Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ciekawostki o najbardziej znanym trupie w historii popkultury

59 861  
164   24  
Kwadratowa głowa, szwy na czole i ortopedyczne obuwie na stopach – potwór stworzony przez szalonego uczonego jest obecny we współczesnej popkulturze od wielu już dekad, a wśród wszelkiej maści monstrów, żywych trupów i skarań boskich, twór Frankensteina bezapelacyjnie piastuje pierwszą pozycję.


Amatorska powieść na amatorski konkurs

Latem 1816 roku, nastoletnia wówczas Mary Godwin wraz ze swym przyszłym mężem - Percym Bysshe Shelleyem, przyrodnią siostrą i przyjacielem - Johnem Williamem Polidorim przyjechali w odwiedziny do mieszkającego w Genewie Lorda Byrona.

Pogoda niestety nie dopisała i goście większość czasu spędzali w domu, z nudów czytając stare, niemieckie powieści grozy. Pewnego dnia Byron wpadł na pomysł urządzenia mini-konkursu. Każda z osób miała napisać jakieś straszne opowiadanie, a następnie wszyscy mieli wytypować zwycięzcę.



Mary nie za bardzo chciała brać w tym udział, więc przeprosiła wszystkich i poszła spać. Tej nocy przyśnił jej się koszmar o zwłokach, które nagle powracają do życia. Biografowie pisarki uważają, że nie bez znaczenia dla takich wizji był też fakt, że dziewczyna parę miesięcy wcześniej urodziła Percyemu córkę. Dziecko, będące wcześniakiem, zmarło 11 dni później.

Natchniona snem i zmotywowana przez narzeczonego dziewczyna napisała zarys swej późniejszej powieści.



Dużo wskazuje na to, że przed pójściem spać, Mary musiała znaleźć wśród wspomnianej literatury grozy, historię grabarzy z należących wówczas do Niemiec Ząbkowic Śląskich. O szczegółach tej sprawy pisał jakiś czas temu maestro Iskier.

Coś jednak więcej od samego monstrum doktora Frankensteina, powstało tej nocy…

Kiedy Mary śniła o ożywionym truchle, pozostali goście usiłowali przelać na papier swoje posępne pomysły. Byron spłodził wówczas tylko bardzo powierzchowny zarys historii opartej na starych, germańskich legendach o wampirach. Idea bardzo spodobała się Polidoriemu, który za zgodą Lorda, postanowił temat rozwinąć. W ten sposób wkrótce światło dzienne ujrzała powieść pt. „Wampir” - dzieło to, jeśli wierzyć znawcom literatury, jest protoplastą romantycznych powieści o bladolicych krwiopijcach, które dopiero parę dekad później stały się bardzo modne. Bram Stoker napisał swojego „Drakulę” całe 70 lat po wydaniu powieści Polidoriego.



Pierwsza ekranizacja powstała w studiu Thomasa Edisona

w 1910 w studiu należącym do Thomasa Edisona nakręcony został 12-minutowy film bardzo luźno oparty na powieści Mary Shelley. W tej ekranizacji potwór nie powstaje w wyniku połączenia ze sobą różnych fragmentów zwłok i tchnięciu w nie życia za pomocą pioruna. Żywy trup zostaje ugotowany niczym wyśmienite danie. Początkowo z kotła wyłania się szkielet, który z czasem powoli obrasta w ciało.



Przez wiele lat film uznawany był za zaginiony. Dopiero w latach 50. nośnik z tym dziełem znaleziony został w zbiorach pewnego kolekcjonera.



Początkowo potwora zagrać miał Bela Lugosi

Charyzmatyczny aktor znany z roli „Drakuli” od samego początku brany był pod uwagę jako monstrum Frankensteina. Właściwie to producenci nikogo innego w tej roli nawet nie chcieli widzieć. Pochodzący z Węgier Lugosi, który słynął ze swego charakterystycznego akcentu, jednak nie chciał grać postaci, która nie mówi.



Nie odrzucił jednak tej propozycji. Podczas przerwy w kręceniu „Drakuli” na planie zjawili się makijażyści, którzy nałożyli aktorowi charakteryzację i nakręcili ok. 12 minut próbnego materiału. Ten jednak nie wypadł zbyt dobrze i Belę zastąpił mało znany aktor – Boris Karloff.



Po 12 latach, Lugosi zgodził się jednak zagrać słynnego potwora i wystąpił w filmie pt. „Frankenstein spotyka Wilkołaka”. Oczywiście aktor musiał schować dumę w kieszeń i wystąpić w charakteryzacji identycznej do tej, w jakiej dekadę wcześniej paradował Karloff.



Aluzje do Boga nie podobały się cenzorom

Zarówno w książce, jak i jej ekranizacjach (a jest ich grubo ponad 50) nietrudno dopatrzeć się nawiązań do boskiego stwórcy. Krytykom bardzo nie podobało się, że szalony naukowiec zachowuje się niczym biblijny Jahwe, a raczej - szaleniec do tej roli aspirujący. Powieść Shelley spotkała się więc z bardzo chłodnym przyjęciem ze strony bogobojnych recenzentów.
Jeszcze gorzej sprawa wyglądała, kiedy to w 1931 roku do kin trafiła druga ekranizacja powieści.



Ofiarą cenzorskich nożyc padła jedna z najbardziej znanych scen, w której to podniecony naukowiec wśród kanonady piorunów wrzeszczy pamiętne „It’s alive!”. Podczas pierwszych premier słowa te brzmiały zupełnie inaczej. Doktor Frankenstein krzyczał wówczas: ”W imię Boga! Teraz już wiem, jakie to uczucie być Bogiem!”. Po włożeniu w usta naukowca nowej kwestii, resztę jego wypowiedzi zagłuszono piorunami.

Książkowy bohater w niczym nie przypominał swojej filmowej wersji

Mimo iż na dźwięk słowa „Frankenstein” przed oczami staje nam niezbyt urodziwy kawał mięcha o twarzy Borisa Karloffa, to w powieści Mary Shelley, monstrum wygląda zupełnie inaczej. To mężczyzna o długich włosach, żółtawej, niemalże przezroczystej skórze, świecących oczach i czarnych ustach.

To jak bohater powstał, autorka pozostawia już wyobraźni czytelnika. Motyw z piorunem to więc również wymysł filmowców.
W książce, monstrum jest, w przeciwieństwie do pomrukującego brzydala z filmu, całkiem wygadane i dość inteligentne. Na łamach powieści próżno też szukać Igora - garbatego pomocnika doktora Frankensteina.

A skoro mowa o Igorze

Ten sympatyczny garbus pojawił się już w 1931 roku w pierwszej odsłonie najsłynniejszej serii o wskrzeszonym nieboszczyku, ale największą sławę zyskał wiele lat później, kiedy to za nową wersję „Frankensteina" zabrał się Mel Brooks. W rolę Igora wcielił się wówczas Marty Feldman – wyjątkowo szpetny, ale i niezwykle utalentowany komik. Swoją drogą film pełen był scen wybornych scen i gier słownych.





Jeden z tekstów rzucanych przez Igora przeszedł nawet do historii rocka! Chodzi o tę scenę:

https://www.youtube.com/watch?v=dNTToXKgwZc

Wokalista kapeli Aerosmith uznał ten fragment za wybitnie śmieszny i postanowił odnieść się do niego w jednej ze swoich najbardziej znanych kompozycji.

https://www.youtube.com/watch?v=4B_UYYPb-Gk


Źródła:1,2,3,4,5
1

Oglądany: 59861x | Komentarzy: 24 | Okejek: 164 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało