„Seksedukator” – to słowo, które od pewnego czasu w niektórych mediach budzi grozę niemal równie dużą, co „ideologia gender” jeszcze kilka lat temu. Czy żyjący internetem młodzi rzeczywiście potrzebują przewodnika po świecie seksualności? Jakie wiąże się z tym ryzyko, co należy przekazać nieco bardziej pruderyjnym rodzicom i kim są samozwańczy superbohaterowie seksualnej kontroli? Na moje pytania odpowiadają Dominika Repetto-Czapska (świeżo upieczona edukatorka seksualna, związana z kulturą i tworzeniem festiwali w Łodzi, autorka wielu projektów związanych z kuchnią roślinną) oraz Anna Jurek (edukatorka seksualna i wiceprezeska Fundacji Nowoczesnej Edukacji SPUNK).
- Zacznijmy od podstaw. Jak nazywa
się wasza profesja i co należy do waszych obowiązków? Ile takie zajęcia mają
wspólnego z niesławnym zakładaniem prezerwatywy na banana?
Dominika: - Mam wrażenie, że niemalże rzucano
w nas tym seksedukatorem – i to w jak najbardziej złym znaczeniu. „Patrzcie,
one uczą o seksie!” – słychać było takie oburzone głosy, a niewiele zabrakło do
wytykania palcami. Na samym początku trzeba wiedzieć, że nam przede wszystkim
chodzi o edukację. To znacznie szerszy zakres tematyczny niż tylko sam akt
seksualny – poruszamy kwestie dojrzewania czy zakochania, cały czas odnosząc
się do psychologii czy biologii. Seksedukator to zawężające pojęcie.
Seksedukacja polega też na przedstawieniu dzieciakom rzeczy oczywistych dla dorosłych: na przykład, że jak ktoś kocha naprawdę, to nie będzie wymagać dowodu miłości i zawsze można mu odmówić. Że jak nie lubisz i czujesz się niekomfortowo, kiedy ktoś chce cię dotknąć lub to robi bez twojej zgody, to możesz poskarżyć się rodzicom, a jak robi to rodzic, to innemu dorosłemu czy wychowawcy w szkole. Tak samo, jeśli ktoś tylko opowiada o jakimś rodzaju seksu, który sprawia, że czujesz się niekomfortowo - to nie musisz tego słuchać, możesz przerwać tę rozmowę. Chłopakom uświadamiamy, czym jest zgoda na seks - nie wystarczy jak dziewczyna się uśmiecha albo nic nie mówi. Kurczę, to są ważne rzeczy niezależnie od wyznawanej religii!
- Wpisując w Google „seksedukator”
łatwo możemy znaleźć słowa o „lewackim praniu dziecięcych mózgów” czy
porównania do handlarzy narkotyków.
Anna: - Przekazujemy najnowszą wiedzę
medyczną i psychologiczną. Czy to może prać komuś mózg? Jeśli komuś seksualność
kojarzy się negatywnie, zapewne i w naszej działalności będzie doszukiwać się
negatywów. Nie chcemy przekazywać dzieciom i młodzieży lęku, choć sami często –
wychowani przez konserwatywnych rodziców i dziadków – mamy w sobie pokłady
strachu. Stawiamy zatem na pozytywny przekaz dotyczący seksualności, ciekawość
poznawczą, relacyjność, przyjemność. Są zagrożenia związane z tą sferą życia,
ale bosz! Ile jest dobra i piękna w tym temacie.
- Kiedy ćwierć wieku temu chodziłem
do podstawówki, grozę wśród co bardziej konserwatywnych rodziców budziło
tajemnicze wychowanie seksualne, będące tak naprawdę niezbyt porywającym
połączeniem WOS-u i biologii. W późniejszych latach wprowadzono równie mało
ciekawe wychowanie do życia w rodzinie, niezwykle kuszące w perspektywie
wagarów. Dużo zmieniło się od tego czasu?
D: - Nasze zajęcia to coś w rodzaju
rozszerzonej kontynuacji narzuconego przez oświatę wychowania do życia w
rodzinie. Mam wrażenie, że my bardziej stawiamy na emocje i rozmowy. Ten
przedmiot przez lata był zresztą traktowany przez nauczycieli jak śmierdzące
jajo – nikt raczej nie garnął się do prowadzenia tych lekcji. Dla wielu belfrów
problemem było zresztą nawet samo wymówienie słów jak orgazm, masturbacja czy
seks oralny. Uczniowie specjalnie potrafią zadawać niewygodne pytania, a potem
z radością patrzeć, jak nauczyciel ze wstydu płonie żywym ogniem... Ale to też
nie jest żadna zasada. Mamy koleżankę, która uczy rozszerzonego wychowania do
życia w rodzinie i świetnie sobie z tym radzi udowadniając, że także w edukacji
przede wszystkim chodzi o pasję, o czym często zapominają doświadczeni
pracownicy oświatowi. My mamy większy luz – nie stawiamy ocen, ani nie
obgadujemy uczniów i uczennic w pokoju nauczycielskim. Nastolatkom łatwiej
otworzyć się przed kimś anonimowym niż przed osobą, którą przez kilka lat
widują praktycznie codziennie. Dostajemy od nich kredyt zaufania.
- Jak wyglądają te kursy i jaki
jest ich cel?
D: - Zobaczyłam w sieci informację o
naborze na kurs, więc postanowiłam spróbować. Mam małe dziecko, z którym
superszczerze rozmawiam na różne tematy, więc myślałam o tym też w kategoriach samorozwoju.
Szybko jednak poczułam, że to bardzo ważna misja. Pochodzę ze wschodniej Polski
i wiem, jak często wyglądają rozmowy na „trudne” tematy, szczególnie wśród osób
starszych. Niektórzy znajomi z rodzinnych stron, opierający się głównie na
doniesieniach mediów, mogliby pewnie pomyśleć, że będę seksualizować dzieci czy
uczyć ich masturbacji. To hasła, które są zakodowane w społeczeństwie. Celem
mojego szkolenia jest też pokazanie dorosłym, że w edukacji seksualnej chodzi o
coś zupełnie innego. Moje pokolenie będąc nastolatkami nie miało zbyt wielu
okazji do takich rozmów. Na szkoleniu
było poznałam pięknych ludzi, z którymi szybko można nawiązać więź. I chodzi mi
tu zarówno o prowadzących, jak i o czterdziestu kursantów.

A: - W ramach projektu EDUKACJA
SEKSUALNA POLSKA tworzymy sieć edukatorek i edukatorów seksualnych w całym
kraju. Dominika będzie jedną z nich. Oczywiście nie jest on finansowany z ministerstwa, tylko z dotacji
trzech państw: Norwegii, Liechtensteinu i Islandii. Koordynuje nas Fundacja
Batorego. Jakbyś miał ochotę poopowiadać co nieco o budowie wagin i penisów,
masturbacji, przeprowadzić zajęcia na temat antykoncepcji czy pornografii, to
zapraszamy na szkolenie, bo mamy bardzo mało facetów! (śmiech)
- Chyba jednak będę zmuszony
podziękować... (śmiech) Jakie warunki trzeba zatem spełnić, żeby wziąć udział w
kursie? Dużo jest chętnych?
A: - Do projektu zgłosiło się 120
osób. Wybraliśmy z całego kraju ludzi aktywnych i zaangażowanych społecznie. To
był jedyny aspekt, na który zwracaliśmy uwagę.# Po publikacji artykułu w
Gazecie Wyborczej, pisze do nas jeszcze więcej ludzi chcących wziąć udział w
szkoleniach komercyjnych. Kurs obejmuje podstawy teoretyczne, zajęcia
praktyczne z młodzieżą oraz egzamin.
- Mieliście konkretną grupę, do
której chcieliście szczególnie skierować swoją misję?
A: - Podczas szkolenia w ramach
projektu główny nacisk kładłyśmy na edukację seksualną i antydyskryminacyjną,
ale też na dialog społeczny i umiejętność znajdowania sojuszników w środowisku
lokalnym. Zależało nam na tym, żeby osoby do projektu znaleźć w mniejszych
miastach, miejscowościach i wsiach. Tam z edukacja seksualną jest trudniej niż
w dużych. W Łodzi od 2012 roku robimy edukację seksualną finansowaną z budżetu
miasta. Rozmowy o pierwszej miesiączce, polucjach, współżyciu są ważne i
potrzebne. Przykład Łodzi pokazuje, że są także możliwe jako zadanie publiczne.
- Polacy wiedzą cokolwiek o seksie?
Czy nie jest przypadkiem tak, że każdy uważa się za eksperta, podczas gdy w
rzeczywistości wielu zatrzymało się na stereotypach i półprawdach?
D: - Nawet moi znajomi pozwalali sobie
na żarty, że jako edukatorka będę bajerować młodzieńców. Życie to nie serial, w
którym MILF przychodzi do ogólniaka i podrywa uczniów. Wciąż powtarza się
stereotyp, że „tylko frajerzy robią to w gumce”. Ludzie często nie myślą o tym,
że mogą się czymś zarazić. My mówimy o wpływie higieny zabezpieczania się na
naszą przyszłość. Chciałabym przełamać
ten niesprawiedliwy sposób myślenia i udowodnić, że przekazujemy równie istotną
wiedzę, co na innych przedmiotach.
A: - Kiedyś w trakcie imprezy jeden ze
znajomych przechwalał się, że nie korzysta z zabezpieczeń. Gdy jednak tylko
usłyszał magiczne słowo „preejaktulat”, zaniemówił. Chyba nie zdawał sobie
sprawy z faktu, że i bez pełnego wytrysku może dojść do zapłodnienia. To tacy
samozwańczy superbohaterowie seksualnej kontroli. Niestety, stan świadomości w
tym aspekcie nawet wśród młodych i wykształconych nierzadko jest opłakany. A
przypadkowe ojcostwo to tylko wierzchołek góry lodowej. Brak prawnej możliwości
przerwana ciąży, obowiązki, prawne konsekwencje... Warto zadać sobie pytanie,
czy potrzebujemy tego w życiu.
- Zdarza się, że dzieci w wieku
szkolnym ciągle wierzą, że przynosi je bocian? Jako naród jesteśmy chyba dość
pruderyjni, choć trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że to tylko poza.
D: - To nieco podwójne standardy. Z
jednej strony niby wszyscy są tacy porządni, a z drugiej w sieci można znaleźć
wiele perwersyjnych anonsów, nierzadko podpartych zdjęciami... Trzeba wiedzieć,
kiedy przekazywać konkretne elementy wiedzy. W rozmowe z dwulatkiem nie będę
mówić przecież o penisie wkładanym do pochwy. Należy też podkreślać emocjonalny
aspekt seksu – nie bać się używać słowa „miłość”. Ludzie tak boją się
określenia „seksualność”, że już na początek stawiają mury. Bociany czy kapusta
mogą być urocze do pewnego wieku, ale należy dążyć do prawdy. Już dzieci
odkrywają swoje ciała i zauważają pewne zmiany czy procesy. Na wakacjach
opiekowałam się grupą pięciolatków, która opowiadała o swoich „zakochaniach”,
jednocześnie zawstydzając się podczas niewinnych filmowych pocałunków. To
powolne otwieranie się, uczenie się emocji i przygotowanie do pewnych etapów.

A: - Ja się nie zgadzam, że bocian i
kapusta mogą być urocze. Uważam, że to robienie dzieci „w balona”, przez które
dorosły traci na wiarygodności w tej sytuacji.
- Jakiś czas temu pisałem artykuł o masturbacji i, o dziwo, moi znajomi dość chętnie opowiadali o swoich doświadczeniach.
Często spotykacie się ze szczególnym zawstydzeniem w kontekście mówienia wprost
o seksualności?
D: - Tabuizowanie jest bez sensu.
Dzieci powinny umieć nazywać narządy płciowe. Coraz częściej zauważam, że robią
to bez wstydu – nawet dorośli częściej ściszają głos mówiąc o penisie czy
pochwie. Edukacja służy temu, żeby chronić najmłodszych. Trzeba się uczyć mówić
o seksualności i jest coraz więcej narzędzi czy źródeł temu służących. To
równie ważna część naszego życia, co jedzenie. To w nas jest, czerpiemy z tego
przyjemność, ale jako naród jesteśmy w tym aspekcie dość lękowi. Myśląć o
seksualności obawiamy się chorób, ciąży czy przemocy. Powinniśmy bardziej
afirmować przyjemność: nie tylko stricte seksualną, ale i tą płynącą z
bliskości, czułości i troski – typu mizianie za uchem czy buziak w piętę,
zależy co kto lubi. Jeśli będziemy myśleć o tym jako o czymś pięknym i dobrym,
łatwiej będzie przekazać te wartości dzieciakom.
A: - Ludzie mają różne granice wstydu.
Moja babcia powtarzała, że mężczyznom chodzi tylko o jedno, a seks nie jest
taki przyjemny jak się może wydawać i mogą wynikać z niego kłopoty. Potem
dowiedziałam się, że ta niechęć mogła brać się z faktu przerwania kilku ciąż w
trudnej sytuacji emocjonalnej. Kiedy masz takie doświadczenia i jeszcze
przeżyłaś II Wojnę Światową, to trudno o pozytywne konotacje związane z seksem.
- Temat aborcji to kolejny
przyczynek do podziałów i przekrzykiwania się. Z jednej strony kościele
straszenie grzechem i piekłem, z drugiej niemalże entuzjastyczne podejście do
usuwania ciąży podczas protestów. To chyba może namieszać małolatom w głowach.
D: - Znajomy ostatnio zauważył, że
dziś aborcja uważana jest za ciężki grzech, a w czasach PRL-u księża chętnie
dawali rozgrzeszenie za przerwanie ciąży. Nikt pewnie nie prowadzi takich
statystyk, ale podejrzewam, że dziś najgłośniej protestują przeciwko aborcji
właśnie starsze kobiety, które mają za sobą takie bolesne doświadczenia sprzed
kilkudziesięciu lat.
A: - Znam kilka dziewczyn, które
przerwały ciążę. Pierwszy raz spotkałam się z taką sytuacją jeszcze w
ogólniaku. Rozmawiałyśmy dużo o konsekwencjach, przede wszystkich zdrowotnych,
zabiegu. Po zeszłorocznej fali protestów młodzież jest znacznie bardziej
świadoma, także w kwestii prawnej. Jeszcze dwa lata temu spora część
nastolatków – a nawet tych nieco starszych – myślała, że w razie wpadki może po
prostu pójść do poradni i dokonać aborcji. Przede wszystkim należy postawić
sobie pytanie, dlaczego ktoś ma podejmować decyzję w imieniu innej dorosłej
osoby.
- A co mogłybyście przekazać
rodzicom, którzy odwołując się do wiary katolickiej obawiają się propagandy?
D: - Nam przede wszystkim chodzi o
dobro dzieci. Często podkreślam, że to rodzic musi zgodzić się na te zajęcia.
Mam głęboko wierzących znajomych, którzy wspierają mnie i widzą sens edukowania
seksualnego. Im samym trudno jest poruszać te kwestie i cieszą się, że może to
zrobić w szkole specjalista. Jakiś czas temu w radiu słyszałam, że
seksedukatorzy wchodzą do szkół bez wiedzy prawnych opiekunów. To kompletna
bzdura. My się nie chcemy nikomu narzucać i każdy może podjąć decyzję zgodną ze
swoim sumieniem.
- „Żona nie może uważać swojego
męża za agresora czy potencjalnego gwałciciela. Ma on prawo domagania się od
żony współżycia seksualnego” – co jakiś czas do sieci wypływają seksporady
rodem z Radia Maryja. Uważacie, że ktoś w ogóle może traktować to poważnie?
A: - Niebezpieczny jest ten
strumyczek, który powoli się wsącza do głowy. A patrząc konkretnie na ten
przykład, przemoc seksualna to bardzo poważna kwestia. Jeśli czegoś nie chcesz,
to tego nie robisz – nawet jeśli jakieś radio zachęca do czegoś innego. Gwałt
to ogromne cierpienie zadane drugiej osobie, która może już nigdy może po tym
nie dojść do siebie. Jeden z uczniów nawet chwalił się znajomej nauczycielce
„bzyknięciem pijanej koleżanki na imprezie” jako pozytywnym zdarzeniem.
„Przecież nic się jej nie stało” – zapewniał. Mówienie o obopólnej zgodzie to
jedno, ale kiedy mówimy o gwałcie, to może warto unaocznić sobie, że w takiej
sytuacji jedno ciało staje się bronią przeciwko drugiej osobie. To działa na
wyobraźnię młodych i daje im do myślenia.

D: - Trzeba uczyć dzieci o szacunku do
siebie i uczyć je mówić „nie”. Jeszcze w czasach mojej szkoły chłopcy bezkarnie
potrafili obłapiać dziewczyny i mieć z tego radochę. Dziewczyny w odwecie
używały kopniaków w czułe punkty. Nikt nie rozmawiał o konsekwencjach takich
działań.
- Ustalaniom granic nie sprzyja
chyba szum informacyjny w internecie. Czasami trudno pozbyć się wrażenia, że
wszechobecne wątki związane z seksem wprowadzają w świadomość nastolatków
jeszcze więcej zamętu, a rolę edukatora dla wielu młodych pełni dziś Netflix.
D: - Netflix robi dobrze pokazując
różnorodne historie z wielu perspektyw. Ja sama z niektórych produkcji potrafię
wynieść coś nowego. Pozostając w świecie filmowym, warto zauważyć, że o
transpłciowości dużo zaczęło się mówić w kontekście sióstr Wachowskich. Nie
każdy też pamięta, że jednym z wątków „Dirty Dancing” była właśnie aborcja. A
kwestie problemów z tożsamością mogą wynikać przede wszystkim z dezinformacji.
I nie mówię tu tylko o szufladkach związanych stricte z seksualnością. W social
mediach młodzi widzą mnóstwo pięknych ciał. Do tego dochodzi wspomniana
wcześniej presja otoczenia, w tym przypadku najczęściej związana z ocenami –
rodzice nierzadko za wszelką cenę chcą spełnić swoje ambicje kosztem dziecka.
Nie bez znaczenia jest też samotność związana z pandemiczną izolacją. Tragiczną
konsekwencją takiego stanu rzeczy są rosnące statystyki samobójstw wśród
nastolatków.
- Co z edukacją seksualną w
przypadku niepełnosprawnych? Istnieje zapotrzebowanie na takie szkolenia?
A: - Jest wiele różnych
niepełnosprawności i to wymaga różnych podejść. Mówi się chociażby, że każdy
przypadek autyzmu jest całkowicie inny. Mieliśmy zajęcia z głuchymi
nastolatkami, w których wspierała nas tłumaczka języka migowego. W tym
przypadku tak naprawdę nie różni to się wiele od „zwykłych” zajęć, należy tylko
stworzyć grupę z uwzględnieniem jej niepełnosprawności – konkretnie chodzi tu o
głuchych, niedosłyszących oraz czytających i nieczytających z ruchu ust. Różne
grupy mają różne potrzeby edukacyjne i tak trzeba wybierać metody pracy, żeby
każdemu wyjść naprzeciw. Dodając do tego niepełnosprawności intelektualne warto
pamiętać o szacunku do ciała drugiej osoby, jej intymności czy o tym, że pociąg
seksualny jest naturalną reakcją ciała. Ten temat jest cały czas
niezaopiekowany i raczej obecna władza się tym nie zajmie.
- A jak analogiczna sytuacja
świadomościowa prezentuje się za granicą? Zgaduję – jesteśmy bardzo do tyłu z
edukacją seksualną.
D: - W porównaniu z krajami takimi jak
Holandia, Niemcy czy Wielka Brytania jesteśmy sporo opóźnieni – począwszy od
edukacji szkolnej, przez kształtowanie świadomości antykoncepcyjnej, po opiekę
nastolatek w ciąży czy już po urodzeniu dziecka. W Indiach natomiast miesiączka
wciąż jest tematem tabu. My jesteśmy gdzieś pośrodku. Państwo działa sobie, a
my sobie. Możemy przetrwać dzięki wsparciu sprzyjających ludzi.
A: - A propos kwestii
okołopaństwowych... My w projekcie czekamy teraz na decyzję ministra Czarnka,
czy rzeczywiście jeśli jakaś organizacja pozarządowa – niezależnie od jej
profilu – zechce zaprezentować swoją działalność w szkole, dyrekcja zawsze
będzie musiała spytać kuratora o zgodę. To by sprzyjało wielu nadużyciom i było
ze szkodą dla młodych, którym wiedza o rozwoju człowieka po prostu się należy.
Ale tak naprawdę piłka jest po stronie rodziców. Mogą sami edukować swoje
dzieci w kwestii rozwoju seksualnego, mogą też wpierać organizacje działające
na rzecz edukacji seksualnej – także w szkole, na radach rodziców – albo będą
zdani na to, co zaproponuje ministerstwo.
Więcej o projekcie Edukacja
Seksualna Polska:
www.edukacjaseksualna.com,
a o Fundacji tutaj:
www.spunk.pl
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą