Dziewczyny, na które aż chce się patrzeć z tyłu
Foka
·
20 maja 2023
49 168
486
24
Patrzenie na te gorące dziewczyny z ich krągłymi pupami przyprawia mnie o dreszcze! Kto potrzebuje siłowni, kiedy można po prostu siedzieć i podziwiać? Mają idealne połączenie krzywizn, kształtu i rozmiaru, dzięki czemu wyglądają tak dobrze.
Dzisiaj, moi drodzy przyjaciele, postanowiłem podzielić się z wami tajemnicą pilnie strzeżoną przez wasze polonistki - skąd tak w ogóle wzięło się to "ó".
Dawno, dawno temu były sobie bardzo, bardzo krótko wymawiane samogłoski — tzw.
jery (nazywane też ze względu na skrócony czas artykulacji, czyli wymowy,
półsamogłoskami lub
samogłoskami zredukowanymi). Jery te, mistyczne jednorożce polskiej ortografii, były dwa: twardy (oznaczany jako „
ъ”) i miękki (oznaczany jako „
ь”). Tutaj muszę wam przytoczyć prasłowiańską mistyczną zasadę, zgodnie z którą każda sylaba musiała się kończyć samogłoską lub półsamogłoską (
zasada sylaby otwartej). Oznacza to, że w prasłowiańszczyźnie nie istniały wyrazy zakończone spółgłoskami. W tych, które obecnie kończą się spółgłoskami, dawno temu na końcu występował właśnie jer, np.
mrozъ
wozъ Jak to z prawami bywa, prędzej czy później zanikają i są zastępowane przez wydawałoby się lepsze reguły. I tak też oto gdy prawo sylaby otwartej zniknęło, jery też poszły w zapomnienie. Jery w pozycji słabej, np. w wygłosie wyrazu (nie tylko, ale te przypadki najłatwiej rozpatrywać), zaczęły zanikać (jery w pozycji mocnej też zanikły, a dokładnie mówiąc, przekształciły się w
e—, ale o tym innym razem). Jako że w przyrodzie nic nie ginie, tak i tutaj obowiązywała zasada „coś za coś”. Trzeba teraz nadmienić, że oprócz jerów istniał w prasłowiańszczyźnie i dawnej polszczyźnie
iloczas (każda samogłoska miała swój czas wymowy, podobnie jak cały wyraz). Po zaniku jerów, aby czas wymowy wyrazu się nie zmienił, należało gdzieś ten utracony z jerami cenny czas upchnąć, nastąpiło więc tzw.
wzdłużenie zastępcze — zaczęto wydłużać czas wymowy samogłoski stanowiącej ośrodek sylaby przed jerem (znak „
ō”oznacza wydłużoną wymowę samogłoski „
o”):
mrozъ→
mrōz
wozъ→
wōz Z biegiem czasu nastąpił
zanik iloczasu (Polacy chyba od zawsze lubią gubić swoje graty). I znów zgodnie z przytoczoną wcześniej zasadą „coś za coś” nastąpiło kolejne zjawisko kompensacyjne (wynagrodzenie za braki) —
podwyższenie artykulacji, oznaczające w tym wypadku, że czas wymowy „ō” przestał być wydłużony, za to artykulacja tej głoski została podwyższona, przez co pierwotne „
o” przekształciło się w „
u”. Zmiana ta nie zaszła w jednej chwili, lecz wymowę "
o" podwyższano stopniowo, a powstałe
„o” ścieśnione oznaczano w piśmie jako „
ó”. Zapis „
ó” pozostał więc na zasadzie reliktu żywej niegdyś praktyki językowej.
Z tej historii wzięła się też zasada wymienności „
ó”— „
o”. Wynika ona stąd, że w jednych formach danego wyrazu i wyrazach pokrewnych pozostało pierwotne „
o”, w innych wyewoluowało ono do „
ó”.
Tyle w kwestii "ó". Jeśli artykuł spotka się z pozytywnym przyjęciem, odkryję przed wami rąbka tajemnicy odnośnie "rz".
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą