Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Jak powstawał "Terminator"

143 104  
563   50  
Arnold Schwarzenegger praktycznie od początku swej filmowej kariery miał wyjątkowe szczęście do ról. Austriacki osiłek zagrał w kilku produkcjach, które dziś uznawane są za dzieła absolutnie kanoniczne. Nie dalej jak miesiąc temu mieliśmy przyjemność opowiedzieć wam o kulisach powstania „Conana Barbarzyńcy”.

Na Kroma! Grzechem by było ograniczyć się jedynie do tego filmiszcza! Dlatego też dzisiaj pozwolimy sobie przedstawić kolejną wielką rolę Arniego.

A zatem… cofnijmy się do końcówki lat 70. i poznajmy reżysera, który właśnie pracował nad horrorem o latających piraniach. Trzeba przyznać, że James Cameron był nieco w cieniu swoich kumpli po fachu – Johna Carpentera czy Ridleya Scotta. Marzący o reżyserskiej karierze młody filmowiec uczył się filmowych technik pracując na planach niskobudżetowych produkcji SF i okraszonych dużą dozą fantastyki horrorów, które to w tamtym okresie przeżywały swój renesans. Cameron rozwijał się jako członek ekip odpowiadających za efekty specjalne i animację poklatkową. Ba, okazało się, że przyszły reżyser „Avatara” ma niebywały talent i już wkrótce James zatrudniany był przy coraz to ciekawszych przedsięwzięciach. Pomysłowy specjalista od filmowej magii pracował m.in. przy „Galaxy of Terror”, „Androidzie” oraz przy kultowej dziś „Ucieczce z Nowego Jorku”, reżyserowanej przez wspomnianego wyżej Johna Carpentera.


W 1981 roku Cameron miał sprawić, aby mięsożernym rybom wyrosły skrzydła. Twórcy „Piranii 2” chcieli, aby ławice tych amazońskich bestii fruwały niczym pieprzone żurawie i przeprowadzały krwawe, powietrzne ataki na Bogu ducha winnych ludzi. James oczywiście przyjął to wyzwanie i już wkrótce… został reżyserem tego dzieła. Doszło bowiem do spięcia między filmowcami i ekipa nieco się przetasowała. Dzięki temu młody specjalista od efektów specjalnych mógł spełnić swoje marzenie i zasiąść na reżyserskim krześle.


O ile reżyserią zajął się Cameron, to już za montaż filmu chciał się wziąć producent - Ovidio Assonitis, co nie za bardzo spodobało się Jamesowi. Ten poleciał za Ovidiem aż do Włoch, aby podstępem zabrać mu taśmy i zmontować je zgodnie z własną wizją (Cameron włamał się do montażowni by wykraść materiały, ostatecznie jednak spisek wyszedł na jaw i Assonitis z powrotem przemontował film). Będąc w Rzymie, reżyser mocno się pochorował i gorączkując zalegał w swoim hotelowym pokoju. Pewnej nocy obudził się wyrwany ze snu przez koszmar. Przyśnił mu się metalowy, pokiereszowany szkielet wypełzający z ognia. Robot trzymał w swych osmalonych łapach kuchenny nóż i raczej nie robił wrażenia istoty pałającej chęcią radosnego pląsania po łące usianej petuniami…
Cameron uznał ten koszmarny sen za proroctwo – jego kolejny film musi opowiadać o cybernetycznych mordercach!

Koncepcyjna grafika Camerona

Kiedy tylko reżyser wrócił do domu, od razu zaprzągł do roboty scenarzystę Randala Frakesa. Tekst, który powstał był mocno inspirowany jednym z odcinków starego, amerykańskiego serialu „The Outer Limits” (za co w przyszłości Cameron musiał beknąć). Gotowe wersje scenariusza trafiły na biurko cameronowego agenta. Ten jednak bezczelnie wyśmiał pomysł filmu o horrorze SF, gdzie główną rolę miał odgrywać metalowy szkielet pokryty ludzkim mięsem. Zamiast wyrzucić scenariusz, James wyrzucił swojego agenta i wziął sprawy w swoje ręce.
Na początku trzeba było ustalić, która wersja skryptu nadaje się do zrealizowania przy budżecie 4,5 miliona dolarów, jakimi dysponował reżyser. Cameron musiał niestety zrezygnować z tej, w którym pojawia się robot zbudowany z ciekłego metalu. Na takie przedsięwzięcie trzeba by było wyłożyć nie tylko dużo pieniędzy, ale i dysponować technologią, która w tamtych czasach nie była jeszcze dostępna. Do tego pomysłu Cameron wrócił w 1991 roku podczas kręcenia „Terminatora 2” - filmu o budżecie przeszło 100 milionów dolarów!
Wracając jednak do kasy, którą włożono w pierwszą część filmu – James sprzedał prawa do „Terminatora” wytwórni „New World Pictures” za obłędną sumę 1 dolara! W zamian dostał obietnicę, że firma ta film wyprodukuje, a na stołku reżyserskim zasiądzie Cameron. Obietnicy dotrzymano.


Spory problem Cameron miał z wybraniem odpowiedniego artysty do roli okrutnego cyborga z przyszłości. Jednym z kandydatów do tej fuchy był Lance Henriksen. Tym bardziej że aktor ten zrobił niemałe wrażenie na ekipie, kiedy to drzwi do sali castingowej otworzył za pomocą silnego kopniaka i przed zaskoczonymi filmowcami zaprezentował się odziany w skórzaną, ciężką kurtkę. Jakby tego było mało, artysta założył sobie złotą folię na zęby… Reżyser zachwycony był Henriksenem i stworzył nawet koncepcyjny szkic tego, jak aktor ten mógłby wyglądać w roli terminatora.




Lance trafił do obsady filmu. Ale nie zagrał głównej roli. Wcielił się za to w dość istotną postać detektywa Hala Vukovicha.


Producenci sugerowali, że dobrym terminatorem byłby O.J. Simpson – czarnoskóry zawodnik futbolu amerykańskiego. Jednak i ta propozycja została szybko odrzucona. I dobrze – po latach sportowiec ten zasłynął jako gość, który zamordował swoją byłą żonę...
Podczas gdy producenci i reżyser poszukiwali idealnego terminatora, ruszyły przesłuchania do roli Kyle'a Reese'a – żołnierza, który podróżuje w czasie, aby chronić przed morderczą maszyną przyszłą matkę obrońcy ludzkości. I właśnie wtedy na castingu pojawił się austriacki kulturysta Arnold Schwarzenegger. Cameron widząc olbrzymiego osiłka, co to do snu zakłada sobie kroplówkę z metanabolu, od razu wyraził swój sceptycyzm. Skoro postać kruchego człowieka ma zagrać taki bydlak, to jak wielki musiałby być aktor odtwarzający rolę terminatora? Tak więc reżyser postanowił kulturystę najzwyczajniej spławić.
Arnie nie dawał jednak za wygraną i podczas spotkania z Jamesem gadał jak najęty. Cameron w końcu kazał mu zamilknąć i w skupieniu zaczął rysować w swoim notatniku szkic twarzy Schwarzeneggera. „On nie zagra Kyle'a Reese'a. On będzie zajebistym terminatorem” - miał później powiedzieć reżyser do producentów.



Pozostało jeszcze tylko znaleźć kogoś, kto zagrałby Kyle'a Reese'a i Sarę Connor. O tę pierwszą posadę starał się m.in. znany piosenkarz Sting, jednak wybór ostatecznie padł na Michaela Biehna. Swoją drogą, aktor ten uważał, że scenariusz do „Terminatora” jest wyjątkowo durny i w głębi duszy miał nadzieję, że jednak roli tej nie dostanie. Zmienił jednak zdanie, kiedy zobaczył zapał Camerona.


Natomiast postać Sary zaproponowano Lindzie Hamilton – aktorce, która właśnie zeszła z planu „Dzieci kukurydzy”. Wcześniej odmówiono tej roli samej Rosannie Arquette.


Początek zdjęć trzeba było odrobinę przesunąć, aby Schwarzenegger mógł zakończyć pracę nad „Conanem Barbarzyńcą”. James Cameron przez ten czas pomógł Sylvestrowi Stallone w pisaniu scenariusza do drugiej części „Rambo”.


Trzeba przyznać, że „Terminator” był niemałym wyzwaniem dla całej ekipy, a już szczególnie dla fachowców od efektów specjalnych. Cameron upierał się bowiem, aby cybernetyczny zabójca był dokładnie taki, jak reżyser narysował go sobie podczas pobytu w Rzymie. Na szczęście wszystko da się zrobić i to nawet za psie pieniądze, jeśli tylko zarazi się swoim pomysłem kogoś takiego jak Stan Winston - legendarny już założyciel grupy absolutnych mistrzów od niemożliwego. Stan i jego zespół sprawili, że postaci z takich filmów jak „Coś” (dziełem Winstona jest pamiętny "odwrócony" pies), „Predator”, „Obcy” czy „Pumpkinhead” urywają dupę razem z kręgosłupem.
Winston spędził całe pół roku na tworzeniu naturalnej wielkości kukły terminatora oraz kilka mniejszych modeli. Wykorzystywano je głównie podczas scen kręconych z wykorzystaniem animacji poklatkowej. Efekt, jak na tamte czasy, był powalający.

https://joemonster.org/images/vad/img_32733/16979ee64a1930eb83ce4f8ae7cc2671.gif

Niestety, producenci musieli zrezygnować z pomysłu, aby Kyle Reese miał kompana w postaci psa-robota. Na takie przedsięwzięcie, pomimo szczerych chęci Stana Wilsona, nie starczyło już kasy.

Ani technologiczne problemy, zwichnięta kostka Lindy Hamilton, ani nawet fakt, że cała ekipa chodziła niewyspana (większość zdjęć kręcona była w nocy) nie były tak dużym problemem, jak cztery głupie słowa z nieco ponad stu, które Arnie w filmie miał przed kamerą wypowiedzieć. Otóż austriacki akcent sprawiał, że słynne „I will be back” brzmiało w wykonaniu Schwarzeneggera dość koszmarnie i trzeba było kręcić niezliczoną ilość dubli. Arnold usiłował nawet wymóc na reżyserze zmianę tej sentencji na coś prostszego, jednak Cameron stanowczo odmówił. Aktor więc tak długo ćwiczył poprawną wymowę tego zdania, aż w końcu nauczył się. I bardzo dobrze. Słowa te przyszło mu powtarzać jeszcze wiele razy przy setkach okazji.



W filmie możemy zobaczyć T-800 ścigającego Kyle'a i Sarę na motocyklu. Jako że budżet filmu był bardzo ograniczony, terminatora nie było stać na inną maszynę niż stara Honda CB750. Siedem lat później, w „Terminatorze 2”, Arnold przesiadł się na model Fat Boy firmy Harley-Davidson.


Równocześnie z postępami ekipy na planie Brad Fiedel pracował nad ścieżką dźwiękową do filmu. Artysta chciał, aby przypominała ona, jak sam to określił, „mechanicznego człowieka i bicie jego serca”.

W 1984 roku „Terminator” szturmem podbił kina na całym świecie. Ze zwiększonego do ponad 6 milionów budżetu powstał film, który zarobił prawie 80 milionów dolarów, co oczywiście było dla Camerona i reszty filmowców sygnałem do rozpoczęcia pracy nad kolejną częścią przeboju.


Jednocześnie jednak twórcy tego hitu musieli skonfrontować się z twardą rzeczywistością. Otóż Harlan Ellison - pisarz, który stworzył scenariusz do wspomnianego na początku jednego z odcinków serialu „The Outer Limits” (konkretnie tego pt. „Soldier”) - wytoczył twórcom „Terminatora” proces sądowy. Wytwórnia Orion sprawę przegrała i poszła na ugodę – wzmianka o Halranie pojawia się w napisach końcowych filmu, a sam pisarz dostał niemałe odszkodowanie za poniesione straty. Po latach Cameron tak skomentował ten incydent: „Miałem narzucony przez sąd zakaz wypowiedzi na ten temat, więc nie mogłem publicznie komentować tej sprawy. Teraz już mi to wisi. (...) Harlan Ellison jest pasożytem, który może cmoknąć mnie w rowek.”

Dziś, mimo przeszło trzech dekad na karku, ten raczej niskobudżetowy horror SF w dalszym ciągu robi piorunujące wrażenie. A dość toporne efekty specjalne i poklatkowa animacja nadają „Terminatorowi” niepowtarzalnego klimatu.



Dlatego zanim do kin trafi piąta już napakowana komputerowym CGI odsłona serii, zdecydowanie zachęcamy do odświeżenia sobie tego nieco już zapomnianego filmu.
3

Oglądany: 143104x | Komentarzy: 50 | Okejek: 563 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

29.03

28.03

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało