Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XXXII

65 692  
217   25  
Mam cudownego przyjaciela - Krzysia. Człowiek o gołębim sercu i do rany przyłóż. Ale jego wygląd wskazuje na zupełnie co innego. Miejsca na ciele, gdzie nie ma tatuażu/kolczyka już chyba nie istnieją, dodatkowo jego znakiem rozpoznawczym jest kilka dredów sięgających pasa, glany i tona żelastwa na sobie, które waży więcej niż ja.

Było ładnie i cieplutko, [P]rzyjaciel siedział sobie w parku i czytał książkę. Na ławeczce naprzeciwko usiał sobie pan biznesmen z teczuszką w łapie i rozmawiał przez telefon. Po skończonej rozmowie odłożył telefon na ławkę, wstał i zamyślony zaczął iść w stronę ulicy. Krzysio, jako uczynny człowiek, złapał telefonik (a jak na tamte czasu, to był to super drogi sprzęt) i truchta za [B]iznesmenikiem, żeby oddać zgubę.
[P]: Proooszę paaanaaaa!
[B]: (odwrócił się oburzony i zmierzył go od góry do dołu wzrokiem) A spi*rdalaj, brudasie!
I poszedł dalej...
No co miał zrobić Krzysio? Spi*rdolił, jak mu przykazano. :)

by LaviRezete

* * * * *
Pracując w warsztacie samochodowym, jak w każdej innej branży usługowej, można zapoznać się z najróżniejszymi typami ludzi, którzy nas odwiedzają. Sam samochód, trochę jak pies, w jakiś sposób interferuje z osobowością właściciela, ukazując różne ludzkie słabości, pasje i piekielności.
Pokusiłem się o spisanie różnych, czasem pojawiających się (nie zawsze piekielnych) typów Spaliniarzy. I Spaliniarek.

Typowy Janusz. Typowy Janusz zwraca się do mechaników per "ty", domaga się natychmiastowego wjazdu do warsztatu i sprawdzenia, co stuka i puka w jego aucie (Janusz prawie zawsze ma diesla). Po stwierdzeniu, co się zepsuło, Janusz wymaga szczegółowej listy potrzebnych części, które Janusz kupi przez internet, na giełdzie albo znajomy mu załatwi. Kiedy części już przybędą, Janusz wraz ze szwagrem i kolegą Zdziśkiem wymienią sami "na garażu". Janusz w wersji ekstra (lub jak szwagier nie ma czasu) próbuje, jak szef nie widzi, umówić się "na garażu" z którymś z mechaników, by ten "zrobił mu" za flaszkę lub inną niewygórowaną sumę pieniędzy.
Szef wyczuwa Januszów jak pies androidy, stosuje wtedy zarezerwowaną na specjalne okazje broń: "diagnostyka przedserwisowa: 60 zł".

Kobieta. Kiedy coś się dzieje z samochodem, kobieta przyjeżdża i mówi co się dzieje. My sprawdzamy. Dogadujemy szczegóły i naprawiamy co trzeba. Jeśli warsztat traktuje kobietę poważnie i nie naciąga na kasę, wykorzystując jej niewiedzę, kobieta staje się stałą klientką. Jeśli poziom usług jest odpowiedni, zaczynają przyjeżdżać koleżanki Kobiety.

Kobieta "Blondynka". W sumie nie wie, czemu przyjechała na warsztat. Chyba coś się dzieje, ale nie wie co. Albo facet jej kazał. Tylko doświadczenie mechaników, ich spostrzegawczość i wnikliwa diagnostyka może uratować Blondynkę i jej auto. W którym właśnie skończyły się hamulce, nie ma oleju w silniku albo, co gorsza, olej jest, ale wlany do zbiorniczka retencyjnego układu chłodzenia. A propos oleju. Jeśli załoga warsztatu ma choć odrobinę oleju w głowie, to ona wykonuje wszystkie manewry autem Blondynki w warsztacie i jego okolicy, zwłaszcza jeśli stoją tam auta innych klientów...

Mężczyzna. Mężczyzna przyjeżdża, bo wie co się stało. Albo co się stanie. Mężczyzna ma już części, wie, co trzeba zrobić, jak, czym i gdzie. I za ile. Czasem rzeczywiście wie. Czasem przywiezione części pasują. Czasem to, co kazał zrobić pomaga. Bywa jednak całkiem często tak, że Szef wypowiada sakramentalną formułę: "a może tym razem my sprawdzimy, co się dzieje?". Albo "niech się pan nie denerwuje, odda pan sprzedającemu, to tylko przesyłka na pański koszt, a my za ten czas, żeby było szybciej, zamówimy pasującą część. W tej samej cenie, przywiozą nam ją za dwie godziny..."

Pan Darmoszka. Pan Darmoszka wcale nie jest biedny. Pan Darmoszka kupił, czasem bardzo drogi, samochód i uważa, że na tym inwestycje muszą się zakończyć. Auto ma jeździć i jeździć - za darmo. Perspektywa wydania choćby złotówki na części i naprawy jest dla Pana Darmoszki równie miła, jak pomysł usunięcia owłosienia łonowego za pomocą miotacza ognia. W świecie Pana Darmoszki istnieją tylko używane części z internetu, no ewentualnie te chińskie, zrobione z najtańszych otrąb ryżowych. On nie przyjmuje do wiadomości, że tłumika nie da się po raz dziesiąty pospawać. To olej się kiedyś wymienia? Te opony mają jeszcze 0,00001 mm bieżnika i na pewno wytrzymają jeszcze co najmniej jeden sezon. I że niby dlaczego w naszym warsztacie nie zakładamy używanych klocków hamulcowych? Jak to niebezpieczne? Ktoś już ich używał i były dobre. Kiedy Pan Darmoszka płaci w kasie, ma taką minę, że wiemy to na pewno - jesteśmy złymi ludźmi.

Tuner. Tuner ma zazwyczaj najmocniejszą wersję silnikową danego modelu samochodu. Moc tę już dawno zwiększył. O swoim aucie wie wszystko. Zawsze przywozi swoje części, zazwyczaj bardzo drogie. Zawsze należy robić to, co każe. Można się od niego sporo nauczyć. Pieści nasze uszy słowami "przy 160 mam podsterowność", "niestabilne ciśnienie doładowania przy 5 tysiącach obrotów" albo "drgania przy hamowaniu z 200 km/h". Tuner potrafi przyjechać, założyć super drogie tarcze hamulcowe i metaliczne klocki najlepszej firmy, następnie przegrzać je na Track Dayu w weekend i w następnym tygodniu z uśmiechem przyjechać założyć jeszcze droższe. Jak to mawia Guy Martin "Nie ma takiej rzeczy jak tanie ściganie". Otoczony szacunkiem i należycie dopieszczony Tuner staje się wizytówką firmy. Samochody Tunerów, jeśli akurat nie stoją na hali, parkujemy zawsze w widocznym miejscu.

"Tunningowiec". Tunningowiec zazwyczaj posiada kilku(nasto)letni samochód klasy kompakt z niewielkim i ekonomicznym silnikiem, który kiedyś kupił jego dziadek. W rękach Tunningowca pojazd ten przechodzi metamorfozę i staje się bolidem z Szybkich i Wściekłych. Wnuczek katuje do niemożliwości Bogu ducha winne auto, które dziesięć lat temu zwyciężyło w klasie "ekono" Tygodnika Działkowca. Nalepki "Tunning", "Sport", "Rally" oraz napojów energetycznych z daleka informują innych frajerów na drodze, że nie ma żartów. Przyciemniane szyby, tylne lampy i niebieskie diodki są niezbędne przy prędkościach powyżej 300 km/kwartał. Bodykit trzymający się na klej, zipy i słowo honoru, budzi zrozumiałą zazdrość innych Tunningowców. Każdy Tunningowiec wie, że nic tak nie zwiększa osiągów pojazdu oraz prestiżu właściciela, jak średnica rury wydechowej. Z tego oto powodu auto Tunningowca posiada wiadrowydech o średnicy większej niż średnica butli gazowej w bagażniku. Wydech ten zapewnia akustyczne tsunami, porównywalne z pierdzeniem Godzilli. "Tunningowcy" na warsztacie są równie lubiani jak granaty z wyciągniętą zawleczką. Ich pojazdy zazwyczaj są ofiarami licznych przeróbek prosto z forum w necie. Nic już nie da się normalnie zrobić, a dotykanie misternie posklecanych na drut i taśmę klejącą patentów dostarcza emocji, które znają saperzy.

Maniak. Maniak, ogarnięty swą manią, posiada irracjonalny samochód. Bez sensu, niepraktyczny, nieekonomiczny. Stary. Nie ma do niego części. Nie ma instrukcji. Konstruktor maniakalnego pojazdu zazwyczaj też był maniakiem i zadbał, żeby jego mechanizmy działały w sposób inny niż w normalnych autach. Taki pojazd w końcu znajduje swego pana. Niczym Jin i Jang stają się swoim dopełnieniem. Maniak zaczyna odyseję po warsztatach, starając się naprawić, poprawić, odrestaurować obiekt swej obsesji.
Większość warsztatów spławia Maniaków. Szybciej i wygodniej zmienić klocki, tłumik i rozrząd w popularnych do bólu autach, niż doktoryzować się nad ikoną motoryzacji lat 70. Są też warsztaty, które dobrze wiedzą, że Maniak chętnie zapłaci za poświęcony czas, pod warunkiem, że coś zostanie naprawione "nareszcie" lub zwyczajnie "dobrze". Nic tak nie koi skołatanego serca Maniaka jak słowa "możemy to dorobić" i "to się da zregenerować".

by arai

* * * * *


Połowica dostała w prezencie markowe perfumy, które jej nie podobały się zupełnie. Poleciła mi, żebym wystawił je na Allegro, z racji tego, że sama konta nie posiadała.

Towar wystawiony, mija kilka godzin i dostaję mejla, że perfumy zostały kupione. Za chwilę dostaję wiadomość od Kupującej, że zaraz prześle mi potwierdzenie przelewu...

Wieczorem wchodzę na skrzynkę i jest, mejl od Kupującej. Otwieram i aż mi się ciemno przed oczami zrobiło.

W mejlu było 5 zdjęć gołej, korpulentnej (żeby nie powiedzieć grubej) baby, ze wszystkimi szczegółami anatomicznymi na wierzchu. Baba wiła się na pościeli i przybierała różne pozy.
Wyłączyłem w cholerę to diabelstwo i poszedłem zapalić. Nie wiedziałem, czy pisać do baby, czy do Allegro.
Po godzinie dostałem mejla od Kupującej, że jeśli te fotki nie wystarczą na "zapłatę" perfum, to prześle mi ich więcej.

Napisałem jej dosadnego mejla, na szczęście zrezygnowała z kontynuowania transakcji...

by kajtek88

* * * * *


Historia o Holendrze myślącym, że nasze popularne przekleństwo jest formą przywitania, przypomniała mi moją własną.

Ostatniego lata podróżowałem przez kilka tygodni autostopem i zawitałem między innymi do Albanii. Jednym z kierowców, który nas (mnie i znajomą) wziął, był Claude. Albańczyk, który od 20 lat mieszka i pracuje w Wielkiej Brytanii, stąd po angielsku mówił perfekcyjnie.

I jako że ta praca w Wielkiej Brytanii polegała na władaniu własną firmą, która dobrze prosperowała, Claude zabrał nas na obiad, później na kolację, a i jeszcze opłacił nam noc w hostelu nad morzem. Jak mówił, sam dużo podróżuje, a kiedy może pomaga innym podróżnikom. To tylko taka dygresja.

Wieczorem siedzimy we czwórkę (Claude był z kuzynem) w uroczej knajpce nad morzem. Temat zszedł na to, co potrafimy po albańsku powiedzieć. Odparliśmy, że w sumie niewiele i wymieniliśmy "dzień dobry", "do widzenia", "dziękuję" i kilka innych podstawowych zwrotów. I odwróciliśmy pytanie, czyli "A ty Claude coś umiesz po polsku?".

I okazało się, że tak. Claude bowiem w Wielkiej Brytanii ma dobrego przyjaciela Polaka, który kilku zwrotów go nauczył. No i wymienia "dzień dobry", "cześć", "ku*** mać". Nic specjalnego. Po chwili ciszy, podczas której czuło się, że Albańczyk chce jeszcze coś dodać, powiedział:
- I znam coś jeszcze, ale tego wam nie powiem. - Zapytaliśmy oczywiście dlaczego, na co Claude nam odpowiedział, że on nie wie co to oznacza, Tomek też mu nie chce wyjaśnić, ale jak to kiedyś powtarzał, to wszyscy się śmiali.

Jako dobre dusze zapewniamy, żeby powiedział, że nie będziemy się śmiać, a i wyjaśnimy, co właściwie powie. Po kilku chwilach namawiania zgodził się. My w napięciu oczekujemy jakiejś niesamowitej wiązanki przekleństw...

... i teraz wyobraźcie sobie Albańczyka, który kalecząc w charakterystyczny sposób język polski mówi: W DUPĘ JEŻA NIETOPERZA!

No cóż, nie dotrzymaliśmy obietnicy i dopiero po kilku minutach, jak już przestaliśmy płakać, wyjaśniliśmy co to właściwie jest :D

by Piquedram

* * * * *


Kerownik w wojsku c.d.

Pod koniec służby trafiłem na miesiąc do wyjątkowej jednostki. Koszary bardzo duże, budynki z czasów armii carskiej i bardzo duży park maszynowy pełen sprzętu. Wojska było tylko tyle, żeby obsadzić warty, za to zawodowych około 300 – cały sztab jakiejś większej formacji. Widzieliśmy ich tylko rano, jak wchodzili do swojego budynku i po południu, przy opuszczaniu jednostki.
Moja kompania była jedyną formacją bojową w tym miejscu. Mieliśmy za zadanie wyczyścić i zakonserwować cały sprzęt artyleryjski. Dni mijały na spokojnej robocie, nikt się nie wtrącał, jedzenie wyśmienite, a pogoda wręcz nas rozpieszczała. Istna sielanka. Żyć nie umierać.

Pewnej deszczowej nocy obudziła nas strzelanina. Najpierw strzał pojedynczy, a potem już pełne serie z co najmniej dwóch karabinów. Trwało to około minuty. W tak spokojnej jednostce było to niesamowite wydarzenie. Ogłoszono alarm, pobranie broni i obsadzenie stanowisk zgodnie z planem zagrożenia. Po dwóch godzinach alarm odwołano i do rana dospaliśmy spokojnie. Przy śniadaniu poznaliśmy historię nocnej kanonady.

Jeden z parków maszyn miał formę kwadratu o boku około 250 metrów. Na dwóch przeciwnych narożnikach umieszczone były posterunki. Każdy z wartowników miał pod kontrolą swoją część parku w formie trójkąta i zakaz wkraczania na obszar kolegi.
Jeden z wartowników nosił okulary z nieprzeciętnie grubymi szkłami, a drugi miał wadę słuchu w jednym uchu. Oba chłopki-roztropki zostały namaszczone przez WKU kategorią B czy C i wysłani do lekkiej służby, czyli warta co 24 godz.

W trakcie obchodu posterunku okularnikowi skończyły się zapałki i postanowił skorzystać z pomocy przygłuchego. Skorzystał z najkrótszej do niego drogi, czyli przez park między pojazdami. Będąc już prawie u celu, potknął się o jakieś stalowe liny i przy upadku karabin sam wypalił. Przetaczające się między cysternami echo wystrzału wyrwało przygłuchego ze słodkiej drzemki i poczuł się zagrożony. Pomijając wszelkie komendy i procedury odbezpieczył, przycelował z grubsza i puścił serię „na wszelki wypadek”. Okularnik zacisnął zęby, postanowił, że żywcem go nie wezmą i odpowiedział ogniem spod cysterny. I tak strzelali do siebie radośnie, aż do opróżnienia magazynków.

Najlepsze były ich wyjaśnienia przy przesłuchaniu przez oficera dyżurnego.
- Dlaczego strzelałeś?
- Paanie, samo wypaliło!
- A ty?
- Bo do mnie strzelali...

by kerownik

* * * * *


Historia, którą chcę wam opowiedzieć, do tej pory śmieszy mnie niesamowicie.

Parę dni temu naszła mnie ochota na zagranie sobie w bijatykę, która łamie wszelkie prawa logiki i anatomii człowieka, który po połamaniu kręgosłupa jest w stanie wstać i walczyć, czyli po prostu Mortal Kombat.

Sprawdziłam więc zasoby gotówki w portfelu i wyliczając odpowiednią sumę pomaszerowałam do sklepu.
Ucieszona, z grą w ręku, zmierzam do kasy, by zapłacić.
Podaję pani siedzącej za kasą grę i wyciągam portfel.

- Nie sprzedam ci tej gry - stwierdziła kasjerka.
Stwierdzenie to zaszokowało mnie na tyle, że zdołałam się zapytać tylko dlaczego.
- Ta gra nie jest dla dziewczyn, poza tym jest od 18 lat.

Szok coraz głębszy, ale nie chcąc się kłócić kulturalnie mówię, że osiemnaście skończone jest oraz delikatnie sugeruję, że to nie jej biznes w co chcę grać.
Pani za kasą dalej się upiera, że to nie jest gra dla dziewczyn i twardo stoi przy tym, że nie sprzeda.
Odpowiadam jej, że idąc tym tokiem myślenia, większość gier obecnie wypuszczanych na rynek jest przeznaczonych dla płci męskiej, bo w zdecydowanej większości posiadają one oznaczenia takie jak przemoc, wulgaryzmy, czasem delikatna erotyka. Jednak jako iż żyjemy w wolnym kraju, gdzie każdy ma prawo decydować za siebie, w tym wypadku w co chce grać, kasjerka nie powinna robić osobie kupującej problemów.

Pani jednak dalej idzie w zaparte, ja nie chcę odpuszczać, ludzie w kolejce się niecierpliwią.
Poprosiłam więc, by wezwała kierownika, niechętnie, ale zrobiła to.

Przyszedł kierownik, zapytał o co ten cały spór, kazał sprzedać grę i dla świętego spokoju pokazać dowód.

Piekielne w tej historii jest dla mnie to, że straciłam prawie godzinę na czynność, którą w normalnych okolicznościach zrobiłabym w pięć minut.
Zrozumiałabym odmowę kasjerki gdybym była dwunastoletnim dzieckiem, bo gra, mimo że śmieszna, to jednak dość brutalna, ale teoretycznie dorosłej osobie, która chce sprawić sobie małą przyjemność, która jest w stanie udowodnić swoją pełnoletność.

Cóż, widocznie jako dziewczyna według tej pani absolutnie nie powinnam grać w gry, a najlepiej oglądać My Little Pony.

by Amestriss

* * * * *


Jaworzno to bardzo piekielne miasto.

Znajomy mojej mamy (nazwę go Karol) przeprowadził się z jednego ze śląskich miast do Jaworzna. Zamieszkał oczywiście na wielkim osiedlu.
Problem wiecznie tam istniejący dotyczy miejsc parkingowych...

Karol, starszy pan, w pierwszych dniach mieszkania na osiedlu parkował tam, gdzie było miejsce, czyli zaraz pod blokiem - bo i po co miał parkować kilkanaście metrów dalej swój mały samochód i męczyć niemłode już nogi.
Parę dni później na aucie pojawiły się rysy. Potem gwóźdź w oponie. Ale to, co pojawiło się trzecim razem, całkowicie przechodzi ludzkie oczekiwania.

Karol szedł rano do samochodu jak zawsze. Zbliżając się do auta, spotkał (S)ąsiada:

(S): Dzień dobry panu... wie pan co, niech pan uważa na klamki...
(K): ? Ale jak to?
(S): Parkuje pan od jakiegoś czasu na miejscu Piekielnego Kowalskiego, na pana miejscu bym uważał z klamkami.

Gdy Karol to przemyślał, sąsiada już nie było, ale postanowił przyglądnąć się autu i klamkom.
Okazało się, że Piekielny Kowalski wysmarował wszystkie klamki od wewnętrznej strony... GÓ*NEM.

Gwoździe i obsmarowanie gó*nem klamek okazało się lepszym rozwiązaniem, niż zwykła rozmowa dotycząca przypisanego miejsca parkingowego. Od tamtej pory Karol zostawia auto wyłącznie na płatnym i chronionym parkingu.

by Lili365

* * * * *


30 grudnia 2014 roku ukradziono mi samochód. Taka tam, 10-letnia Ibiza, bez AC, bo przecież kto teraz kradnie takie stare auta? Niezbędnik komunikacji do pracy jednej, drugiej, w moim miejscu zamieszkania bez auta jak bez ręki. A jednak, stało się, oczywiście pierwszy kierunek - policja!

Zeznania, oświadczenia, wypytywania, czy jako blondynka na pewno nie postawiłam auta pod innym blokiem i seria innych równie mało inteligentnych pytań. Panowie pojechali nawet na "miejsce zbrodni", obejrzeli żwir przysypany śniegiem, fachowym okiem potwierdzili, że śnieg zatarł ślady i wrócili na bazę, zapewniając, że postępowanie karne będzie trwało 30 dni.
Po nowym roku nawet patrolowali w nocy okolicę... na pieszo.

Największa piekielność całego tego zdarzenia dotknęła mnie, kiedy w pierwszym tygodniu nowego roku dostałam pismo. Pełna nadziei otworzyłam, że może jakimś cudem auto nie stało się dawcą organów. Jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że postępowanie umorzono z dniem 31 grudnia.

Powróciłam więc na jakże ostatnio ukochany komisariat. Wyjaśnienie tej sprawy było dla policji dosyć oczywiste: "No bo wie pani... rok się kończył, sprawy trzeba było pozamykać. A w ogóle to co się pani martwi, ukradli teraz mercedesa za 100 tysięcy, a pani się o stare auto wypytuje!"
Jako że staram się być osobą nadzwyczaj kulturalną w nerwowych sytuacjach, po prostu pozostawiłam tę uwagę bez komentarza.

Jednak największym dla mnie szokiem była wizyta w wydziale komunikacji. Tam okazało się, że za skradzenie auta muszę jeszcze dopłacić 10 złotych. Za wyrejestrowanie.
Witamy w Polsce.

by ewylka

<<< W poprzednim odcinku

2

Oglądany: 65692x | Komentarzy: 25 | Okejek: 217 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało