Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ciężkie powroty XX

43 484  
163   12  
Kliknij i  zobacz więcej!Mieszanki wina z czekoladkami nie są wskazane. Cichy powrót do domu nie jest taki, jakim się wydaje. A praca w znanym klubie ma swoje zalety. O tym wszystkim już dziś.

CZEKOLADKI I WINO, TO...

Nie zapomnę sobie mojego pierwszego "konkretnego" picia. Umówiłam się z kumpelą na wino. Pojechałyśmy do sąsiedniego miasta, zrobiłyśmy zakupy w Tesco i spoczęłyśmy sobie na takiej łączce niedaleko supermarketu. Zaczęłyśmy od wina za 11 zł, było dobre, humory nam dopisywały, gadka-szmatka, do tego posilałyśmy się żelkami i Kinder Chocolate. Po skończonej butelce udałyśmy się po drugą, no ale kolejne wino było już za 5 zł. Zasiadłyśmy z nim tam, gdzie wcześniej, otwieramy - dla mnie było obrzydliwe, nie powstrzymało mnie to jednak przed piciem. Gdy skończyłyśmy i tę butelkę, obrałyśmy znowu kurs na Tesco. Chciało nam się sikać, do tego w planach była trzecia butelka. Zakupu dokonałyśmy, po czym udałyśmy się do tescowej toalety. Ja wysikałam się pierwsza, poszłam do części z umywalkami, umyłam ręce i stanęłam pod ścianą czekając na koleżankę. I nagle... poczułam. Zakręciło mi się w głowie tak ostro, że nie mogłam ustać. Osunęłam się na podłogę modląc się, by to było tylko chwilowe. Ale nie... Kumpela wyszła i na mój widok krzyknęła:
- Co ty robisz?!?!
Wyartykułowałam jakieś "niedobrze mi...", na co ona kazała mi wstawać. Jako że to było ponad moje siły, stanowczo się opierałam. Ale w końcu poczułam, że jeśli w trybie natychmiastowym nie znajdę się przy kiblu, to będzie źle. Jakoś wstałam i podeszłam do muszli klozetowej. Pół godziny spędziłam na intensywnym obejmowaniu jej, wrażenia niesamowite. W tym czasie jakaś facetka zaczęła się dobijać do drzwi, kumpela jej krzyknęła, że "koleżanka źle się czuje". Potem leżałam pod ścianą jeszcze trochę nie mogąc się podnieść, moja towarzyszka zaczęłam mnie straszyć, że zadzwoni po moich rodziców (doczekała się mojej reakcji - "masz telefon i dzwoń"), że w WC jest kamera i zaraz tu wpadną ochroniarze i policja (ja - wzruszenie ramionami). Generalnie spędziłyśmy w tej łazience mniej więcej półtorej godziny. Oczywiście o dalszym piciu mowy nie było, więc udałyśmy się na przystanek. Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co się potem działo, kumpela mówiła, że siedziałam wsparta na rękach, z opuszczoną głową, ludzie mi się przyglądali. W pewnym momencie się zerwałam i tuż obok przystanku zaznaczyłam swą obecność. Przerażona koleżanka wywlekła mnie kawałek dalej z okrzykiem "Nienienie, nie rzygaj tam!". Posadziła mnie na jakimś murku, ja zrobiłam powtórkę z przystanku. W końcu jakoś wpakowała mnie do autobusu - jak, nie mam pojęcia, pamiętam tylko, że po drodze wsiadł jej chłopak, po którego zadzwoniła w międzyczasie. Na mój widok zaczął się śmiać i oświadczył, że wyglądam i śmierdzę jak żul. Podziękowałam mu grzecznie za komplement słowem "zdup*aj" i odpłynęłam. Na naszym przystanku nawet udało mi się wyjść - a nie wypaść - z autobusu, kumpela mnie zabrała do siebie, tym bardziej, że moi rodzice mieli gości i niewskazane by było, gdybym się zjawiła w domu w takim stanie. Na szczęście u niej jakoś doszłam do siebie, aczkolwiek potem przez trzy dni bolał mnie żołądek i na jakiś czas miałam całkowity uraz do alkoholu.

by vigg

* * * * *

NIE TO ŁÓŻKO

Po zakrapianej dosyć ostro imprezce wracam do domu. Koledzy przekonują mnie, że może lepiej cobym się nie pokazywał na oczy rodzinie, bo nie wyglądam najlepiej. Ja jednak wierząc w swoje możliwości zignorowałem to i poprosiłem tylko żeby wnieśli mnie na 3 piętro. Po 5 minutach wreszcie udało mi się na tyle ustabilizować własne ciało, iż trafiłem kluczem do dziurki. Wszedłem, umyłem się i poszedłem spać. Pamiętam tylko, że w łazience miałem problem ze zdjęciem skarpet. A teraz wersja mojej rodzinki. Godzina 23. Słychać jakiś bełkot na klatce. Nagle takie bum! Ponoć uderzyłem głową w drzwi. Słychać skrobanie po klamce (trafiałem kluczem do zamku) i wchodzę. Ledwo się na nogach trzymałem. Za piątym razem udało mi się na tyle podnieść nogę cobym mógł buta zdjąć. Drugiego już na siedząco zdjąłem. Ponoć nie zauważyłem, że wszyscy na mnie patrzą. Rozebrałem się w przedpokoju i poszedłem do łazienki. I ponoć tylko słychać głośne: "Kuuuuuuur*a" i bum! Zbiłem parę flakoników po perfumach i kilka innych drobiazgów. Ponoć wyszedłem z łazienki po pół godziny. Rozejrzałem się kilkakrotnie po okolicy i dostrzegłem łóżko moich rodziców. Ojciec leżał i tak patrzy co robię, ruszyłem w jego kierunku i jeb na łóżko obok niego, przy okazji zarwał łokciem. Do 9 rano leżałem ponoć sztywny, po czym otworzyłem oczy, spojrzałem na ojca: "Co Ty tutaj robisz?" spytałem jeszcze w amoku, po czym przeszedłem do własnego łóżeczka. Pamiętam jak wstałem o 16.

JA KOLEGÓW ODWOŻĘ

Poszedłem na imprezkę ze znajomymi i obiecałem, że odwiozę ich do domu. Ale ci skombinowali sobie podwózkę, tak więc postanowiłem, że się z nimi napiję. Popiłem, wsiadłem w taksówkę i pojechałem do domu. Pamiętam tylko, że w taksówce rzuciłem (po nagłym skręcie na rondzie): "panie kierowco, nie tak szybko, bo się zrzygam" i wskazywałem ręką kierunek, w którym ma jechać, bo trudno mi było rozmawiać. (swoją drogą coś mam z tą ręką, bo kiedyś wracałem przez miasto udając jednorożca). Poszedłem spać i wstałem ok. 15. A co się działo naprawdę? Otóż pod koniec imprezy postanowiłem wracać i powiedziałem chłopakom, że nie mam kasy, a przydałoby się taksi. A że i oni planowali powrót, to mieliśmy wracać tą samą. Wyszedłem na papierosa, ci wyszli za mną, patrzą, a ja wsiadam do taksówki i pokazuję ręką w stronę mojego domu. Kierowca ruszył. Kumpel potem zadzwonił i się spytał czy już jestem w domu (a byłem w przedpokoju i podczas rozmowy pobudziłem wszystkich). Ponoć chciałem przekonać jeszcze rodzicielkę, że biorę kluczyki i jadę odwieźć kolegów.

OSIEMNASTKA PRZYJACIELA

Pobalowałem ze znajomymi w akademikach w pt. W sobotę na wykłady (zaoczny jestem) i ćwiczenia, a wieczorem powrót do rodzinnej miejscowości na osiemnastkę kumpla. Wpadłem koło godz. 21 a ojciec twierdzi, że o 22.30 koledzy mnie do domu wnieśli. Moja wersja: wpadam na imprezkę. I karniaki. Za solenizanta, na drugą nóżkę, ze mną się nie napijesz itp. Po godzinie patrzę Przemo znajomy podjechał i mówi, że do domu się zbieramy. No to mówię ok. Podwiózł mnie, wszedłem na trzecie piętro i poszedłem wstać. Jak było naprawdę? (ponoć). No więc po dziesiątym karniaku padłem. Szedłem i jeb, gleba. Po próbie komunikacji ze mną postanowili, że zadzwonią do mojego dobrego kumpla i mnie do domu odstawią. A że po drodze do samochodu (w trzech mnie prowadzili) nastąpił zwrot towaru, postanowili, że będę jechać z głową wystawioną za okno. A że podróż przez stary przejazd kolejowy to głowa się obijała o drzwi. Dojechaliśmy. Wnieśli mnie po schodach (a chwaliłem się, że przynajmniej sam do domu wszedłem), otworzyli drzwi, wsadzili klucz do spodni, popchnęli w kierunku mieszkania i uciekli... Cwaniaki... Co było w domu niestety nie wiem, gdyż ojciec pozostawił to bez komentarza.

WIEJSKIE OGNISKO

Znajomy z liceum zaprosił mnie na ognisko u nich na wsi. Więc człowiek pojechał. Popił, i postanowił wracać. (Ponoć pobiłem rekord w marszu do przodu i sikaniu! 150 metrów! Musiałem zawracać nawet, bo się podwórko skończyło). No to postanowiłem załapać jakiś transport. Okazało się rano, że transport, który załatwiłem, nie dość że pojechał 6 km gdzieś w głąb polnych dróg (musiałem na kacu z buta wracać rano bez wody), to jechałem bez kasku jako pasażer z kierowcą niewiele cieplejszym ode mnie. Ponoć zasypiał i go klepałem w kask jak już miał głowę całkowicie do dołu. Miałem być w niedzielę o 8, byłem w poniedziałek o 15.

by Manwe89

* * * * *

WYNIK SESJI

A więc miało to miejsce przed dniem kiedy mój wydział miał otrzymać wynik z jednego z przedmiotów, które zdawaliśmy na sesji. A że był to przedmiot, który większość uważała za niezdany oraz to, że na kacu takie wieści przyjmuje się lepiej, postanowiliśmy z kolegami udać się do akademika i tam skonsumować alkohol w dużych ilościach, jak to studentom wypada. Z tego co pamiętam, to tego samego dnia miałem ostatni egzamin, więc libacja była również równoznaczna z opiciem minionej SESJI. A więc już po egzaminie wraz z kolegą poszliśmy na jedno szybkie wino Komandos z Żabki, które obaliliśmy za sklepem. Rozstawszy się ustaliliśmy, o której wbijamy do kumpli do akademika i pojechaliśmy każdy w swoją stronę. Wieczorem punkt zborny na przystanku przy akademiku, rozeznanie w prowiancie (ja już po drodze zakupiłem w najbliższej biedronce bodajże Gorzką Żołądkową) i pójście po małe uzupełnienie, bo kolegom przypomniało się, że zapomnieli kupić sobie czegoś dobrego. Wkroczyliśmy potem raźnym krokiem do środka i nie obyło się niestety bez pozostawienia dowodów. A trzeba wiedzieć, że jak się nie opuści akademika do 23.00 przez osoby tam niemieszkające, to płaci się za noc. No nic, dotarliśmy do pokoju kumpli i zaczęło się spożycie. A asortyment był dosyć szeroki: szampan, wódka, gorzka, piwo itd. Nic więc dziwnego, że przy naszym tempie i zmieszaniu owych specyfików świadomość co niektórych z nas (w tym chyba najbardziej mnie) zaczęła opuszczać.
No i teraz zaczyna się ów sławny powrót. Koledzy nie wiedzieli dokładnie kiedy wyszedłem i dlaczego, ale podejrzewam, że było to spowodowane faktem płatnej nocy, która za bardzo mi się nie uśmiechała i gdzieś koło 22.30 opuściłem lokal odbierając dowód w recepcji. Nadłożyć trzeba, że mieszkałem 3 przystanki dalej, a było cholernie zimno i na ulicy aż roiło się od śniegu (pamiętacie zresztą tegoroczną piekielną zimę). Co gorsza nie zdążyłem na autobus. No i zaczęły się schody. Więc ruszyłem z buta. I znów kilka ważnych faktów: chodnik był dosyć wąski, po obu jego stronach zaspy, co gorsza są to peryferia Zielonej Góry (Szosa Kisielińska, a ja zmierzałem na Osiedle Pomorskie, ci którzy tam mieszkają doskonale wiedzą jak to wygląda). Mój krok był chwiejny, a zaspy były duże (szczególnie te od strony jezdni) więc kilka razy o mało co się nie wywróciłem, ale przecież dobra passa pijaka nie trwa wiecznie. Zaliczyłem kilka wywrotek, w tym jedną na plecy na zaspę przy jezdni. Pamiętam, że tak mi się tam fajnie leżało, że o mało co nie zasnąłem, ale ocalił mnie albo mój diabeł stróż, albo mieszkaniec jednego z domów, który wyszedł i kazał mi wstać, bo zamarznę (do tej pory nie wiem czy nie był po prostu wytworem mojej wyobraźni. Ważne, że wstałem). Po tym jak się podniosłem została mi jeszcze połowa drogi do przebycia. Ale dotarłem szczęśliwie na miejsce, jeszcze po drodze zahaczając o monopolowy, by zakupić nalewę Agropol. Jeszcze nawet włączyłem laptopa i z kilkoma osobami uciąłem sobie pogawędkę (jak zobaczyłem archiwum rano, to się za głowę chwyciłem). I wtem, gdy ściągałem okulary przed snem, doznałem małego szoku. Brak mi było jednego szkła, a oprawki były powyginane bardziej niż przedtem. Zadzwoniłem do kolegów i spytałem, czy w akademcu czasem go nie zgubiłem, ale niestety.
Pobudka rano, kacyk, na stole stoi ledwo rozpoczęty agropol (wziąłem jednego łyka przed snem i stwierdziłem chyba, że nie dam rady więcej), na szafce okulary bez szkła. Znowu telefon do kolegów z zapytaniem czy czasami tam nie zgubiłem (zapomniałem, że dzwoniłem do nich w nocy). No to wałeczek, pomyślałem, ubrałem się zjadłem coś i pojechałem na UZ po wyniki. Ludzie, którzy ze mną wczoraj pili, jak mnie zobaczyli z jednym szkłem to walnęli śmiechem. Koleżanka z daleka myślała, że mi ktoś oko podbił (szkła były przyciemniane, stąd to wrażenie). Doszedłem do wniosku, że się chyba na wiadukcie wywaliłem i tam je zgubiłem (wraz z czapką). Koledzy przynieśli na szczęście wodę i opowiadaliśmy sobie co się działo. Gdy wszedłem do gabinetu wykładowcy (który chyba nie zauważył braku szkła, bo nawet nie zwrócił uwagi na to, że drapię się po oku przez lukę w oprawkach) ten oznajmił, iż zdałem. Szczęśliwy wyszedłem z gabinetu i oznajmiłem szczęśliwą nowinę. Niestety, musiałem wybulić 60 zł za nowe szkła, ale w sumie pierwszego pozytywnego wyniku z egzaminu sesyjnego nigdy nie zapomnę.

by Solid_Raziel

* * * * *

ZIELONA NOC

Obóz młodzieżowy w Bułgarii, ostatni dzień pobytu, tak zwana zielona noc. Przed zmrokiem wypiliśmy w pokoju trochę wódeczki. Na mieście wszyscy stwierdzili, że idą do klubu, jednak ja i dwie koleżanki postanowiliśmy się wyalienować (głównie z powodu braku kasy) i udaliśmy się na plażę na piwko. Popijając gorzki napój poznaliśmy kolegę, pogadaliśmy, dowiedzieliśmy się w jakim hotelu mieszka, takie tam pierdoły. Wracając z plaży postanowiłem strzelić jeszcze ćwiarteczkę mojej ulubionej anyżowej. Po owej ćwiarteczce siedząc na schodach i czekając na resztę ekipy (ok. północy) źle się poczułem, pamiętam, że wszedłem pod taras jakiegoś dużego hotelu (była tam taka jakby wieeelka jaskinia) i tam opróżniłem zawartość swego żołądka, jednak po tej czynności poczułem się strasznie senny i bezwładnie padłem na ziemię. Obudziłem się, gdy pod rzeczony taras dotarło światło dzienne. Kac był okropny, ledwo się podniosłem, sprawdziłem czy mam w kieszeniach wszystko (telefon, aparat i portfel) po czym powłócząc nogami udałem się do hotelu (było coś ok. godz. 8.00, a o 10.00 miał być wyjazd). Wszedłem do hotelu, dotarłem na nasze piętro i czuję zapach anyżówki, który doprowadził do kolejnych rewolucji w mym żołądku. Przez korytarz dotarłem do pokoju, siedziało tam kilka osób, które na mój widok wybiegły z pokoju, z lekkim zastanowieniem nad sytuacją padłem wycieńczony na łóżko. Po chwili wpada do pokoju wataha ludzi i wszyscy krzyczą "Gdzie byłeś?", "Szukaliśmy cię całą noc", "Dobrze, że nic ci nie jest". Po moim przetrzeźwieniu wysłuchałem opowieści, z których wynikało, że wszyscy obozowicze szukali mnie po całym mieście, byli na policji, zbudzili w nocy kolegę, którego poznaliśmy na plaży, pytali po drodze każdego przechodnia czy mnie nie widział, koleżanka przypomniała sobie nawet jak jest po niemiecku "Bluza w paski", wszyscy przeżywali traumę, myśleli, że pewnie stałem się już jakimś dawcą organów, a ja smacznie spałem na piasku. Dopiero ok. 6 rano postanowili zaniechać poszukiwań i powiadomić rezydenta.
Narobiłem wszystkim takiego strachu, że do dziś ich przepraszam i dziękuję za ten wysiłek, który włożyli w poszukiwania. Warto też wspomnieć, że wstręt do anyżówki nie minął, choć upłynęło już kilka lat.

by quask @

* * * * *

MARATON

Powrotem to tego nie można nazwać, ale była próba podjęcia tego trudnego wyczynu. Były wakacje 2007, wyjechałem z kumplami nad morze pobalować, wiadoma rzecz - podczas 2-tygodniowego pobytu piło się dzień w dzień, prawdziwy maraton jednym słowem. Poznaliśmy na miejscu jakieś dziewczyny, które pracowały w sklepie niedaleko nas, a mieszkały miejscowość obok. Pewnego pięknego dnia zaprosiły nas na imprezę. Na miejscu już zaczęliśmy tankować dość szybko (bo przez resztę dnia wcześniej tankowaliśmy w umiarkowanym tempie), jako że masę swoją mieliśmy (odpowiednio 98, 104 i 112 kg), to przyjąć na twarz potrafiliśmy dużo, skończyło się na 7 piwach (na miejscu tylko, tego co piliśmy wcześniej nie zliczyłby i sam prof. matmy z naszej z uczelni) i 1l wódy pitej już na 3. Około 2 w nocy postanowiliśmy wracać. Czekało nas około 2, może 3 km drogi do naszej mieściny, szliśmy od krawężnika do krawężnika (oczywiście po drodze, nie po chodniku), i Prawa Murphy'ego dały o sobie znać - na największym zadupiu wybrzeża zatrzymała się koło nas policja. Wiadomo jak się gada ze stróżami prawa znad morza - oni wiedzą, że przyjechałeś się tu bawić, problemów za specjalnie nie robią. Pogadaliśmy chwilę o tym, że zmierzamy do domku, że na imprezie byliśmy itd. Kumpel wtedy zapytał, czy mógłby dmuchnąć w alkomat, bo by chciał mniej więcej wiedzieć, o której mógłby jechać jutro autem, policjanci byli mili i pozwolili mu dmuchać. Przypomnieć chciałbym, że byliśmy tam już 11 dni i piliśmy codziennie. Jego wynik to 6,10 promila. Panowie go na jego własną prośbę parę razy badali nawet. Pogratulowali wyniku (jednocześnie zaznaczyli, że do rekordu bodajże powiatu brakuje mu TYLKO 1,5 promila) i puścili do domu. I tu rzecz stała się dziwna, bo po rozmowie z policją poszliśmy nie w tę stronę, co szliśmy wcześniej. Rzecz jasna jak już się pokapowaliśmy, to zrezygnowaliśmy z planów powrotu do domu i wróciliśmy na imprezę, gdzie (podobno) wypiliśmy jeszcze parę piw i jakieś trunki mocniejsze też. Dodam tylko, że musieliśmy przedłużyć pobyt o 2 noclegi, żeby  którykolwiek z nas wytrzeźwiał do zera i mógł wracać autem.

by ihadolores123 @

* * * * *

NAWYWIJAŁ

Kolega X w wakacje pracował w klubie typu nie powiemy nikomu, flaszka za 200 zł, tylko dla panów itp. Stałymi klientami byli znani z tego miasta - komendant ze świtą, posły, ważni przedsiębiorcy itp. W jedną z sobót w trakcie pracy popił dość ostro, po skończeniu sprzątania doprawił z resztą barmanów i ledwo świadom wypełznął na deptak. Pod samymi drzwiami stała taksówka, więc wtoczył się do środka, rzucił 2 dychy przez kratkę i kazał zawieźć do domu. Resztę dowiedział się nazajutrz. Panowie taksówkarze zanieśli go pod drzwi i zostawili. W niedzielę wpada do pracy i zatrzymuje go 2 znajomych klientów:
- X, coś ty wczoraj od*ebał? Siedzimy wczoraj w nocy w suce, ty wtoczyłeś nam się do środka, rzuciłeś przez kratkę 2 dychy i zasnąłeś na kanapie, wciągnęliśmy cię pod drzwi, a ty zwyzywałeś nas od *uji! Ciesz się, że wiemy gdzie mieszkasz...

by nieujawniona

Miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót lub przeżycie na imprezie? Obudziłeś się na drugim końcu miasta czy Polski i nie wiedziałeś co się stało? Podeślij to wszystko do mnie klikając w ten link, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej! W temacie maila wpisz powrót.

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!

Oglądany: 43484x | Komentarzy: 12 | Okejek: 163 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało