Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Pięciu wyjątkowo ekscentrycznych lekarzy

80 966  
185   23  
Wielu doktorów zapisało się w naszej historii. Jedni ratowali ludziom życie, inni dokonywali rewolucyjnych odkryć, a byli i tacy, którzy swoimi bestialskimi czynami zhańbili tenże zaszczytny tytuł naukowy. Dziś przedstawimy Wam kilku doktorów, którzy zasłynęli dzięki swoim ekscentrycznym doświadczeniom.

Konrad Frankenstein

Takim pseudonimem nazywano Johanna Konrada Dippela. I to wcale nie miało być nawiązaniem do postaci szalonego naukowca opisanego przez Mary Shelley, tylko wręcz przeciwnie — to właśnie ta pisarka prawdopodobnie zainspirowała się postacią tego niemieckiego uczonego.

A trzeba przyznać, że urodzony na zamku Frankenstein Dippel bardzo przypominał swojego książkowego odpowiednika. Ten młody alchemik zafascynowany był życiem wiecznym i spędził wiele lat na dziwacznych eksperymentach przeprowadzanych na ludzkich zwłokach oraz zdechłej (tudzież ubitej) zwierzynie. Ciała gotował w kotłach, a następnie umieszczał w olbrzymich słojach.


Miał w ten sposób uzyskiwać mikstury o różnych zastosowaniach. Jedną z nich był tzw. Olej Dippla - wykonana z kości, krwi oraz innych organicznych elementów maź, która (o dziwo) znalazła zastosowanie w wielu dziedzinach - jako barwnik pruskich mundurów, a nawet jako broń chemiczna.

Andrew Ure

Na początku XIX wieku wielu lekarzy widziało w nowym wynalazku - elektryczności - olbrzymi potencjał, który mógłby wytyczyć nową drogę w ówczesnej medycynie. Jednym z takich entuzjastów był szkocki chemik Andrew Ure, który swój najgłośniejszy eksperyment przeprowadził na zwłokach pewnego mężczyzny, który wcześniej powieszony został za morderstwo. Brzmi znajomo? Wygląda na to, że mamy tu do czynienia z kolejną inspiracją dla autorki „Frankensteina”.


Naukowiec twierdził, że poprzez stymulowanie elektrycznością nerwu przeponowego można przywrócić do życia ludzi zmarłych w wyniku uduszenia, utopienia, czy właśnie śmierci zadanej przez stryczek. Doktor Ure zgromadził chętnych oglądania swego doświadczenia i na ich oczach spowodował, że zimny trup zaczął się trząść i machać kończynami. Każdy mięsień niemrawego dotąd umarlaka napinał się - świadkowie widzieli, jak jego klatka piersiowa poruszała się jakby zwłoki faktycznie oddychały, a na twarzy zmarłego poczęły pojawiać się upiorne grymasy przerażenia, bólu i przerażającego uśmiechu. Jeden z obecnych na sali poczęstowany został przez trupa wyjątkowo mocnym kopniakiem, który posłał go na ziemię. Większość ze zgromadzonych w popłochu uciekła z sali, natomiast jeden z nich nie doczekał końca tego makabrycznego spektaklu i zmarłszy z przerażenia, zwiększył ilość zwłok w tym pomieszczeniu o swoją czcigodną osobę.

Stubbins Ffirth

Żółta febra nie jest zaraźliwa - twierdził doktor Ffirth. Nikt mu nie chciał wierzyć. Tym bardziej, że ten sam „człowiek nauki” mocno się skompromitował jakiś czas wcześniej, twierdząc, że choroba ta jest wynikiem przegrzania organizmu w okresie lata. Badacz tak bardzo wierzył w swoją teorię dotyczącą braku możliwości zarażenia się żółta febrą od osób cierpiących na tę chorobę, że zdecydował się przeprowadzić na sobie szereg eksperymentów. Doktor Ffirth wcierał sobie wymioty zainfekowanych pacjentów w otwarte rany na własnych rękach.


Kiedy to nie stało się wystarczającym dowodem dla sceptycznych lekarzy, Stubbins poszedł o krok, a nawet dwa dalej i zaczął rozkoszować się orzeźwiającymi napojami na bazie krwi, moczu, wymiotów i śliny osób chorych chorych na żółtą febrę.


Gdyby nie to, że większość niedowiarków w końcu przyznała mu rację, Ffirth pewnie kontynuowałby swoje ciekawe eksperymenty, co w końcu skończyłoby się dla niego źle. Sześćdziesiąt lat po jego doświadczeniach okazało się, że pacjenci, od których doktor pobierał „próbki” byli z reguły w ostatnim stadium choroby, która jak się okazało, jest zaraźliwa jedynie w swoim początkowym etapie i tylko wtedy, gdy wirus dostanie się bezpośrednio do krwiobiegu.

Sztab lekarzy Karola II



Karol II - król Anglii i Szkocji - zapadł na chorobę nerek, która to zakończyła jego żywot. Niestety, agonia Jego Wysokości trwała długo, a lekarze stawali na głowie, aby wyleczyć lub chociażby odrobinę ulżyć swemu władcy. Najpierw upuszczono królowi sporą ilość krwi, następnie kazano mu połknąć antymon - toksyczny metal. Kiedy to nie pomogło - zafundowano umierającemu monarsze serię lewatyw. Kolejnym etapem „leczenia” było ogolenie jego głowy i wysmarowanie jej żrącymi preparatami, które to miały poprawić konającemu królowi humor. Nie pomogły. Utytłano więc jego podeszwy stóp gołębimi odchodami i na wszelki wypadek upuszczono biedakowi jeszcze trochę krwi. W dalszym jednak ciągu rezultaty kuracji nie były zadowalające.
Podano więc królowi 40 mazi wykonanych z „czaszki człowieka, który nigdy nie był pochowany, a który zmarł brutalną śmiercią”, a na koniec wrzucono Karolowi II do gardła rozkruszone kamienie wydobyte z wnętrzności kozy pochodzącej ze wschodnich Indii.
Każdy normalny, zdrowy człowiek zmarłby pewnie w połowie tej lekarskiej procedury. Król był jednak twardy i wytrzymał całe cztery dni.

Robert Liston

Na początku ubiegłego wieku istniało jedno, sprawdzone i skuteczne lekarstwo na gangrenę - amputacja. Jako że w tamtych czasach trudno było o skuteczny środek przeciwbólowy* - czas takiego zabiegu był kluczowym jego elementem. A jeśli chodzi o tempo operacji, to ten szkocki chirurg nie miał sobie równych. Liston był prawdziwym mistrzem skalpelowego fechtunku - na oczach mierzących mu czas studentów, efektownie wymachując skalpelem, w błyskawicznym tempie przeprowadził operację. Zrobił to bez niczyjej pomocy - w chwilach gdy musiał użyć obu rąk, ociekający krwią skalpel umieszczał we własnych zębach. Innym wyczynem Listona była amputacja nogi w czasie dwóch i pół minuty. Aczkolwiek nie wiemy, czy należy to uznać za pełen sukces, bo Robert razem z kończyną urżnął również pacjentowi jądra...


Coś kosztem czegoś - Liston może i był mistrzem szybkości, ale i przez to zdarzały mu się również i poważniejsze wpadki. Raz tak bardzo zapamiętał się w szlachtowaniu pacjenta, że przypadkiem uciął również i palce swego asystenta. Ten wyzionął później ducha w wyniku gangreny, która wdała się do rany. Cóż za ironia... Podczas tej samej operacji Robert w typowym dla siebie operacyjnym szale tak bardzo zamachnął się ostrzem, że rozciął płaszcz przyglądającemu się jego pracy wybitnemu gościowi. Biedak momentalnie padł na serce. Na domiar złego również i sam pacjent nie przeżył zabiegu. To jedyny udokumentowany przypadek operacji ze śmiertelnością 300%!
 
*Sam Liston był prekursorem stosowania eteru jako środka do ogólnego znieczulenia. Jako pierwszy przeprowadził też operację z wykorzystaniem tego preparatu.


Źródła: 1, 2, 3

Oglądany: 80966x | Komentarzy: 23 | Okejek: 185 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało