Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Trzech szalonych bohaterów wojennych

138 149  
733   24  
Życie to nie film, gdzie uzbrojony po zęby, muskularny zakapior siecze ze swego karabinu niekończącymi się seriami amunicji w watahy wrogich żołnierzy, którzy padają już na sam widok groźnej miny swego oprawcy. Mimo to historia zna przypadki osób, których graniczący z szaleństwem heroizm mógłby być inspiracją dla kolejnej części Rambo.

Alvin był amerykańskim obywatelem, którego los zesłał na jeden z frontów I Wojny Światowej. Kiedy dowiedział się, że musi chwycić za broń i wśród świstu kul odbębnić swój żołnierski obowiązek, York zaprotestował: należał do chrześcijańskiego ugrupowania religijnego, które sprzeciwiało się przemocy, a on sam deklarował się jako pacyfista. Nikt jednak nie chciał słuchać jego cichych protestów i Yorkowe podania o niewcielanie go do armii zostały odrzucone.
 

Podczas jednej z akcji na terenie Francji, batalion, w którym służył Alvin trafił pod silny ostrzał niemieckich karabinów maszynowych. York wcielony został do oddziału 17 żołnierzy mających unieszkodliwić plujące gradem kul karabiny strzegące przejazd kolejowy. Pierwsza część planu zakończyła się sukcesem - Amerykanie przejęli jeden z niemieckich punktów dowodzeń i wzięli sporą liczbę jeńców.

Próba zakradnięcia się i wykonania najważniejszej części misji w sposób bezszelestny wkrótce spaliła na panewce. Niemcy zauważyli grupkę Amerykanów i otworzyli do nich ogień, robiąc z sześciu żołnierzy sitka i poważnie raniąc trzech innych. Alvin przestał się ukrywać i zrobił dokładnie to, co uczyniłby filmowy Terminator - mając przed sobą 32 karabiny maszynowe, celował w głowy niemieckich żołnierzy obsługujących tą śmiercionośną broń. Mimo prawdziwego gradobicia kul, Yorkowi udało się ubić 20 Niemców. Wówczas jeden z niemieckich dowódców wydał rozkaz ataku bagnetami. W stronę Alvina ruszyło ośmiu żołnierzy. Kiedy skończyła się amunicja w Yorkowym karabinie, ten sięgnął po swego Colta 45 i zabił każdego z przeciwników. W tej sytuacji niemiecki porucznik Paul Jürgen Vollmer, który został przez Yorka wzięty do niewoli, zdecydował się poddać swój oddział.

Po paru minutach, Alvin York w towarzystwie siedmiu żołnierzy, którzy przeżyli niemiecki ostrzał, wrócił do miejsca stacjonowania swego batalionu, prowadząc ze sobą jeńców. Zapytany przez swego przełożonego o ilość osób wziętych do niewoli, York salutując odpowiedział: „Prawdę mówiąc, sir, nie mam zielonego pojęcia.”

Podczas tej akcji bohaterski żołnierz, z drobna pomocą swojej kilkuosobowej grupki kolegów z oddziału, zabił 28 Niemców, unieszkodliwił 32 karabiny maszynowe i przyprowadził ze sobą 132 jeńców.


Kto powiedział, że instrumentem prawdziwego bohatera wojennego powinien być karabin maszynowy? Przykładem, że może być inaczej jest Bill Millin - żołnierz o szkockich korzeniach. Podczas gdy jego przyjaciele dzielnie słali kule w kierunku oddziałów wroga, Bill z równie wielką odwagą dął w dudy.

 

Bill sprawdził się jako znakomity dudziarz w brytyjskich, wojskowych orkiestrach. Tradycyjnie, dudziarze stanowili niegdyś obowiązkowy element szkockich i irlandzkich armii, przygrywając swym uzbrojonym przyjaciołom podczas ataku. W momencie wybuchu II Wojny Światowej, zwyczaj dekorowania wojennego zgiełku smętnym dźwiękiem tego instrumentu został zakazany. Mimo to Bill został wcielony do armii jako osobisty dudziarz komandora wywodzącego się z lordowskiej rodziny - Simona Frasera. Komandor był Szkotem i nie zamierzał słuchać absurdalnych zakazów nakładanych przez jakieś tam Angielskie Biuro Wojenne.

I tak też Millin trafił na plażę w Normandii, gdzie grając na swym instrumencie, dzielnie kroczył pomiędzy innymi żołnierzami. Miał na sobie kilt - te sam, który jego ojciec miał na sobie podczas przygrywania na jednym z frontów I wojny Światowej.

Jedyna bronią, którą Bill miał przy sobie był sgian-dubh - niewielki nożyk, będący częścią tradycyjnego ubrania szkockiego górala.

Zarówno Millin jak i lord Fraser przeżyli lądowanie w Normandii, mimo że ludzie wokół padali jaki muchy. Wzięci do niewoli niemieccy snajperzy mówili później, że nie chcieli strzelać do odzianego w kilt dudziarza człapiącego wśród tej wojennej zamieci, bo... uznali go za nieszkodliwego szaleńca.


Bill Millin zmarł w 2010 roku.



Niektóre czyny, które balansują na granicy bohaterstwa i wymagającego leczenia szaleństwa, po latach urastają do rangi legendy, a nawet i potężnego, zawsze aktualnego symbolu.

Aby przedstawić indiańskiego wojownika Galvarino, trzeba najpierw powiedzieć parę słów o plemieniu, którego był członkiem. Mapuche to grupa etniczna zamieszkująca Chile, która nigdy nie dała się skolonizować ani Inkom, którzy podbili kawał Ameryki Południowej, ani konkwistadorom, którzy ujarzmili samych Inków. Hiszpanie długo prowadzili wojny z Mapuche. Kolejne bitwy, będące rezultatem indiańskich buntów, ostatecznie dały temu plemieniu czasową niezależność. Dopiero w 1871 roku armia Chile podporządkowała sobie upartych Indian.

Wróćmy jednak do przepychanek pomiędzy Mapuche a Hiszpanami. W 1557 roku miała miejsce wielka bitwa pod Lagunillas. Niestety, tym razem Indianie dostali od armii Garcíi Hurtado de Mendozy solidne manto i wielu z nich dostało się do niewoli. Zwycięzcy zdecydowali się dać jeńcom drastyczna nauczkę i pokazać wszystkim, że nie warto buntować się przeciw hiszpańskiej władzy. Zniewolonym wojownikom obcinano różne fragmenty ciała - czasem był to nos, czasem prawa ręka. W przypadku wojownika o imieniu Galvarino były to obie dłonie.

Potwornie okaleczony Indianin wrócił do domu i stanął przed samym Caupolicánem - wojskowym przywódcą Mapuche i w pełnym gniewu przemówieniu nawoływał do zemsty na krzywdzie wyrządzonej swemu ludowi. Galvarino został dowódcą zbrojnego oddziału. Do kikutów jego rąk przytwierdzono potężne ostrza, umożliwiając rannemu wojownikowi czynny udział w kolejnym powstaniu.

Chcielibyśmy tu napisać, że przypominający połączenie Asha z „Martwego Zła” ze znanym z komiksów „X-men” Wolverine'em, wojownik poszatkował hiszpańskich oprawców na plasterki i osobiście urżnął łeb Mendozie... Niestety i ta bitwa skończyła się dla Indian Mapuche porażką. Galvarino, pomimo wielkiego męstwa i zaciekłości, trafił do niewoli, a jego śmiertelny wróg ostatecznie pozbył się problemu szukającego zemsty wojownika poprzez rzucenie go wygłodniałym psom na pożarcie... Jak widać ta historia nie miała filmowego happy endu.


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5

 


Oglądany: 138149x | Komentarzy: 24 | Okejek: 733 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało