Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

"Byliśmy odcięci. Wszystkie drogi dojazdowe zostały zerwane, lub zawalone drzewami"

159 805  
920   95  
"Byłam dzieckiem, ale nigdy nie zapomnę obrazu, który uderzył mnie, kiedy weszłam do łazienki. Wszędzie były rozstawione wiadra i miski z wodą. To było tak dziwne, że pomyślałam, że musi dziać się coś złego, coś bardzo złego."

Hania

To był 7 lipca – poniedziałek – moje 9 urodziny. Był tort, świeczki i prezenty, ale wśród dorosłych panowała jakaś zmowa milczenia, uśmiechali się, składali mi życzenia, ale ich oczy były smutne i zmęczone. Przy obiedzie nikt się nie odzywał – jak nigdy. Babcia i mama były poddenerwowane już od rana, a dziadek ciągle krzątał się po komórkach i kurnikach.

Wtedy zobaczyłam te wiadra w łazience. Wystraszyłam się. To tylko wiadra z wodą, ale nie rozumiałam po co tam są, skąd się tam wzięły?

Popołudniu wszystko zaczęło się klarować. Wśród szumu deszczu uderzającego o okna usłyszałam syreny alarmowe. Zmowa milczenia pękła.

- Haniu, musisz być bardzo grzeczna i bardzo dzielna. Słuchaj uważnie tego co mówią dorośli i rób dokładnie to o co cię proszą. Dobrze?
- Ale co się dzieje? Dlaczego tak się zachowujecie. Przecież są moje urodziny!
- Zrobimy Ci urodziny jeszcze raz, bo teraz nie ma miejsca na zabawę.
- Czy to dlatego, że ciągle pada? W telewizji coś mówili…
- Tak, pójdź proszę na górę do dużego pokoju i nie ruszaj się stamtąd.
- Dobrze babciu.

Byłam zła. Od początku wakacji ciągle padało, a moje urodziny właśnie zmieniały się w jakiś koszmar, jednak złość szybko odeszła, by zmienić się w inne uczucie. Gdy tylko weszłam do pokoju na piętrze i zobaczyłam przez okno co dzieje się na zewnątrz ogarnął mnie przeraźliwy, instynktowny lęk.

W momencie, w którym zerknęłam przez szybę nasza, mała zwykle, rzeczka, porywała właśnie most łączący nas ze wsią. Stałam jak wmurowana. Brudna, brązowa woda kotłowała się i płynęła z ogromną prędkością, było jej tak dużo, że zalewała już część naszego ogrodu i wyrywała krzaki i mniejsze drzewa. To sen, to na pewno sen! Wrażenie było tak nierealne, że moja mała głowa nie była w stanie tego pojąć. To nie mogło dziać się naprawdę!

Adam

Przed wakacjami strasznie pokłóciłem się z Hanią, moją młodszą siostrą. Ciągle na siebie krzyczeliśmy i codziennie się biliśmy. Konflikt wymykał się spod kontroli. Powiedziałem jej nawet, że nie chcę być na jej urodzinach, bo jedyne czego jej życzę, to żeby zdechła.

Rodzice postanowili, że najlepiej będzie, jeśli ona pojedzie z mamą do babci, a ja zostanę jeszcze kilka dni z Tatą w domu. Tak też się stało. Podobno miałem w tym czasie zrozumieć, jak ważna jest dla mnie siostra, „będziesz jeszcze za nią tęsknił, zobaczysz”. Wszystko to, wraz z całą resztą dziwnych i niezrozumiałych rzeczy, które mówią dorośli, kiedy w ogóle nie rozumieją dzieci, sprawiało tylko, że byłem jeszcze bardziej zły.

Na całe szczęście dla mojej dziecięcej dumy nikt nie kazał mi dzwonić do siostry z życzeniami. Wtedy nawet nie wiedziałem, że tak się robi. Skąd mogłem wiedzieć? To był 1997 rok, na naszej wsi nie było wcale telefonów. U babci też nie.

- Tato, może pojedziemy jednak na urodziny do Hani? Nie chcę, żeby mamie było smutno, że nas nie ma.
- Przynieś mi baterie z twoich zabawek, te duże.
- No dobra, ale pojedziemy?
- Daj te baterie, nie gadaj.
Przyniosłem baterie. Ojciec wsadził je w foliową torebkę i przykleił taśmą do radia.
- Po co to robisz?
- Zobaczysz, jeszcze się może przydać, a teraz słuchaj.
W radiu nadawali komunikaty o powodzi. Niewiele z tego rozumiałem i dość mało mnie to interesowało do momentu, w którym usłyszałem znaną mi nazwę.
- Co to znaczy, że Wolibórz jest „odcięty od świata”?
- To znaczy, że nie przejedziemy tamtędy przez góry, będziemy musieli spróbować inną drogą.
- Czyli jedziemy!? – ucieszyłem się!
- Musimy spróbować… – ton głosu ojca gasił moją dziecięcą radość.
- To ja się spakuję.
- Nie ma czasu, idziemy.
- Ale…
- Teraz.

HANIA

Patrzyłam przez okno i widziałam jak z nurtem rzeki płynęły drzewa, meble… krowy! Minęło jeszcze kilka chwil, zanim dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę.

Po kilku minutach do pokoju przyszli dorośli. Babcia przyniosła świeczki, dziadek przyniósł radio, a ja siedziałam zapłakana przy oknie. Mama mocno mnie przytuliła. Miała czerwone oczy.

- Mamooo… – szlochałam – co z tatą i Adasiem?
- Wszystko na pewno dobrze. Nasz dom jest w górach. Im wyżej, tym przecież lepiej. – jej głos drżał

Adaś

Nasza podróż do babci skończyła się kilka kilometrów od domu. Kiedy wyjechaliśmy zza górskiego zakrętu naszym oczom ukazała się wielka rzeka przepływająca w poprzek przerwanej drogi. Tam właściwie nie było już drogi, była tylko ta wielka, wypełniona rwącą wodą dziura, w której spokojnie zmieściłby się autobus.

Wciąż patrzyliśmy na tę wyrwę, gdy kilkanaście metrów przed maską samochodu zaczęło przewracać się drzewo. Zwaliło się z wielką siłą na jezdnię i… w miejscu w którym uderzyło po prostu pokruszył się asfalt i wpadło głębiej, a z powstałej dziury trysnęła brudna woda. Cała droga była podmyta!

- O kurwa… – mój ojciec nigdy nie przeklinał.
- Tato… boję się…
- Przepraszam, wracamy. Przynajmniej… spróbujemy…
- Boję się…
- Nie Ty jeden, ale spokojnie…
- O Boże! Hania!

Cały się trzęsłem.
Po chwili w radiu usłyszeliśmy wśród komunikatów: „zerwane drogi dojazdowe do miejscowości Burkatów”. Tak, właśnie tam mieszkali dziadkowie.

- Haniu…
- Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze. – studził ojciec, choć widziałem, że sam jest zdenerwowany.
- Mamo…

Płakałem.



Kiedy wracaliśmy do naszej wsi, woda spływała z gór wszystkimi możliwymi miejscami. Płynęła też po drodze, ale udało nam się jeszcze dojechać do domu. Weszliśmy na piętro i słuchaliśmy radia. W komunikatach pojawiało się coraz więcej miejscowości. Wreszcie z ust spikerki padło przerażające „Przygórze odcięte od świata”.

Byliśmy odcięci. Wszystkie drogi dojazdowe zostały zerwane, lub zawalone drzewami. Woda była wszędzie, do wieczora ulice i chodniki zamieniły się w rwące górskie rzeki.

Nie było prądu.

Czekaliśmy.

Hania

Nie mogliśmy nic zrobić. Ciągle patrzyłam na rzekę i wody robiło się raz mniej, raz więcej. Tak minął wtorek. W środę woda dosięgała już do ścian domu. Strach był coraz większy a nerwowa atmosfera nie mogła opuścić nas nawet na chwilę. Nie było żadnej możliwości, żeby skontaktować się z Tatą i Adasiem, a w radiu mówili, że przecież Przygórze jest odcięte od świata. Nie wiedzieliśmy co się z nimi dzieje. Oni nie wiedzieli, co dzieje się u nas, a w kolejnych wiadomościach podawano coraz większą liczbę ofiar i wszyscy bali się najgorszego.
Takiego lęku nie życzę nikomu. Nigdy. Niepewność połączona z bezradnością i dojmującym poczuciem bezsilności. To był prawdziwy koszmar. Dorośli też byli załamani.

Adaś

W czwartek wszystko zaczęło się uspokajać. Ojciec z sąsiadami zaczęli sprzątać to, co pozostawiła po sobie opadająca woda, jednak górskie drogi wciąż były nieprzejezdne i nie mogliśmy w żaden sposób dotrzeć do dziadków. Martwiłem się o siostrę, tęskniłem za mamą.

Po tygodniu znów zaczęło padać. Bardzo intensywnie. Woda znów zaczęła się podnosić.

Hania

Kiedy wrócił deszcz, a woda znów zaczęła się podnosić, wszyscy byli już zupełnie zrezygnowani. W wiadomościach mówili, że dopiero teraz trzeba szykować się na najgorsze. Dorośli wychodzili z siebie. Zapadła decyzja o opuszczeniu domu. Ściany były już podmyte, a jeśli znów miała wrócić tak duża woda, to dom mógł się zawalić.

Wyszliśmy w stronę wsi po kładce zrobionej parę dni wcześniej przez dziadka. Do wieczora kładki już nie było, zabrała ją woda, a my siedzieliśmy w szkole wraz z innymi zrezygnowanymi ludźmi.

W sobotę, w środku nocy syreny znów zawyły bardzo głośno. Jacyś panowie wszystkich obudzili i kazali się zbierać. Na ulicach pojawiły się autobusy, a między nimi biegali ludzie. Przez megafony nadawano komunikaty o ewakuacji.

- Adaś…

Musieliśmy uciekać, od gór szła kolejna fala powodzi i naszej wsi nie dało się już uratować.

Adaś

Sytuacja była tragiczna. Wieś trzeba było ewakuować, a stąd nie było już żadnej drogi ucieczki. Padający bez ustanku deszcz tylko zwiększał poczucie beznadziei.

Gdy usłyszeliśmy, że wojsko wysyła po nas śmigłowce, to wiedzieliśmy, że jest już naprawdę źle.

Przenośne radio nadawało komunikat o ewakuacji Burkatowa, a my wciąż nie wiedzieliśmy co dzieje się z mamą i Hanią. Siedzieliśmy na dachu w strugach deszczu i wtedy doznałem tego najbardziej beznadziejnego uczucia jakiego kiedykolwiek doświadczyłem – usłyszeliśmy jak śmigłowce zawracają kilkaset metrów od naszego domu.

- Tato, dlaczego oni zawrócili?
- Pewnie nie ma warunków… ale nic się nie martw, wrócą, wszystko będzie dobrze.

Wiem już, że nic nie będzie dobrze. Kątem oka łapię to jak ojciec ostatnimi siłami próbuje hamować bolesny skurcz na twarzy i zakrywa ją dłońmi.

Nie wrócili. Zostawili nas.

- Haniu…

Zakończenie

Ta historia kończy się happy-endem. Woda ustąpiła, a rodzeństwo spotkało się kilka dni później i zapomniało o swoich sporach. No, przynajmniej na kilka tygodni. Pod koniec wakacji wyprawiono Hani drugie urodziny i życie powoli wracało do normy.

Nie każda z historii, które się wtedy rozegrały, skończyła się na tyle szczęśliwie. W trakcie powodzi w 1997 roku zginęło 114 osób, a sama powódź dotknęła setek tysięcy.

Mało kto pamięta jednak o tym, co wydarzyło się rok później…

22 lipca 1998 roku

Spędzałem wakacje u mojej babci. Tego dnia już popołudniu rozpętała się wielka ulewa, a wspomnienia zeszłorocznej powodzi były w nas bardzo świeże i wszyscy z niepokojem patrzyliśmy w niebo. Chyba nikt nie wierzył w to, że coś takiego mogłoby się powtórzyć, ale strachu nie dało się powstrzymać.

W nocy siedziałem na parapecie i długo patrzyłem na to co dzieje się za oknem. Burza się zbliżała. Była coraz silniejsza, a z nieba lało się coraz więcej wody. Piorunów było tak dużo, że na zewnątrz było całkiem jasno. Pojedyncze grzmoty zmieniły się w jeden wielki huk.

Przez to wszystko powoli zaczęło przebijać się wycie syren.
Strach wrócił ze wzmożoną siłą, gdy z radioodbiornika padło: „kolejne miejscowości odcięte od świata to…”



Powódź w 1998 roku miała mniejszy zasięg, ale była o wiele bardziej niszczycielska. W ciągu nocy z 22 na 23 lipca suma opadów w niektórych rejonach Kotliny Kłodzkiej przewyższyła sumę średnich opadów z całego lipca. Takie zjawiska określa się mianem „powodzi błyskawicznej”. Wszystko wydarzyło się w nocy, a woda wezbrała tak szybko, że ludzie nie mieli szans na podjęcie jakichkolwiek działań zapobiegawczych.

Ulewa przetoczyła się przez trzy kraje. W ciągu 2 dni zginęło łącznie niemal 80 osób na Słowacji, w Czechach i w Polsce.

...

Na koniec jeszcze tylko ilustracja tego, jak wyglądały te powodzie w górach. Tutaj Kłodzko w 1997 roku. W pomniejszych górskich wioskach wyglądało to bardzo podobnie. To nie jest po prostu podnoszący się poziom wody, ona wdzierała się do budynków oknami i drzwiami dewastując wszystko z ogromną mocą. Powalała drzewa, rwała mosty, wydzierała wielkie wyrwy w ziemi i zabierała wszystko co spotkała na swojej drodze. Samochody, budynki gospodarcze, zwierzęta, czy ludzi.

giphy



Część imion, nazw miejscowych i drobnych faktów została zmieniona ze względu na zachowanie prywatności bohaterów. Miałem na celu jedynie przekazanie emocji panujących w trakcie podobnych wydarzeń. Zupełnie szczerych i prawdziwych, bo emocji dziecięcych. Może przynajmniej w tym wątku uda nam się uniknąć powtarzanego od lat „mogli się ubezpieczyć”. Takich przeżyć nie pokryje żadne odszkodowanie.
31

Oglądany: 159805x | Komentarzy: 95 | Okejek: 920 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało