Dziś cały dzień spędzimy na przeprawie przez pustynne kaniony i wzgórza. Po drodze mamy jednak małą misję do wykonania.
Wstajemy skoro świt, pakujemy manele w torby, torby wsadzamy w worki na śmieci, potem wrzucamy to na dach samochodu i ruszamy w drogę, a właściwie na bezdroża. Pustynny kurz, pył i piach dostaje się wszędzie, dlatego właśnie warto obwinąć torby workami na śmieci - to naprawdę niezbędna sprawa i warta zapamiętania wskazówka. Tym razem zaczniemy na luzie. Jeśli już tu jestem i mam w rękach aparat, to warto zapolować na kilka ujęć, które wzbogacą ciocię Wikipedię. Najbardziej na tych otwartych terenach ciekawią mnie zwierzęta, ale wcale nie tak łatwo je znaleźć, bo pustynne stworzenia naprawdę niesamowicie dobrze się maskują!
Spójrzmy tylko na agamę, albo na gekona.
Mniej problemu sprawiają ptaki, bo te dużo się ruszają. Poniżej białorzytka srokata.
Najciekawsze jest jednak to, że mistrzami kamuflażu są tutaj też całkiem duże zwierzęta. Pustynia swoimi kolorami, jasnością i kształtami potrafi płatać nam optyczne figle i czasem ciężko ocenić co tak naprawdę widzimy. Na poniższym zdjęciu mogą kryć się przed nami jakieś niewielkie zwierzątka, choć prawdopodobnie żadnego z nich nie widać.
Ale co powiecie na to? Dopiero kiedy się je wystraszy i zaczną biec, to można je dostrzec. W przeciwnym wypadku są całkowicie niezauważalne (na zdjęciu są dwie gazele, żeby nie było wątpliwości - jakość nie powala, ale i tak widać więcej niż gołym okiem).
Najbardziej jednak chcieliśmy zobaczyć osły azjatyckie, zwane przez tutejszych
duchami pustyni. Skąd taka nazwa? Osioł, jaki jest, każdy widzi. To dość duże zwierzę. W dodatku porusza się w wielkich stadach, zostawia po sobie masę śladów i w ogóle wszędzie go pełno, a mimo wszystko, w ogóle ich nie widać. Sami przez calutki dzień mijaliśmy świeże ślady osłów i widzieliśmy w którym kierunku szły, jak mniej więcej liczne były ich stada itd., itp. Pomimo tego w ogóle ich nie widzieliśmy.
Minęliśmy setki, dosłownie setki osłów i pomimo tego, że ich szukaliśmy, to nie udało nam się żadnego wypatrzeć. Ich sierść doskonale je maskuje na pustyni, a kiedy usłyszą hałas, to przestają się ruszać. Jeśli zwierzę się nie rusza, to mamy naprawdę niemal zerowe szanse, żeby je zobaczyć. W przypadku osłów nawet powolny chód ich nie zdradza. My dojrzeliśmy jednego dopiero w chwili, w której wyszedł ponad linię horyzontu. Niestety było to zbyt daleko, żeby zrobić dobre zdjęcia.
Wyobraźmy sobie teraz, że ten szaro-żółty "konik" stoi spokojnie między piaskiem, kamieniami i tymi suchymi krzaczkami - zero szans, żeby go dojrzeć.
Antylopy uciekły, osły zniknęły, ale więcej szczęścia mieliśmy z
koziorożcami nubijskimi, które są symbolem tutejszych regionów.
W upalne dni koziorożce starają się przeczekać w cieniu, aż zrobi się chłodniej i będzie się dało normalnie "wyjść na miasto". W tym przypadku dorosły byk jest dość dobrze widoczny, ale w rzeczywistości przy pełnym słońcu cienie pod skałami są tak głębokie, że właściwie nic pod nimi nie widać. Dlatego też koziorożec korzysta z takiej skalnej wnęki jako ze schronienia przed oczami drapieżników. Na szczęście udało mi się podejść do niego bliżej i zrobić kilka lepszych ujęć.
Zbliżać się trzeba powolutku. Ręce wyprostować i trzymać je zwrócone w dół, ale odsunięte nieco od tułowia - zmienić się w taki ludzki trójkąt i przejść kilka kroków do przodu. Stanąć. Przejść kilka kroków, stanąć i tak dalej i dalej. Zwierzę trzeba cały czas obserwować. Na powyższym zdjęciu widzimy, że byk jest już nieco zaniepokojony.
Ta poza w większości przypadków oznacza już po prostu "lepiej spier...aj, bo zaczynam się robić nerwowy". W tym miejscu można zrobić dwie rzeczy: 1) zacząć uciekać - wtedy istnieje duża szansa, że koziorożec zacznie nas gonić, 2) nic. Ja zrobiłem nic i po chwili byk się uspokoił, co zaowocowało takim zdjęciem:
Nie jest to ogromne zwierzę, jednak wielkie rogi i silna sylwetka mówią nam jasno, że mamy do czynienia ze zwierzęciem niezwykle majestatycznym i dla człowieka nieco niebezpiecznym, gdyby już zdecydował się na szarżę. Nie biorę jednak takiej możliwości pod uwagę. Po zrobionych zdjęciach po prostu odchodzę i nie niepokoję koziorożca. Nieco inaczej sprawa się ma z wielbłądem.
Wielbłąd to zwierzę zupełnie mi obce i nawet nie miałbym pomysłu jak się skutecznie i bezpiecznie do niego zbliżyć, dlatego zadowalam się zdjęciami z daleka. Moran, lepiej zna się na wielbłądach, więc chwyta butelkę z wodą, odkręca ją i wychodzi z samochodu. Zbliża się do zwierzęcia, chlupocząc wodą i nawołując. Przez dłuższą chwilę zastanawiamy się po co to wszystko, a dopiero po chwili dociera do nas, że przecież te wielbłądy nie występują w naturze - są jedynie zwierzętami hodowlanymi, więc i ten miał pewnie swego właściciela, którego w zasięgu naszego wzroku nie było. Wielbłąd nie był też przywiązany, więc możliwe, że po prostu komuś uciekł i właśnie walczy o przeżycie w dziczy.
Wielbłąda nie udało nam się złapać, nie był ufny, więc pojechaliśmy dalej. Jak dotąd wszystkie zwierzęta, które tu widzimy, to takie, których na pustyni byśmy się pewnie spodziewali - w szczególności ten wielbłąd. Sprawa ma się jednak nieco inaczej z owadami, bo okazało się, że tutejsze owady bywają bardzo włochate.
W tym przypadku nie mamy pewności nawet co to za rodzaj owada. Niby trochę jak pszczoła, niby trochę jak mucha. Ciężko ocenić co to tak naprawdę jest. W każdym razie pięknie włochate. Jeśli znajdzie się tu ktoś, kto zna odpowiedź na tę zagadkę, to o odpowiedź poproszę w komentarzu.
Z bzyczących i brzęczących rzeczy w tym samym czasie mieliśmy do czynienia z tym.
Wojskowe myśliwce latały nad naszymi głowami wyjątkowo często. Jeszcze ciekawsze jest to, że czasem latają w wąwozach, między górami, niczym na scenach z filmu Top Gun, choć tak naprawdę nie wolno im tego robić. Według zaleceń mają zawsze przemieszczać się powyżej najwyższego wzniesienia w odległości kilku kilometrów, a mimo wszystko piloci na ćwiczeniach decydują się na brawurowe przeloty malowniczymi kanionami.
Teraz wrócimy na chwilę do tematu przewodniego naszej wyprawy.
Region, w którym jesteśmy, to czysta karta na mapach. Cały kraj został podzielony na równe sektory, w których oznacza się liczbę i wagę znalezisk archeologicznych - ten sektor jest zupełnie pusty, ale nie dlatego, że nic tu nie ma, a dlatego, że jak dotąd nie został zbadany ani terenowo, ani nawet nie wytypowano potencjalnych miejsc prac terenowych na podstawie źródeł historycznych. Nie mamy odpowiednio dużo czasu, żeby gruntownie przebadać całą dolinę, zajęłoby to miesiące, ale i tak postaramy się w trakcie przejazdu wytypować możliwie jak największą liczbę jaskiń i obiektów historycznych.
Najpierw musimy wiedzieć, czego szukamy. Przejeżdżamy przez dolinę, która była kontrolowana przez antyczny lud Nabatejczyków ponad 2000 lat temu. Wiemy, że doskonale radzili sobie na pustyni i byli też pierwszymi ludźmi, którym udało się prowadzić uprawę rolną w tych warunkach, a poza tym kontrolowali szlaki handlowe. Wiemy też, że okoliczne góry są dobrym materiałem na jaskinie ze względu na występujące tutaj wapienie.
Dzięki temu wiemy, że dolina, przez którą będziemy przejeżdżać, mogła być częścią
szlaku handlowego,
polem uprawnym,
miejscem wypasu zwierząt,
miejscem zamieszkania Nabatejczyków, albo kompletnie żadną z tych opcji. W każdym razie wiemy, czego możemy się tu spodziewać. W trakcie jazdy rozglądamy się więc we wszystkie strony nie tylko w poszukiwaniu dzikich osłów.
Na tym zdjęciu widzimy jaśniejsze miejsca góry. Jest to wapień, w którym najczęściej można trafić na jaskinie. Większość z nich powstaje przez przepływ wody w górotworze, a wapień jest nie dość, że bardzo lekki, miękki i przepuszczalny, to jeszcze łatwo się rozpuszcza w wodzie. Woda deszczowa przepływająca przez wapień przez tysiące i miliony lat drąży w nim jaskinie. Jeśli nie zrobi tego woda, to też bardzo możliwe, że zrobią to ludzie. Kamień ten tak łatwo poddaje się obróbce, że w delikatniejszym miejscach można w nim drążyć dosłownie gołymi rękami, co oczywiście nie jest zbyt mądre. Miejmy jednak na uwadze, że wystarczą bardzo proste narzędzia, aby w bardzo krótkim czasie wydrążyć sobie dom w wapiennej skale.
Podjechaliśmy więc w miejsce pełne wapienia o charakterystycznym kształcie i sprawdziliśmy co też dzieje się u podnóża tej górki. Trafiliśmy. Może nie w dziesiątkę, ale w taką mocną piątkę. Była tam studnia, bardzo podobna do takiej, jaką widzieliśmy dzień wcześniej. Ta była nawet zaklejona z wierzchu dość współczesną zaprawą, jednak jej budowa nie była ukończona i w środku była sucha.
Widzimy więc, że odbyła się tu próba wykonania studni podobnej do tej, jaką widzieliśmy przy głównym szlaku kadzidlanym. To daje nam informację o tym, że Nabatejczycy mogli używać również tego regionu. Pozostało więc szukać dalszych śladów ich obecności. Trafiliśmy na nie niewiele dalej. Upatrzyłem sobie taką formację na jednym ze wzgórz, które mijaliśmy.
"Nic ciekawego" - usłyszałem - "to tylko poszarpana skała i cienie, nic tam nie ma". Postanowiłem się jednak nie poddawać i poprosiłem, żebyśmy się na chwilę zatrzymali. Zrobiłem drugie zdjęcie. Tym razem mocno je prześwietliłem.
W centralnej część widać dokładnie, że jest tam wymurowana ściana z włazem. Postanowiliśmy poświęcić chwilę na przebadanie tego miejsca i okolicy, ale z odległości. Dojście na miejsce zajęłoby nam minimum godzinę, a nie byliśmy przygotowani na taką wędrówkę w pełnym słońcu.
Wiemy mniej więcej, czym jest otwór na górze, bo widzieliśmy takie miejsca w dolinie. Wyglądają one tak.
I tak:
Są to skrytki, schowki, spichlerze. Miejsca, w których dawni mieszkańcy regionu przechowywali swoje rzeczy. Możliwe, że była to część bazy zaopatrzeniowej szlaku handlowego albo skrytka dla wypasaczy bydła czy rolników pracujących w okolicy. Podobne miejsca mogły też być miejscami pochówku, ale w tym przypadku raczej nimi nie były - nie znaleźliśmy żadnych dowodów, jak choćby kości. Złodzieje grobowców są tu bardzo aktywni, ale starych kości nikt nie kradnie, bo nie ma na nie zbytu, więc przeważnie zostają. Pozostałości po rolnictwie udało nam się w tej dolinie znaleźć, więc wiemy, że w starożytnych czasach Nabatejczycy korzystali z tego regionu i w tym celu. Skrytki mogły mieć więc dwa zastosowania.
Obiekt, o którym mówiliśmy wcześniej, jest jednocześnie skonstruowany jak taki schowek, ale nie jest umiejscowiony jak taki schowek. Jego ściana jest schowana głęboko w cieniu, a sam znajduje się tak wysoko i daleko od doliny, że ciężko byłoby z niego swobodnie korzystać. Oznaczałoby to, że był być może skrytką na coś ważnego, albo innym wybrykiem ludzkiej natury. Posłaliśmy tam drona i zobaczyliśmy coś jeszcze...
Poniżej wnęki ze skrytką znajduje się niewidoczna z dołu wnęka z włazem. To, czego na pierwszy rzut oka można nie zauważyć, to to, że ściana wokół włazu została wymurowana przez człowieka. Podobnie sam teren przed wejściem - został ukształtowany sztucznie. Dodajmy do tego wiedzę
z ostatniego odcinka - tę o czytaniu zwierzęcych ścieżek.
Zwierzęta poruszają się tutaj w ten sposób.
Widzimy wyraźnie, że dolny właz jest miejscem, z którego zwierzęta korzystają, i to bardzo chętnie. Na górze po prawej stronie jest miejsce, w którym wylegują się koziorożce, gazele lub inne kopytne. Do miejsca ze skrytką nie prowadzą żadne ścieżki. To wszystko oznacza, że odkryliśmy nowe i to bardzo ciekawe miejsce. Takie, które znajduje się w niedostępnej części bardzo stromego zbocza i nie ma dogodnego dojścia od dołu, jak pozostałe skrytki. Właściwie wejście od dołu mogłoby być niemal niemożliwe, ze względu na to, jak jest tu stromo. Dlatego domyślamy się, że nie była to po prostu zwykła skrytka, a coś o innym zastosowaniu. Miejsce poniżej skrytki wygląda na typowy "domek jaskiniowca" i ile byśmy się nie śmiali z tego określenia, to rzeczywiście prawdopodobieństwo, że był to dom, jest naprawdę spore.
Odkrycie bardzo nas cieszy, ale z bólem wsiadamy w samochody i jedziemy dalej. Być może jest to cały system mieszkalny, a może są to jedynie dwa schowki, wybudowane tu przez jakiegoś szaleńca. Tego nie wiemy, jednak jako pierwsi stawiamy na mapie tego regionu kółeczko z lokalizacją miejsca, które jest ewidentnym smaczkiem. Kolejna ekipa, która się tu zjawi, będzie wiedziała gdzie szukać. Oby to wydarzyło się jak najprędzej.
Przed nami jeszcze kawał drogi, dlatego zostawiam Was z kolejnymi zdjęciami i bez większych szerszych opisów. Na ewentualne pytania odpowiem w komentarzach lub w kolejnych wpisach.
Szalejący Jimny!
Przerwa na kawę w cieniu jednego z niewielu drzew w okolicy. Jak widać, nawet nie jest zielone.
Ziemia spękana suszą.
Górzysty krajobraz wyglądem przypomina nieco piramidy.
Nasza droga to przeważnie tylko wyschnięte dno okresowej rzeki.
A czasem nawet widać, gdzie trzeba jechać. Choć zanim zrobiliśmy te ślady, to nie było to takie oczywiste. Przed nami nikogo tu nie było od wielu dni, a może i tygodni.
Roślinność walczy jak może.
Mitzpe Ramon - posiłek z widokiem na krater krasowy.
Tutaj jesteśmy już wewnątrz krateru i szukamy miejsca na nocleg. Noce zapadają bardzo szybko.
Krajobraz jest nadal pustynny, ale od rana zmienił się drastycznie.
Najlepsze jest to, że przed nami przejechało tędy kilka autobusów z dziećmi, które wywieziono tu na noc w ramach wycieczki szkolnej.
Rozbijemy się gdzieś indziej, z dala od tych wszystkich dzieci.
"Za tą górką" wygląda jak dobre miejsce do spania.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą