Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O kutrze z „materiału lżejszego niż woda”, który Niemców wprawił w osłupienie

49 948  
371   31  
Niemców ten rzeczny ścigacz wręcz przerażał. Nie mogli uwierzyć w to, z jaką prędkością pruje przez płytką rzekę i że serie z karabinów maszynowych nie robią na nim żadnego wrażenia. Tajemniczy metal, z którego został wyprodukowany, w legendach był określany mianem lżejszego od wody. Wyprodukowano go w – działającej do dzisiaj – walcowni w Dziedzicach (dzisiejszych Czechowicach-Dziedzicach). Ten cudowny materiał nieprzerwanie jest przedmiotem gorących sporów i pobudza wyobraźnię.

Model kutra KU 30. Fot. Z Archiwum TPCD
Ten świetny materiał publikujemy dzięki uprzejmości autora, Pana Marcina Kałuskiego. Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Beskidzka24.

Prototyp

Historia owianego legendami kutra zafascynowała Jacka Cwetlera z Towarzystwa Przyjaciół Czechowic-Dziedzic, kustosza miejscowej Izby Regionalnej i radnego. Sięgnął do licznych źródeł, by odkryć tajniki jego produkcji, specyfikację oraz jego wojenne przejścia. Odniósł się też do nieprawdopodobnie brzmiących historii o tym, że w dziedzickiej walcowni wyprodukowano metal lżejszy od wody. – Rzeczywiście, było to cudo techniki. Ścigacz rzeczny KU 30 (lub szybkobieżny kuter uzbrojony T. „S”) był prototypową jednostką pływającą, którą wyprodukowano dla potrzeb Floty Pińskiej (do 1939 roku powstał tylko jeden egzemplarz). Jednostka ta miała wykonywać służbę patrolową, prowadzić rozpoznanie i utrzymywać łączność na rzekach. Projekt stworzono w 1934 roku, a autorem był komandor porucznik Witold Zajączkowski. Dopracowali go konstruktorzy ze stoczni w Modlinie, a badania modelowe ścigacza przeprowadzono w instytucie naukowym w Hamburgu. Modyfikację projektu ostatecznie opracowano w Pińsku, tu także, w pińskich Warsztatach Portowych MW, wyprodukowano ten kuter. Kosztorys budowy opiewał na kwotę ówczesnych 92 260 złotych – przybliża Jacek Cwetler.

Ścigacz rzeczny KU 30 miał 14 metrów długości i 2,7-2,75 metra szerokości. Zanurzenie wynosiło ledwie 40-45 centymetrów, a wyporność 9 ton. Napędzany był dwoma sześciocylindrowymi silnikami „Sea Wolf” amerykańskiej firmy Kermath. Każdy miał moc 225 koni mechanicznych przy 2200 obrotach na minutę. Łódź miała dwie śruby i dwa stery. Osiągała prędkość 42-46 kilometrów na godzinę. Uzbrojona była w dwa karabiny maszynowe nkm-k plot Hotchkiss kalibru 13,2 mm, umocowane w kazamacie bojowej, otoczonej wieżyczką z sześciomilimetrowej blachy oraz sześć karabinów dla załogi. Kąt ostrzału w poziomie wynosił 350 stopni, a w pionie – 85 stopni. Jednostka miała zasięg 350 kilometrów. Zasilana była 12-voltową baterią akumulatorów o pojemności 120 amperogodzin. Załogę tworzyło osiem osób – czterech podoficerów i czterech marynarzy.

Pierwsze próby z prototypem ścigacza przeprowadzono 22 kwietnia 1939 roku w Modlinie. 13 czerwca 1939 roku kuter otrzymał nazwę KU 30 i został wcielony do III grupy kutrów uzbrojonych, III Dywizjonu Flotylli Pińskiej (później został włączony do jednostki OW „Wisła”, dowodzonej przez komandora podporucznika Romana Kanafoyskiego). 26 czerwca tegoż roku złożono zapotrzebowanie na dwa kolejne kutry KU 30, ale ich wyprodukowanie zniweczył wybuch wojny.

We wrześniu 1939 roku załogę ścigacza KU 30 stanowiło osiem osób: dowódca – bosman Edward Adamoszek, zastępca dowódcy – mat Czesław Sosnowski, radiotechnik – mat Jan Bargieł, motorzysta – mat zawodowy Roman Tomaszczuk, ster sygnalista – starszy marynarz Józef Hołod, motorzysta – starszy marynarz Borys Jagowdzik, strzelec – starszy marynarz Marian Piotrowski, ster-sygnalista – marynarz Franciszek Dąbrowa.


Zdjęcie, które prawdopodobnie przedstawia wyciągnięty z dna rzeki przez Niemców kuter KU 30. Fot. www.menway.interia.pl

W czasie wrześniowej kampanii kuter KU 30 brał udział w akcjach bojowych jednostek OW „Wisła” do 28 września (m.in. pod Modlinem, Płockiem, Toruniem, Włocławkiem i Wyszogrodem). W nocy z 28 na 29 września został zatopiony przez załogę na rzece Narwi. Jak po wojnie wspominał Czesław Sosnowski, członek załogi, zatopienie kutra zajęło im pół nocy, gdyż wykonany z lekkiego „metalu” ścigacz… nie chciał zatonąć (musieli wybić w dnie otwory i obciążyć go). 27 września generał Wiktor Thome, dowódca obrony Twierdzy Modlin, odznaczył dowódcę ścigacza Edwarda Adamoszka, Czesława Sosnowskiego i Mariana Piotrowskiego Krzyżami Walecznych. Cała załoga otrzymała awans na wyższy stopień.
Niemcy odnaleźli wrak kutra (najprawdopodobniej na wskutek donosu) i latem 1940 roku wydobyli go. Prowadzili na nim różnorodne doświadczenia (np. na rzece Haweli pod Berlinem). Dalsze losy ścigacza, po 1945 roku, nie są znane.

Spory o „cudowny metal”

Największą tajemnicą kutra KU 30 był „cudowny” metal, o którym krążyły legendy, że jest lżejszy nie tylko od wody, ale i od powietrza, a zarazem bardzo twardy i wytrzymały na uderzenia. – Wyprodukowano go w Walcowni Metali „Dziedzice” w Dziedzicach. Skład stopu opracowali wspólnie technolodzy z dziedzickiej walcowni oraz naukowcy z Politechniki Lwowskiej (na terenie walcowni znajdował się zakład doświadczalny tej politechniki) – wyjaśnia Jacek Cwetler.

„Metal” o cudownych właściwościach nazywał się alupolon. – Prace nad nim były objęte ścisłą tajemnicą (na terenie zakładu działała komórka wywiadu polskiego „Dwójka” – Oddział II Sztabu Głównego WP), a osobom postronnym nie pozwalano się zbliżać do budynku, gdzie go produkowano – mówi historyk. „Podczas przygotowywania próbek alupolonu, moją uwagę zwróciła nadzwyczajna lekkość i twardość przy wierceniu tego stopu. Cała produkcja alupolonu szła do zakładów PZL oraz do stoczni rzecznej w Pińsku. Zajmowałem się także innym dziedzickim wynalazkiem – anticorodalem, metalem o pięknym połysku” – wspomina Czesław Bocheński, który odbywał przed II wojną światową praktyki w dziedzickiej walcowni. W jego składzie znalazły się m.in. miedź, magnez, mangan, krzem, żelazo i przede wszystkim aluminium. Informacje te były dostępne w „Kalendarzu Chemika” z 1939 roku. – Pracownicy Bielskiej Ekspozytury Samodzielnego Referatu Informacyjnego Dowództwa Okręgu Korpusu nr 5 Kraków wykryli w Walcowni Metali „Dziedzice” działalność sabotażową i wywiadowczą na rzecz Niemiec. Mogło chodzić właśnie o alupolon – zwraca uwagę Jacek Cwetler.

Ścigacz rzeczny, dzięki użyciu tego tajemniczego materiału do zbudowania kadłuba, miał małe zanurzenie dziobowe, więc mógł poruszać się po płyciznach. Powierzchnia kutra była także wolna od drgań, co pozwalało na prowadzenie celnego ognia z karabinów pokładowych (21 września zestrzelono pod Modlinem dwa niemieckie bombowce, a 24 września myśliwiec). Specjalnie wyprofilowana część podwodna powodowała, że jednostka ta przy dużej szybkości była jakby otoczona kurtynami wodnymi (tzw. wąsami), które chroniły ją przed ostrzałem z brzegu. Rozwiązanie to nazwano pancerzem wodnym i budziło powszechny podziw.

Jednak tajemnica „metalu lżejszego od wody” nie kryła się w składzie chemicznym, lecz w technologii jego produkcji. A tej Niemcy nie znali. – Według anonimowej relacji syna metalurga z Politechniki Lwowskiej, złożonej już po wojnie, receptura alupolonu i proces jego powstawania przedstawiał się następująco: „Proces produkcji jest prowadzony w specjalnej atmosferze, z udziałem dwunastu składników metali i dwóch niemetali, o ciekawej, wręcz oryginalnej obróbce cieplnej na zakończenie procesu”. Przez cały okres wojny nie udało się niemieckiemu wywiadowi dotrzeć do wynalazców alupolonu ani do konstruktorów i budowniczych kutra. Wojnę przeżyło tylko dwóch. Nigdy nie ujawnili tajemnic alupolonu – opowiada członek Towarzystwa Przyjaciół Czechowic-Dziedzic.


Zdjęcie, które prawdopodobnie przedstawia wyciągnięty z dna rzeki przez Niemców kuter KU 30. Fot. www.menway.interia.pl

Jak utrzymuje większość polskich specjalistów od metalurgii, alupolon nie był żadnym odkryciem ani wynalazkiem, tylko duraluminium (i był znany od 1909 roku). Z tego stopu produkowano przed II wojną światową blachy pokrycia samolotów „Łoś”. Według instrukcji użytkowania samolotu Łoś A i B z 1938 roku, wydanej przez Ministerstwo Spraw Wojskowych, wymieniając materiały użyte przy produkcji samolotu napisano: „Zasadniczym tworzywem jest duraluminium i pokrewne metale lekkie (aluminium, hiduminium, alupolon, elektron)”. W powyższej instrukcji duraluminium i alupolon są wyraźnie rozdzielone. Z relacji Wojciecha Zbiluta, pracownika stoczni w Pińsku, wynika, że: „Alupolon przychodził do warsztatów w stanie utwardzonym i wymagał tzw. odpuszczenia przed obróbką. Następnie zaś trzeba było go powtórnie utwardzić. Każda z tych czynności wymagała innej temperatury – odpuszczenie następowało w temperaturze 330 stopni, utwardzenie – w 450 stopniach. Podgrzewania dokonywano w specjalnych wannach podgrzewanymi palnikami ropnymi. W wannach znajdował się roztwór soli (NaCl i NHCl)”. Według profesora Jerzego Nowackiego z Instytutu Inżynierii Materiałowej Politechniki Szczecińskiej, alupolon to „wieloskładnikowy stop aluminium z miedzią przeznaczony do obróbki plastycznej”.

– Czy Niemcy tak gorliwie poszukiwaliby wraku kutra KU 30 oraz jego twórców, gdyby był wykonany tylko z duraluminium? Chyba był to jednak jakiś inny tajemniczy „metal”, który dawał taką przewagę taktyczną polskiemu ścigaczowi – uważa Jacek Cwetler.

Unheimlich!

O tym, jaki popłoch wśród wrogów wywoływał rzeczny ścigacz, najlepiej opowiedzą… sami wrogowie. To przede wszystkim wspomnienia Kurta J., niemieckiego żołnierza, datowane na 8 września 1939 roku (Rostkowski, „Unheimlich, czyli latający kuter”). Możliwości kutra i umiejętności jego załogi sprawiały wrażenie, że ma się do czynienia z czymś niezniszczalnym i przerażającym. „To było gdzieś w okolicach wielkiej, polskiej twierdzy, o którą później toczyły się ciężkie boje. Przekroczenie rzeki z marszu okazało się niemożliwe, bo drewniany most został podpalony i wysadzony przez wycofujące się polskie oddziały. Musieliśmy czekać na saperów, którzy budować mieli zastępczą przeprawę, co nie było zresztą trudne, ze względu na suszę i niski stan wody. Ciężkie karabiny maszynowe ustawiono na wysokiej skarpie miasta, aby kontrolowały nurt rzeki na odcinku w dół jej biegu. Przed południem drugiego dnia pobytu w mieście przyszedł meldunek o polskim szybkim okręcie zmierzającym w górę rzeki. Podobno przebił się wcześniej przez blokadę, powodując straty w niemieckich oddziałach. Meldunek został przyjęty z niedowierzaniem, bo rzeka była wyschnięta i płytka. Jak mógł więc poruszać się po niej ciężki i szybki okręt? Późnym popołudniem wartownicy obserwujący wodę zauważyli jednak dużą, około 15-metrową motorówkę, bardzo wolno przesuwającą się pod prąd, w górę rzeki. Płynęła blisko skarpy… Sposób malowania wskazywał jednoznacznie na wojskowe przeznaczenie. Gdy obsługi ckm-ów szykowały się do otwarcia ognia, łódź ta przeszła cudowną metamorfozę, okazując się potężnie uzbrojonym, szybkim ścigaczem. Żołnierze przy karabinie maszynowym byli ukryci za drewnianym ogrodzeniem. Jak się okazało, nie stanowiło ono żadnej osłony. Płot zamienił się w kupę drzazg, a Niemcy zostali zmieceni ogniem szybkostrzelnych ckm-ów ścigacza. Pociski z niemieckich karabinów zdawały się nie dosięgać polskiej łodzi, lecącej w srebrnym pyle wodnych strug strzelających spod dziobu. Polacy wyraźnie chcieli trafić w największą szczelinę między zwalonym mostem a lustrem wody. Musieli dobrze znać rzekę, bo ścigacz zręcznie omijał łachy i płycizny. Pierwsza próba wejścia pod most zakończyła się powodzeniem – łódź dosłownie przeleciała pomiędzy palącymi się przęsłami. Załoga przez dym nie zdążyła zobaczyć, że łacha piasku zaraz za mostem zamieniła się w mieliznę. Ścigacz zahaczył o nią i stanął. Na skarpie rozległy się triumfalne okrzyki naszych żołnierzy. Wydawało się, że łódź już nie umknie… Ucichł ogień z pokładu ścigacza. Ta cisza i bezruch okazały się jednak chwilowe. Polski ścigacz cofnął się powoli, aby za chwilę ruszyć naprzód ciasnym łukiem otaczającym mieliznę. Z pokładu znów biły po niemieckich stanowiskach szybkie i celne pociski. Niemcy zamarli zaskoczeni siłą tej obrony. Przez chwilę ścigacz znajdował się jeszcze w zasięgu ckm-ów rozmieszczonych przy przystani, ale ten ogień także zdawał się nie robić na nim żadnego wrażenia. Nie minęły dwie minuty i już był poza zasięgiem ognia. Unheimlich (nieprawdopodobne)!”.


Jacek Cwetler. Fot. Marcin Kałuski

Dzieje, aczkolwiek krótkie, ścigacza rzecznego KU 30 to nie tylko piękna legenda rodem z renesansowych pracowni alchemicznych, ale przede wszystkim wspaniała historia sławiąca bohaterstwo polskich marynarzy – puentuje Jacek Cwetler.
11

Oglądany: 49948x | Komentarzy: 31 | Okejek: 371 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

16.04

15.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało