Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym, jak sprzedawałem odżywki

111 536  
261   32  
i10 pisze: Jakiś czas temu pracowałem w najlepszej w Polsce firmie sprzedającej odżywki dla sportowców. Piszę, że jest najlepsza w Polsce, bo tak jest, nie dlatego, że mi za to zapłacili.

Znaczy – zapłacili, ale gdy tam pracowałem. Zajmowałem się wdrażaniem sprzedaży internetowej, zrobiłem opisy produktów, mailing...
Nie są jednak najlepsi, bo ja zrobiłem im mailing. Absolutnie. Są najlepsi, bo znają się na tym, co sprzedają, jak nikt.

Pracując w tej firmie parę lat siłą rzeczy nieco tej wiedzy liznąłem. Dzięki temu od czasu do czasu łapię fuchę – mianowicie jak chłopaki wyjeżdżają, chorują lub najnormalniej w świecie popiją – proszą mnie, żebym parę godzin postał w sklepie zastępując tego, co zachorował, wyjechał albo ma takiego kaca, że "w ogóle szkoda gadać i żałuj i10, że cię nie było".
W takich sytuacjach żałując, że mnie nie było, jadę do sklepu i parę złotych wpada. Tak wygląda dorabianie na bezrobociu.

I tak było w poniedziałek.
– Dzwonili do ciebie, oddzwoń – Najmilsza podała mi telefon razem z kluczykami.
– Po co brałaś mój telefon? – nie muszę pytać, po co brała samochód, bierze tylko jak jeździ do rodziców, bo blisko.
– Nie mogłam znaleźć swojego, a mogłam chcieć zadzwonić.
No tak robi. Nauczyłem się przeczołgiwać nad tym do porządku dziennego.
– Było se sygnał puścić – wyburczałem wystukując ostatnie połączenie.
– i10, żałuj, że cię nie było, przyjedziesz stanąć w sklepie? – wyjęczał głos w słuchawce.
No ba! W zeszłym tygodniu obtłukłem młotkiem zlewozmywak*, Najmilsza mówi, że za dużo tych obtłuczeń, musimy kupić nowy, kasa się przyda!

Sklep leży w centrum miasta, jest otoczony wierzbami a przed wejściem płynie rzeka, w której dzieci bawią się z łabędziami, a pomiędzy nimi pływają delfiny.
Żartuję, to Łódź. Żadnych drzew. Beton i tramwaj, jak dzieci to tylko przebiegające niebezpiecznie przez przejście dla pieszych, a delfiny prawie nigdy.
Tylko centrum miasta się zgadza.
Kolega na moją propozycję "zapalenia zanim pójdzie" zrobił minę ekologa, któremu zaproponowano udział w polowaniu na rzadki gatunek ślimaka. Z bronią półautomatyczną.
- i10, oszalałeś? – wychrypiał. - Ty wiesz jak jak się czuję? – i wyczołgał się ze sklepu.
Faktycznie musiała być impreza. Nie byłem pewien, czy mu zazdrościć, czy współczuć.

Dzień był normalny, klientów sporo, opowiem o trzech.

Co zaskakująco często przydarza się w takim sklepie, to nietypowi klienci. Nawet jest specjalna lista. Wszystkie pozycję zajmują kobiety, na przykład ta z pierwszego miejsca chciała kupić trutkę na myszy, ta z drugiego cegły szamotowe.
Tego dnia miałem kolejne dwie.

Pierwsza pani poprosiła o niebieską, akrylową, dobrze kryjącą.
Dość częsta pomyłka, nie wpisywana na listę najdziwniejszych pytań, bo widoczne przez witrynę kubły z odżywkami przynajmniej raz dziennie kojarzą się komuś z pojemnikami na farbę, a regały wypełnione tymi wszystkimi pojemnikami, pojemniczkami i pudełeczkami rzeczywiście wyglądają jak skrzyżowanie apteki z alejką, która w markecie budowlanym jest oznaczona znakiem radioaktywności lub planszą "chemia do zdzierania lakierów".

Wyprowadziłem klientkę z błędu, nie mamy farb tylko odżywki, po farby najbliżej będzie tu i tu. O dziękuję bardzo, ależ nie ma za co, rzuciliśmy sobie w twarz kilkoma uprzejmościami, po czym pani zapytała o jakiś środek na odchudzanie, ale że nie uprawiała sportu ustaliliśmy, że wróci jak tylko zacznie jakiś uprawiać. Może wróci, może nie wróci, wyszła zadowolona.

O ile pytania o materiały malarsko–budowlane padają dość często, choć nie na tyle, żeby wprowadzić ten dodatkowy asortyment do sprzedaży, to kolejna nietypowa klientka wprawiła mnie w niemałe osłupienie. Była to starsza, bardzo elegancka kobieta.
– Poproszę coś dla Piotrusia – powiedziała opierając laskę o ladę. - Byle nie to co ostatnio, bo nie chciał żreć.
Pierwsza myśl – przysłał ją wybredny wnuczek robiący masę. Sam mógł skubaniec przyleźć, a nie babcią się wysługuje! Druga myśl – ale co chce kupić? Pewnie odżywkę, a tego są setki - więcej białka, mniej białka, z dodatkami, bez dodatków, smaki też są różne, który konkretnie nie przypadł do gustu wyrodnemu Piotrusiowi? Nie zgadnę.
– Piotruś napisał jakąś kartkę?
Zapadło milczenie. W ciszy klekotał wiatrak zamontowanej nad drzwiami nagrzewnicy. Patrzyłem na babcię, babcia patrzyła na mnie. Głucha może?
– Co? – odezwała się pierwsza.
– Czy Piotruś napisał co ma pani kupić? – starałem się mówić głośno i wyraźnie – Albo powiedział? Mamy sporo środków – wskazałem za siebie palcem z miną, wyrażającą żal, że mamy aż tyle środków – i sporo smaków.
– Mój kot nie pisze i nie mówi – to był głos osoby, która nie pozwoli robić z siebie wariatki.

Wyjaśniłem co sprzedajemy – karma dla ludzi, nie dla zwierząt. Pośmialiśmy się z pomyłki i oczywiście babcia zapytała mnie o coś na odchudzanie**. Eh, kobiety.

Ostatni "nietypowy" klient mógłby być Piotrusiem. W sensie, że wnuczkiem tej babci, gdyby jakiegoś miała***. Chłopak miał może piętnaście, może siedemnaście lat.
– Czy są witaminy albo steki?
Wybór między witaminami albo "stackami" to tak jak wybór między zakupem worka marchwi albo Matiza. Jedno nie wyklucza drugiego. Czasem wręcz trzeba użyć obu, zwłaszcza jeżeli wybieramy się za miasto zapolować na króliki.
Witaminy to witaminy. Steki to kawałki mięsa. Jemu, rzecz jasna, chodziło o "stacki" czyli mieszaniny związków kreatyny ze związkami argininy. Wywołują one w organizmie nadprodukcję tlenku azotu, co prowadzi do rozszerzenia naczyń krwionośnych, lepszego ukrwienia... dobra, zostawmy to. W skrócie – rzecz jest na masę i wymawia się stak lub stejk, ale kolega, który chciał, żebym stanął w sklepie nie powiedział "ej i10, przyjdź do sklepu pouczyć ludzi wymowy"****. Tu chodzi o sprzedaż.
– Są jedne i drugie.
Nie pociągnął tematu. Pokiwał głową, że dobrze, że są, albo że zrozumiał i dalej skakał wzrokiem po półkach. On skakał, a do sklepu wchodzili i wychodzili klienci. Aż w końcu, gdy wszyscy wyszli chłopak zbliżył się ponownie:
– A gainery są?
Gainery to mieszanina... Gainery też są na masę.
– Są.
Znowu pokiwał głową. Czyli fajnie, że są gainery.
Nie pytam klientów "czy w czymś pomóc", nie zagaduję, nie zaczepiam, nie ponaglam. Sklep jest mały, półki pod sufit zastawione towarem, jeśli ktoś chce się porozglądać – śmiało może. Sprzedawca jest łatwo zauważalny, jeśli komuś nieśmiałość nie pozwala go zapytać – to nie jest nieśmiałość tylko schizofrenia, a schizofreników lepiej nie zagadywać.

Więc sobie usiadłem do komputera. Ciekawe co w Blogu Roku, może Epizody wejdą do finału?
Podszedł, zanim zdążyłem sięgnąć po mysz.
– Proszę pana.
– Słucham? – wstałem.
– Macie sterydy?
Pewnie, że po zachowaniu można poznać, że przyszedł zapytać o doping. Zawsze można poznać. To nie jest nietypowe pytanie. Co jakiś czas pojawiają się małolaci próbujący pójść drogą na skróty. Gdzieś przeczytali, ktoś podpowiedział, czekają aż sklep będzie pusty i czasem zapytają, a czasem nie zapytają.

Lepiej jak zapytają.
Sklepy z odżywkami kojarzą się wielu osobom ze sterydami*****. Skojarzenie logiczne i całkowicie, absolutnie błędne. W takich sklepach można kupić suplementy diety, produkty spożywcze do wzmożonego wysiłku, takie jakby żarcie dla kosmonautów, ale nie sterydy.
Bo sterydy mogą zaszkodzić. Zwłaszcza w młodym wieku. A już w połączeniu z alkoholem to w ogóle, a przecież to są młodzi ludzie, więc "jak to zero alkoholu?". No i - co nie jest bez znaczenia - pozaapteczna sprzedaż sterydów jest nielegalna******.

Wyjaśniłem to chłopakowi, powiedziałem, co mu grozi, roztoczyłem obraz sparaliżowanej, pokrytej krostami, psychicznie chorej tragedii i zaproponowałem dość sensowną alternatywę. W sumie pogadaliśmy ładnych parę minut poszedł sobie, nie wiem, czy mi uwierzył, ale jak mówiłem o wypadających włosach i utracie uzębienia zrobił się blady, a wychodząc zapewnił, że następnym razem prędzej przypali sobie usta żelazkiem niż wypowie słowo zaczynające się na "st".

Po wyjściu młodego przyjechała dostawa.
Cholerne trzy tony białka. Ładnie poukładane na palecie, a drzwi wąskie – bite dwie godziny nosiłem (tym razem żałując, że mnie nie było).

Do Matiza wsiadałem z rękami do ziemi. Udało mi się je skurczyć mniej więcej w połowie drogi do domu, gdy okazało się, że Najmilsza rano nie dolała benzyny, bo się spieszyła.
Do stacji miałem niewiele, może pół kilometra, tylko niewielka część pod górkę, a że szczęśliwie jeżdżę najuboższą wersją Matiza pozbawioną pancernej podłogi i kuloodpornych szyb – dałem radę.

Wczołgawszy się do domu padłem na fotel.
– i10, jest bardzo ważna sprawa. – powiedziała Najmilsza, która moim widokiem przejęła się mniej więcej tak jak ja informacją, że Kaczyński ma na dupie tatuaż.
– Co się stało? – odkręciłem głowę w jej stronę, na tyle, na ile pozwalało mi to nie odrywać oczu od telewizora, ponieważ trwały skoki drużynowe. Prowadzący biadolił, że Żyła się za dużo śmieje. Cholerny zazdrośnik.
– Nie mogłam się ciebie doprosić - kontynuowała ta, dla której kiedyś byłem gotów golić się codziennie – i wiesz co zrobiłam? Słuchasz mnie w ogóle?
– Co się stało? – wolno reagowałem, bo Stoch siadał na poprzeczce. Żeby się nie pośliznął i nie zleciał to będzie dobrze. W ogóle, w zawodach o takiej randze nie mogliby zrobić jakiegoś takiego przesuwanego fotela? No nic, jedzie...
– Zmieniłam żarówkę! – Najmilsza trzymała się tematu jak pijany latarni, a Stoch leci, leci, leci...
– Sama? – aż doleciał... do księżyca. Nie będzie piątego medalu.
– Tak!
– Brawo – mruknąłem – powinni o tym napisać w gazetach. - Przełączyłem program i na ekranie pojawiła się reklama jakiegoś środka do mycia naczyń, w której w celu stworzenia we mnie wrażenia, że to, co mówią aktorzy jest prawdą zaproponowano, żebym zaprosił ekipę do siebie. Prościej było w tle pokazać lekko obtłuczony zlewozmywak, odstający kafelek albo krzywo przykręcony uchwyt do drzwiczek.

Medalu za drużynowe skoki nie będzie, ale i tak jest fajnie. I wolę rechoczącego Żyłę, który nie wygrywa od wygrywającego Żyły, ponurego jak Ahonen w żałobie.

Babcia z żarciem dla kota trafiła na sklepową listę zwyciężczyń tuż za trutką na myszy i wykorzystując tę wymagającą uczczenia okazję umówiliśmy się z chłopakami ze sklepu, że piątkowy wieczór spędzimy w męskim, starającym się nie stronić od alkoholu gronie. Tym razem nie będę żałował, że mnie nie było.
Najmilsza sprawi, że będę żałował, że byłem.



* kreatywna, lecz zakończona niepowodzeniem próba wyprostowania uchwytu do szafki
** odradziłem zwracając uwagę, że środki na odchudzanie podnoszą ciśnienie
*** miała wnuczkę. Nie ćwiczy, za to w szkole to "paaaaaanie, same piątki!"
**** tylko powiedział "i10 żałuj, że cię nie było"
***** są osoby, którym te sklepy kojarzą się z dopalaczami. Skojarzenie chybione jak inwestycja w ZUS
****** przy okazji nielegalnych - jest mnóstwo innych, całkowicie nieszkodliwych środków. Dla przykładu: wyciąg z miłorzębu japońskiego – całkowicie bezpiecznego specyfiku wzmacniającego koncentrację i takie tam – od jakiegoś czasu można kupić tylko w aptece, gdzie cena preparatu o dwukrotnie słabszym stężeniu jest osiem razy wyższa niż była w sklepie z suplementami (czyli w sumie dziesięć? :D). Lobby farmaceutyczne jest bardzo skuteczne, a takich środków są setki.


Na fanpejczu trwa zgłaszanie propozycji słów, których będę musiał użyć jeśli na gali Blog Roku będzie okazja powiedzieć coś do mikrofonu :)


Oglądany: 111536x | Komentarzy: 32 | Okejek: 261 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało