Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jeździsz windami, a co w ogóle o nich wiesz? Historia wind oraz wizyta w prywatnym muzeum naszego bojownika

92 010  
529   89  
Oczywiście, że byłoby lepiej dla naszego zdrowia, abyśmy regularnie korzystali z tak wspaniałego wynalazku, jakim są schody. Niestety, kiedyś jakiś leniwy spaślak doszedł do wniosku, że wygodniej dla wszystkich będzie wozić się windą. Miliony obiboków do dziś są mu wdzięczne.


Okazuje się, że historia kabin służących do rozwożenia pasażerów między kolejnymi poziomami wielopiętrowych budynków jest starsza, niż mogłoby się nam wydawać.

Winda Archimedesa i gladiatorzy

O najstarszej z wind dowiadujemy się dzięki Witruwiuszowi – rzymskiemu konstruktorowi machin wojennych, który udokumentował największe osiągnięcia starożytnej architektury w swoim traktacie „O architekturze ksiąg dziesięć”. Autor opisał wynalazek Archimedesa z 236 roku przed naszą erą! Kabina była podnoszona za pomocą konopnych lin nawiniętych na wielki bęben, który to napędzany był siłą ludzkich rąk.


Winda według pomysłu niemieckiego inżyniera Konrada Kyesera.

Tymczasem pod wielkim Koloseum istniał rozbudowany kompleks pomieszczeń. Podczas igrzysk uruchamiano napędzane przez setki niewolników, zaopatrzone w przeciwwagi i prymitywne wciągarki, kabiny. Te „dowoziły” gladiatorów oraz zwierzęta wprost na arenę.



„Latające krzesło” Ludwika XV

Francuski król zasłynął swego czasu wywołaniem wojny o polski tron. Poślubił on córkę Stanisława Leszczyńskiego – pretendenta do objęcia rządów w Rzeczypospolitej. Faworyzując swojego teścia, Ludwik XV wkurwił nieco władców Rosji i Austrii, którzy woleli, aby na tronie zasiadł portugalski książę Emanuel Bragança.



Wróćmy jednak do windy. Chędożenie polskiej księżniczki nie zaspokajało chuci francuskiego monarchy, który znany był z licznych romansów. Mieszkający na trzecim piętrze pałacu w Wersalu władca musiał opracować dyskretny sposób na wpuszczanie do swych komnat żądnych królewskiego przyrodzenia niewiast. Pomógł mu w tym wynalazek hrabiego de Villayera. Ten opracował tzw. „latające krzesło” - poruszającą się w pionie kabinę, która prowadziła wprost do sypialni jego wysokości.



Urządzenie to poruszało się dzięki sprytnemu systemowi kół pasowych i przeciwwag. Tak czy inaczej sporo roboty musiała wykonać sama pasażerka, która siedząc w kabinie ciągnęła za sznur. O tym, czy monarcha gustował w spoconych babeczkach o muskularnych ramionach historycy już nie informują.

Wynalazek, który zrewolucjonizował pracę w kopalniach

W XIX wieku obsługą kabiny nie musiał już zajmować się pasażer. Dzięki technologii parowej windy poruszały się same. Ten wynalazek z miejsca znalazł swoje zastosowanie w kopalniach węgla i fabrykach. Od tego czasu surowce mogły być szybko transportowane na powierzchnię.



Wkrótce też „wnoszącym się pokojem” zainteresowali się turyści odwiedzający Londyn. To tam właśnie dwóch architektów – Burton i Hormer – skonstruowało windę, która to wywoziła chętnych na dużą wysokość, z której można było podziwiać zapierającą dech w piersiach panoramę miasta.
Większość osób jednak niezbyt ufnie patrzyła na tę atrakcję. A co, jeśli to cholerstwo spadnie?

Czy winda może „spaść”?

Urządzenie, które skonstruowano 200 lat temu z całą pewnością, po zerwaniu się lin, mogłoby gruchnąć na ziemię, zabijając lub ciężko raniąc siedzących wewnątrz pasażerów. Dziś uważa się, że windy są bezpieczniejsze niż… schody. Statystycznie rzecz biorąc więcej wypadków spotyka osoby, które korzystają z „manualnego” sposobu zdobywania pięter.



W 1852 roku pomysłowy przedsiębiorca Elisha Otis wynalazł zabezpieczenie, które stosuje się aż do dzisiaj. Do konstrukcji windy wprowadził on dodatkową linę przymocowaną do ogranicznika prędkości. W momencie kiedy kabina zaczyna spadać, mechanizm uaktywnia się i uruchamia chwytniki zainstalowane na prowadnicach, które momentalnie zatrzymują windę.
W 1854 Otis dokonał nawet oficjalnej, publicznej prezentacji, podczas której na oczach widzów przecięto główną linę, kabina wraz z wynalazcą runęła w dół i po chwili (nie trwającej dłużej niż ułamek sekundy) gładko zahamowała. Trzy lata później pierwsza winda pasażerska została zainstalowana w jednym z hoteli na Broadwayu.



Mówi się, że od tego czasu śmierć w windzie spotkała 26 Amerykanów, z czego większość ofiar to windowi technicy.
Jeden z niewielu przypadków, kiedy pomieszczenie dźwigu osobowego faktycznie spadło, miał miejsce w 1945 roku, kiedy to bombowiec B25 uderzył w Empire State Building. W wyniku tego wypadku przecięte zostały wszystkie liny w windzie, w której to akurat przebywała pewna kobieta. Nieszczęsna pasażerka znajdowała się akurat na 75 piętrze. Lecąc w dół, kabina zahaczyła o zwoje kabli, które znacząco spowolniły prędkość spadania i zamortyzowały upadek. Kobieta nabawiła się sporo stresu, ale przeżyła tę przygodę.

I jeszcze jedna rzecz na temat bezpieczeństwa. Pewnie wiele razy widzieliście w filmach sceny, w których to jakiś biedny człek stoi sobie na dachu kabiny windy, która to jedzie na ostatnie piętro. Nieszczęśnik zostaje efektownie zmiażdżony, ku radości oczekujących krwi i agonalnych wrzasków widzów. W rzeczywistości nic takiego by się nie stało. Normy bezpieczeństwa nakazują, aby przestrzeń w tak zwanym nadszybiu pozwoliła na zmieszczenie się tam prostopadłościanu o wymiarach 0,5 m x 0,6 m x 0,8 m. Tak więc jeśli zdarzy się wam kiedyś znaleźć na jadącej kabinie dźwigu osobowego, wystarczy położyć się lub kucnąć...

Gdyby nie windy, na najwyższych piętrach nadal mieszkałaby biedota

Położony na 20 piętrze apartament z widokiem na Ozorków? A komu by się chciało tam wdrapywać? Tak, właśnie – zanim wynaleziono windę, na najwyższych poziomach wielopiętrowych budynków mieszkali ludzie ubodzy, głównie służący czy robotnicy. Apartamenty poniżej były znacznie droższe. „Szlachcie” nie w smak był wysiłek związany z łażeniem po schodach i męczeniem swych smukłych nóżek. Dopiero kiedy pojawiły się dźwigi osobowe, bogacze dostrzegli pozytywy wynikające z mieszkania na wyższych piętrach, a deweloperzy, widząc nowe zapotrzebowanie, zaczęli konstruować wyższe budynki.



Jedzie pan do góry?

Dawniej każda kabina dźwigu osobowego dawała zatrudnienie dwóm osobom – operatorowi i dyspozytorowi. Ten ostatni siedział sobie wewnątrz i przyjmował pasażerów. O tym, na które piętro winda ma jechać, informował pełniącego dyżur w maszynowni operatora za pomocą specjalnego urządzenia.


Z czasem, kiedy zautomatyzowano działanie dźwigów, znacznie zmalało zapotrzebowanie na takich pracowników i podróżni sami mogli wybrać sobie piętro przystanku poprzez naciśnięcie odpowiedniego guzika na panelu. Chociaż w niektórych miejscach aż do lat 70. spotkać można było dyspozytora, który guziki naciskał za pasażerów.

Już nie boimy się wind

Mimo że początkowo ludzie bali się korzystania z tego wynalazku, dziś mało kto odmawia sobie tego komfortu. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu niektórzy czuli się w kabinach dość niepewnie, więc producenci tych maszyn wpadli na pewien pomysł, mający na celu ukoić nieco zszargane nerwy podróżnych. I tak też w latach 20. ubiegłego wieku standardem w hotelowych windach były głośniczki, z których emitowano łagodną, uspokajająca muzykę…
Obecnie firma Otis Elevator Company (jej założycielem był wspomniany powyżej twórca mechanizmu hamującego) chwali się, że w ciągu pięciu dni urządzenia ich produkcji wożą równowartość całej ludzkiej populacji!


A na koniec zapraszamy was do przejażdżki najstarszą w Łodzi windą. Dzięki bojownikowi Dredoslawowi, który nie tylko w windzie się urodził, ale i jest wielkim fanem tych urządzeń (serio – w swoim garażu gość posiada tuzin kabin z różnych okresów, a zamiast drzwi do kibla zamontował sobie najprawdziwsze wrota od ZREMB-u!), udało się nam szczegółowo przyjrzeć maszynie, która w latach 40. zbudowana została według projektu pewnego Austriaka - Stefana Sowitscha.







Ten model windy ma tzw. podłogę przestawną. W momencie, gdy ktoś wejdzie do kabiny, automatycznie blokuje się możliwość wzywania jej z zewnątrz.



Dzyndzelek przy wrotach to tzw. przeciwkontakt drzwi kabinowych, zamyka obwód bezpieczeństwa. Jedynie kiedy obwód na wszystkich drzwiach jest zamknięty, możliwe jest poruszanie się kabiny w szybie.



Kabina nie była modernizowana i w żaden sposób odnawiana od momentu postawienia, dobry stan jak na tak leciwy dźwig jest zasługą tylko i jedynie właściciela budynku.

A teraz szybki rzut okiem na "bebechy". Widok podszybia odkrywa nam dziwne urządzenie z linką stalową i kółkiem, jest to obciążka ogranicznika prędkości odpowiedzialnego za zatrzymanie się kabiny w momencie zbyt szybkiego poruszania się. Szyb oświetlają ciągle sprawne, stare lampy kanałowe.





Poniżej - prowadnice ramy kabiny wraz zespołem chwytaczy kulowych. W momencie zadziałania ogranicznika prędkości w maszynowni linka zaciąga ramię i wypychane kule klinują kabinę na prowadnicach.



Ustrojstwo na kolejnym zdjęciu to kontakt krańcowy. Kiedy włączy się to urządzenie, oznacza to, że został przejechany przystanek najniższy bądź najwyższy. Wówczas mechanizm zatrzymuje się. Zapobiega to wjechaniu na podszybie lub nadszybie i doprowadzeniu do niebezpiecznej sytuacji.



To kontakt piętrowy. W momencie najechania krzywki na kontakt winda dostaje sygnał dojechania do piętra.



Teraz idziemy do ukrytej na zapyziałym poddaszu maszynowni.







Tu mamy zespół napędowy, czyli silnik i wciągarkę.



A także oryginalną tablicę sterową.



I na koniec wisienka na torcie, czyli pięknie zachowana instrukcja obsługi maszyny.




5

Oglądany: 92010x | Komentarzy: 89 | Okejek: 529 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało