Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CXCI

31 832  
70   8  
Kliknij i zobacz więcej!Cóż można odkrywczego napisać o dzisiejszym odcinku? Prym wiodą trzy osoby. A jedna z nich cierpi w dalszym ciągu po niedawno przeżytej traumie. Zatem zapraszam na kolejny odcinek samounicestwienia.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

ĆWICZENIA TO PODSTAWA

Jako 5-letnie dziecko marzyłam o tym, by zostać akrobatką, a jak wiadomo, każdy akrobata musi ćwiczyć. Po chwili wpadłam na idealny pomysł na ćwiczenie - wspięcie się z domku dla lalek na inne szafki w moim pokoju. Po przejściu całej kombinacji półek, jak każda artystka cyrkowa chciałam ładnie zakończyć to "ćwiczenie". Zakończenie polegało na pomachaniu publiczności składającej się z pluszaków, nie przewidziałam dwóch rzeczy:
Że nie macha się dwiema rękami na raz i że mogę wbić swoją dolną żuchwę w przedramię.

OSTRE OŚWIADCZYNY

Druga historia nie mniej traumatyczna, świeżo po komunii, oglądałam film, w którym w ostatniej scenie jakiś piękny pan oświadczył się jakiejś równie pięknej pani. Jako że byłam jedną z niewielu tak "dorosłych" dzieci na osiedlu, postanowiłam im pokazać jak pięknie się pan oświadczał. Wybrałam romantyczne miejsce - krzaki bzu przed domem i uklękłam. Gdy wstałam, miałam deskę z gwoździami wbitą w lewą nogę (w ramach wytłumaczenia, skąd deska znalazła się w krzakach z bzem - dzieci z innego podwórka chciały nas przegnać z naszego miejsca zabaw i zastawiły na nas deskową pułapkę i przysypały to piaskiem). Noga, o dziwo, mnie nie bolała. Po kilku minutach, gdy już wszystkie dzieci patrzące na mnie zaczęły szlochać i pocieszać mnie, doszłam do wniosku, że to chyba musi być bolesne. Z pomocą koleżanki pozbyłam się deski. Miałam jednak problem z gwoździami, ale jakaś miła starsza pani posłużyła mi swoją pomocą i usunęła ze mnie te gwoździe. Ból poczułam dopiero przy wodzie utlenionej i po udanej próbie kopnięcia sąsiadki w "afekcie". Do dziś mam ślad jak po ząbkach wampira.

SŁUCHAŁA MAMY

Wiek 6 lat, wybierałam się z mamą na wizytę do cioci. Po drodze był stary, zaniedbany plac zabaw, w tym z zardzewiałą zjeżdżalnią, oczywiście w wieku 6 lat byłam zbyt mądra by słuchać mamy, więc postanowiłam obejrzeć zjeżdżalnię z bliska, by nie ubrudzić spodenek zjeżdżałam na kolankach, w połowie postanowiłam wysiąść, więc zahamowałam prawą nogą o chropowato zardzewiałą część. Do dziś mam piękną bliznę na pół łydki i wizyta u Cioci mnie nie ominęła.

AKTORSKIE ZAKUSY

Gdy skończyłam 9 lat, postanowiłam zostać aktorką, korzystając z tego, że tata miał kamerę, przygotowałam krótki film o mnie. Jedna scena polegała na huśtaniu się na stojąco na huśtawce. Wszystko pięknie, gdyby nie mama wołająca na kanapki. Znalazłam idealne rozwiązanie zejścia z huśtawki. Zeskoczyłam i wbiłam sobie przednie ząbki w dziąsła.

POKAZAŁA CZEGO SIĘ NAUCZYŁA O MAKE UP

W momencie, gdy na ekrany kin wchodziła Pocahontas. Chciałam być Indianką. Skarbnicą wiedzy o Indianach od wojennych makijaży, namiotu na balkonie do potraw godnych Indian była babcia, na przyjazd rodzinny umalowała mnie ślicznie kredką do oczu. Kiedy szłam spać, postanowiłam powtórzyć to, czego nauczyłam się o makijażu. Jako że nie byłam jeszcze zbyt wysoka, wspięłam się z wanny na zlew w celu lepszej widoczności. Zlew nie wytrzymał wagi kilkuletniego dziecka i się rozbił na kilkanaście kawałków. Mina babci, która weszła do łazienki, bezcenna. Lot ze zlewem przeżyłam, babcia mi wybaczyła, a wujek pochwalił, bo okazało się, że zlew już sam był bliski rozpadu..

by bluemotylica @

* * * * *

POBIŁ REKORD

Jak przystało na sześcioletniego chłopca, chodziłem dzielnie do zerówki. Moja sala znajdowała się na najwyższym piętrze. Schodząc ze schodów na spacery czy też pobawić się na placu zabaw, urządzaliśmy z chłopakami zawody - kto skoczy z większej ilości schodów. Przeważnie udawało się skoczyć zaledwie kilku osobom, bo przedszkolanka nas dobrze pilnowała. Ja byłem mistrzem w tych skokach - udało mi się skoczyć z 7 schodów. Pewnego jednak dnia, kolega z grupy mnie pobił i skoczył z 8. Postanowiłem pobić ten rekord i co więcej skoczyć z tylu schodów, żeby nikt już nie zdołał mnie pobić (czyli ze wszystkich). Kiedy przyszła po mnie babcia i miałem okazję wcielić swój plan w życie, wziąłem rozpęd i pofrunąłem. O dziwo nie wylądowałem gdzieś w środku schodów, ale przeskoczyłem je wszystkie. Nawet na nogi wylądowałem. Niestety, nogi nie utrzymały mojego spadającego cielska i poczułem jak zginają się pode mną. Przywaliłem zębami prosto w kolano. Efekt - dwie górne jedynki wybite (na szczęście mleczne jeszcze) i pamiątka po dziś dzień - krzywa dolna jedyneczka.

POGOŃ ZA PSEM

Kolejna historia zdarzyła się trochę później, z tego co pamiętam, to właśnie skończyłem podstawówkę i razem z dziadkiem, babcią, jej siostrą, a moją ciocią oraz mężem ciotki, czyli moim wujkiem oraz synem wujostwa - Jarkiem i jego psem pojechaliśmy w góry, do domu jeszcze innego wujka. Dom był jeszcze w budowie, żeby do niego dotrzeć trzeba było wjechać pod dość stromą górę, od centrum miasta do domu prowadziła jedna droga, miała około 500 m długości. Któregoś dnia, kręcąc się po mieście, postanowiliśmy opuścić resztę rodzinki i udać się do domu, zapewne po to, żeby przeszukać resztki niezbadanych zakamarków piwnicy czy też zwyczajnie pobiesić się, zresztą to bez znaczenia, bo i tak nic z tego nie wyszło. Dotarliśmy na plac i spuściliśmy psa ze smyczy, a że to małe, to pod płotem - hyc - i pognało w dół do miasta. Kuzyn zaczął biec za psem na nogach. Ale ja, jako że łebski chłopak byłem, zaraz stwierdziłem, że na nogach to się tego psa nie dogoni. Wziąłem więc rower i zacząłem zjeżdżać w dół. Prędkość osiągnąłem nieziemską, a to z racji, że góra była naprawdę stroma. Była też trochę kręta, ale dawałem sobie dzielnie radę z zawijasami. Wszystko byłoby dobrze, ale dogoniłem kuzyna. Uderzyłem prosto w niego, co pewnie nigdy by mi się nie udało, gdybym chciał taką rzecz zrobić specjalnie. Kuzyn zrobił salto-mortale w powietrzu, upadł i poturlał się po asfalcie, ja z kolei przeleciałem nad kierownicą i wpadłem do jakiegoś rowu. Kuzyn miał cały łeb obdrapany, rozharatany bark i kolano, o ile dobrze pamiętam. Ja na szczęście wylądowałem w krzakach, ale i tak przez 1,5 miesiąca miałem dość duży siniak na udzie. Oczywiście zaraz po wypadku dzielnie pognałem dalej za psem na nieco rozwalonym rowerze i ku późniejszemu nieszczęściu psa znalazłem go i doprowadziłem do domu.

SZALEŃSTWA OGAREM

Następna dość nieprzyjemna rzecz jaką pamiętam wydarzyła się jak miałem 15 lat. Miałem zielonego ogarka, którym namiętnie jeździłem po polach, bo przecież na ulice bym nie wyjechał - bez karty, bez kasku, bez dokumentów, bez świateł... Z początku powolutku, z czasem jednak jeździłem po polach jak szatan i zbierałem zakręty z max prędkością (z górki cisnął nieco ponad 60, na prostej koło 50, a przeważnie mniej). Tego pamiętnego dnia wyjechałem znowu przejechać się po polach. Szybko rozpędziłem mojego smoka i wrzuciłem 3 bieg. Przejechałem jeszcze z 200-300 m i szykowałem się do wejścia w dość ostry zakręt. Zaraz na początku zorientowałem się, że coś jest nie tak, jak być powinno. Bo niby dlaczego tylne koło mi ucieka, a piździk się na mnie kładzie. Upadłem i przeszorowałem ładnych parę metrów zanim się zatrzymałem. Wstałem, pierwsze spojrzenie oczywiście na ogarka - na szczęście cały. Później spojrzałem na drogę - jakiś sku*wiel wysypał na zakręcie masę kulek o średnicy 4-5 cm (później wujek mi tłumaczył co to mogły być za kulki itd., ale zapomniałem). Kiedy spojrzałem na siebie wydawało się, że nic mi na początku nie jest, noga trochę obdrapana, z łokciem trochę gorzej... Jeszcze raz spojrzałem na nogę i odkryłem, że krew już ciurkiem leci mi do buta. Smok na szczęście odpalił od pierwszego kopa i pojechałem do domu. Na pamiątkę mam dość sporo żwiru, ziemi i piachu pod skórą w kolanie, a rodzinka przyzwyczajała się dość długo do tego, że to nie jest niedomyte.

SCENOWA POPIJAWA

Zaraz przed sylwestrem 2008, zebraliśmy się w barze, aby dokonać składki na prowiant i alkohol. Przy okazji oczywiście napiłem się piwa, po 2 czy 3 postanowiliśmy z kumplami skoczyć do sklepu (bo tak taniej, a pieniędzy coraz mniej) po flaszkę i wypić ją w parku (do baru ze swoim alko nie wpuszczają, a na ulicy to jakoś tak nie bardzo pić, bo policja może jechać). W parku weszliśmy na muszlę koncertową i tam mieliśmy zamiar opróżnić butelkę. Zanim jednak spróbowałem choć łyczka, prawdopodobnie (prawdopodobnie, bo nikt bezpośrednio na to nie patrzał, a ja nie pamiętam) wywinąłem orła, prawdopodobnie na lodzie, po czym spadłem z 1,5m sceny. Bilans - szycie łba w szpitalu, wstrząśnienie mózgu i 3-dniowy pobyt na obserwacji oraz ciekawy mit, który powstał na temat tamtego wypadku - przekazując sobie z ust do ust tę historię, zmodyfikowano ją trochę, a mianowicie - ja nawalony jak świnia napuściłem wody do wanny, stanąłem na muszli (klozetowej, nie koncertowej) i dałem tam nura...

Pisząc te wszystkie opowieści mam gips na lewej nodze - pamiątkę po udanej (chociaż jak patrzę na ten gips, to chyba jednak nie do końca) próbie pobicia lokalnego rekordu prędkości na sankach ciągniętych autem.

by ilidan69 @

* * * * *

OSTATNI WIRAŻ NA MZ

Mając jakieś 5, może 6 lat, całe wakacje spędzałem u mojego dziadka, który miał piękną czerwona MZ-tę. W trakcje też tych wakacji mój dziadek budował sobie garaż. Jego czerwona bestia stała na dworze koło poustawianych bloczków betonowych, a ja wprost uwielbiałem na niej przesiadywać całymi dniami. Pewnego dnia, siedząc na maszynie dziadka, zacząłem się kołysać. W pewnym momencie przechyliłem się za bardzo i poleciałem wraz z motorem na bloczki, które poleciały w dół, prosto na mnie. Efektem tej zabawy były blizny na rękach, plecach i głowie. Ale jednak najbardziej pamiętam reakcję mojego dziadka, który mnie wykopał spod bloczków i spytał czy coś mnie boli, a ja, będąc w szoku, zapytałem się go, czy nie jest zły, że mu motor zepsułem.

by zioloms @

* * * * *

HERBATKA

Byłam ja sobie pączuszkiem trzyletnim, pociesznym, gdy pewnego dnia strasznie zachciało mi się pić, a że byłam wielką amatorką herbaty, wydębiłam takową od Mamy. Kobiecina zajęta była, toteż nalała naparu po brzegi filiżanki. Ja biedna śpieszę do pokoju, bo się bajka zaczyna, i tak się zaabsorbowałam naczyniem, by nie uronić kropelki ulubionego napoju, że nie zauważyłam cudnie zadartego tuż przede mną dywanu. Potem był krótki lot  przed siebie, w czasie którego zdążyłam się oblać herbatą, i tak jakoś szczęśliwie zasłoniłam dłońmi twarz. Nie zwróciłam uwagi, iż wciąż trzymam filiżankę. Nastąpiło malownicze bęcnięcie jak długa na podłogę z dodatkiem rozbryźnięcia się filiżanki, której większość odłamków utkwiła w lewej dłoni. Efekt rajdu porażający, cały dywan obficie zalany moja krwią, dłoni pozazdrościłby nawet Edward Nożycoręki, a krzyk bólu obudziłby umarlaka. Z racji, że Mama z krwią się nie lubi, Tata zawiózł mnie do szpitala. Biedny chirurg demontował mozaikę na mojej ręce kilka godzin, do wtóru ogłuszającego płaczu. Na zakończenie otrzymałam 8 szwów, które do dziś mi przypominają, by szerokim łukiem omijać izbę przyjęć rzeczonego szpitala, który jeszcze długo musiał uspokajać pacjentów po mojej ,,cichej" wizycie.

by krawrat1 @

* * * * *

W wieku wspaniałym 3 lat, miałem ponoć największe zdolności destrukcyjne. Jedyne co pamiętam z tego okresu, to pokazanie 3 palców wujkowi. Oto co podobno robiłem:

GDZIE JEST GROSZEK

Miejsce - impreza imieninowa, mój dom. Będąc malcem miałem wielką nienawiść do małych zielonych kulek (brukselka, groszek itd...). Widząc więc talerz z sałatką cioci (oczywiście pełną groszku) uwolniłem swe powstrzymywane instynkty i wsadziłem łapę do talerza. Wyciągnąłem groszek (wraz z sałatką...) i wyrzuciłem przez balkon. Na balkon niżej. Na sąsiada i jego małżonkę.


NASZA ZIMA ZŁA

Tego samego roku, w okresie przedzimia( ponoć było słonecznie i sucho, ale zimno) mamusia z ciocią poszły obgadywać sąsiadów na balkonie. Ja, mając pod uwagą moje delikatne ciało, nie mogłem sobie pozwolić na wychłodzenie pomieszczenia z telewizorem. Więc owinąłem się szczelnie moim kocykiem i zamknąłem drzwi balkonowe. Z rodzicielką i ciocią na zewnątrz. I poszedłem oglądać TV. Nie zważając na krzyki rodziny poszedłem spać. Dobrze, że ojciec wracał z pracy godzinę wcześniej.

ZŁOTA RĄCZKA

W nieokreślonym czasie tegoż roku dostałem możliwość zejścia do piwnicy. Ciemno, zimno, ponuro- ogólnie fajnie. W czasie gdy ojciec męczył się z jakimś mechanizmem przy radiu, ja dostałem zabawki, cobym nie marudził. Tyle tylko, że niedaleko leżała kłódka od drzwi i narzędzia. Po uporaniu się z radiem, ojciec zdziwił się na widok KOMPLETNIE rozłożonej kłódki. Nikt później nie potrafił jej złożyć. Przez wiele lat. Dwa lata temu z okazji przeprowadzki znalazłem ją - złożyłem. Szkoda tylko, że nie działała i "eksplodowała". Widać dziewiczy umysł 3-letniego dziecka jest potężną bronią.

by BananowyJE

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten link i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 31832x | Komentarzy: 8 | Okejek: 70 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało