cudo pod ladą jednego z kramików miasta położonego w samym sercu Amazonii.
Trafiłem
na ten niesamowity targ właściwie całkiem przypadkiem, szukając lokalnych kadzidełek,
których zapach różniłby się trochę od Palo santo czy bardzo tu
popularnych, dusząco słodkich wynalazków z krajów azjatyckich. I
znalazłem! Przepychając się pomiędzy paniami domu, które
przekonane, że ich kuchnia nawiedzona została przez złośliwego
sukuba, a miejskimi szamanami szukającymi tradycyjnych szabel do
przeganiania sił nieczystych, namierzyłem stragan z zapaszkami wszelkiego typu.
Zakupiwszy próbkę, wyszedłem na zewnątrz i
schowawszy się za śmietnikiem rozpocząłem nierówną walkę z
zapalniczką i absolutnie odmawiającym współpracy kadzidłem.
„Co
ty tam kombinujesz, kolego?” - usłyszałem za sobą głos.
Odwróciwszy się ujrzałem pana mundurowego, który ze srogą miną, policyjną pałką
wskazywał na moje dłonie trzymające ledwo tlące się,
cylindryczne coś.
„A crack sobie palę…” - chciałem
zażartować, ale przypomniałem sobie, że nie jestem w Polsce i
tutaj stróże prawa potrafią sobie, mocnym wpierdolem, zapracować
na należny im szacunek. Wytłumaczyłem więc, że chcę kupić
hurtowe ilości kadzideł i że muszę sobie jedno takie przetestować
zanim wrócę do hali dobić targu. Policjant spojrzał na mnie, jak
na idiotę, wzruszył ramionami i odmaszerował. Dopiero później
dotarło do mnie, jak z daleka musiałem wyglądać, chowający się
za śmietnikiem z zapalniczką i dymiącym przedmiotem.
Oceniwszy
aromat kadzidełka na mocne 7/10, wróciłem na rynek, aby wytargować
dobrą cenę za większą ilość tych śmierdzieli. Przy okazji
odkryłem jeszcze jeden, dość egzotyczny motyw, który na
straganowych wystawkach pojawiał się w formie figurek, obrazków i
potężnych, gipsowych rzeźb.
To
Nuestra Señora de la Santa Muerte - arcyciekawy twór łączący w
sobie wizerunek Matki Boskiej z klasycznym, kościanym trupiszczem.
Postać ta do Peru przybyła z Meksyku i jest intrygującym
przykładem szalonego synkretyzmu religijnego. Jak wiadomo symbolika
szkieletów jest głęboko zakorzeniona w środkowoamerykańskiej,
prekolumbijskiej kulturze i nawet po podboju, mimo wielkich starań
inkwizycyjnych duchownych, nie udało się wytrzebić pewnych
tradycyjnych zwyczajów i uroczystości związanych z kultem upersonifikowanej
Śmierci. I tak też jeszcze w XVIII wieku katoliccy zakonnicy ze
zgrozą obserwowali jak mieszkańcy meksykańskich pueblos oddawali
pokłony figurze trupiej damy, którą nazywali Santa Muerte. Jeśli jej
kościstość nie spełniła pokładanych w niej nadziei, zawiedziony
wierny miał w zwyczaju smagać szkielet bacikiem...
Z
czasem postać wyszczerzonej świętej zaczęła
coraz bardziej nawiązywać do wizerunku Maryjki z Guadalupe, co
wywoływało pewne kontrowersje wśród katolickich mieszkańców
Meksyku. Santa Muerte najczęściej była i jest przedstawiana z
kosą, wagą lub (symbolizującym ogólnoświatową potęgę
kościanej świętej) globem w dłoniach.
Gdzieś
w połowie XX wieku ten związany z kobiecością, zdrowiem,
dobrobytem i ochroną przed złem, kult na tyle się rozrósł, że
oficjalnie został on zakazany po wyrazach oburzenia ze strony,
nieznoszących konkurencji, katolickich środowisk.
Do
łask Nuestra Señora de Santa Muerte wróciła gdzieś w okolicach
lat 90. i szybko jej popularność poszybowała w górę. I to jeszcze bardziej
niż kiedykolwiek. A to dlatego, że w przeciwieństwie do swych
chrześcijańskich odpowiedników, trupia pani częściej spełnia
prośby rozmodlonych Meksykanów. To podobno dlatego, że kiedyś
podpadła Bogu i została przez niego wygnana z Nieba. Teraz,
dzięki swojej ciężkiej pracy, usiłuje odrobić swój szacunek u
Stwórcy. Santa Muerte ma swe kapliczki w całym Meksyku, a jej
obecność na peruwiańskim targu świadczy o tym, że
również i w
innych hiszpańskojęzycznych krajach na tej szerokości
geograficznej, ma ona swoich wyznawców.
Trzeba jednak zaznaczyć, że
od czasu swojego powrotu w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku,
koścista dama utożsamiana jest z kryminalistami, mordercami i
przestępczymi gangami, a także ludźmi odrzuconymi przez społeczeństwo - narkomanami, gejami, transwestytami i prostytutkami.
Fakt
ten usiłują wykorzystać watykańscy przedstawiciele, którzy biją
na alarm twierdząc, że kult Santa Muerte to bluźnierstwo i kpina z
jedynej, słusznej wiary. Ba, osiem lat temu kardynał Gianfranco
Ravasi - przewodniczący Papieskiej Rady Kultury, odbył tournée po
Meksyku i u
siłował przekonać jego mieszkańców, że czczenie
trupa zakrawa o herezję. Tak jakby ukrzyżowane zwłoki Chrystusa
były całkiem żywe…
Figurki
pani Muerte dostać można w różnych kolorach. To ma też pewne
znaczenie – odpowiednia barwa odpowiada za inne jej właściwości.
Jeśli modlimy się o miłość, to lepiej będzie o to prosić kości
w kolorze czerwonym, natomiast, gdy błagamy o to, aby żona sąsiada
rozbiła sobie łeb o kuchenny blat, a on sam zginął śmiercią
bolesną, to lepiej zwrócić się z taką sprawą do figurki w
kolorze czarnym.
Ruch
czcicieli martwej panienki obecnie uważa się za jedno z najszybciej
rozwijających się religijnych ugrupowań w obu Amerykach. Do tej
nieżywej pani modli się od 12 do 20 milionów osób, co sprawia,
że Santa Muerte jest
drugim, po św. Tadeuszu Apostole,
najpopularniejszym świętym w Meksyku. Trzeba tu jednak dodać, że
trupia figurka lubi towarzystwo chrześcijańskich świętych i w
wielu domach stawia się ją koło rzeźb przedstawiających Maryjkę
czy Jezusa. Eksperci
twierdzą, że ma już więcej fanów niż wspomniana Bozia z
Guadalupe.
Jako
że czas mnie trochę gonił kupiłem za równowartość piętnastu
złotych, tandetną Santa Muerte w kolorze złotym – podobno taka
przynosi jego posiadaczowi finansowy dobrobyt i odpowiada za porządny
zastrzyk kasy. Teraz szczerze liczę na to, że sprzedam te wszystkie
kadzidła. Jedyne czego obawiam się to cena takiej usługi - ponoć pani Śmierć chętnie spełnia ludzkie prośby, ale też bierze za swoją pracę sowitą zapłatę...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą