Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jeden dzień na dyżurze ratownika medycznego IV

112 352  
1087   90  
Praca ratownika medycznego nie jest ani lekka, ani łatwa, ani przyjemna. No, ale ktoś życie ratować musi. Uwaga! Opisy drastyczne - czytasz na własną odpowiedzialność! Nie zalecamy jeść przy czytaniu.

To było w pewną lipcową bądź sierpniową niedzielę.

Żar lał się z nieba niemiłosiernie. Ktoś, kto opatentował nowy wzór ciuchów dla ZRM, musiał bardzo nie lubić ratowników. Nie dość, że zrobiono je w kolorze łudząco podobnym do służby drogowej, to jeszcze z chińskiego plastiku wymieszanego z chińską bawełną. Spodnie, rzekomo całoroczne, które z założenia miały oddychać i szybko schnąć, w praktyce latem powodowały odparzenia na dupie, zimą za to robiły się sztywne, jak widły w gnoju.
Mam taki nawyk, że jak wypada mi dyżur w niedzielę lub święto, zakładam białe polo. Że niby bardziej elegancko. Tak robił mój ojciec, kiedy pracował w resorcie. Tak robię i ja.
No i była to letnia niedziela... Pot cieknie po dupie, klimatyzacja w wozie nie wyrabia, na podstacji cicho huczy i mieli to gorące powietrze wiatrak od ruskich z targu, czas mija leniwie... Nastawiłem niedzielną nudę w postaci rosołu do odgrzania w służbowej mikrofalówce. Na 10 sekund przed końcem czasu wpada zgłoszenie o kodzie pilności 1, pod hasłem "utonięcie, podtopienie".

Zwłoki z zespołu, rozmiękczone tym upałem, zawlokły się do wozu, kierowca medycyny odpalił gwizdki i pognaliśmy, co ważne - na dziką piaskownię. Na miejscu zastaliśmy zastęp z OSP ze wsi nieopodal, który zdążył wyciągnąć mężczyznę na brzeg, po czym przystąpił do RESUSCYTACJI (resuscytacja - czynności mające na celu przywrócenie spontanicznego krążenia i/lub oddechu, reanimacja - to samo, co resuscytacja spontaniczny powrót świadomości).

Na to wjechaliśmy my. Przejęliśmy czynności, założyłem rurę, podłączyłem tlen, zamonitorowanie pacjenta, sprawdzenie rytmu, wkłucie, płyny. Dzielnych strażaków poprosiliśmy o pomoc w masażu serca. Po kilkunastu minutach sukces, powrót krążenia. Sprawdziłem tętno na szyjnej, potwierdziłem obecność na promieniowej.

- CPR dla eSszsszszszsSzebernaście - radio, wówczas analogowe, miało skłonności do nadawania białego szumu.
- Zgłaszszszszsza CPR.
- Michał, podeślij tu żelaznego ptaka, ustal miejsce na OIOM-ie, pacjent po podtopieniu, aktualnie powrót krążenia, zaintubowany, oddech wspomagany, ciśnienie 90, proponowane miejsce lądowania - boisko piłkarskie Wiejski Klub Sportowy Świtezianka Świeczki Czipsy Nowa Wieś Niemała.
- Zrozumiałem szszszszszszs hihikopter wyląduje za około 17 minut, OSP zabezszszszspieczy miejsce lądowania.

Zasada jedna z wielu: Nie ciesz się z sukcesu, dopóki nie przekażesz pacjenta do ośrodka o wyższej referencyjności lub nie zrzucisz odpowiedzialności na drugi zespół. Szfak, kurwa...

- CPR dla Szszszebernaście - odwołaj śmigło, zatrzymanie krążenia.
- Zrozumiałem.

Akcja trwa. Asynchronicznie - 100 na minutę, co 7 sekund wdech z worka samorozprężalnego typu AMBU (Ambu to firma, która produkuje worki samorozprężalne), adrenalina po 5 minutach asystolii...
- CPR - dawaj śmigło.
- Zrozumiałem.

Pacjent nadal na oddechu wspomaganym, ułożony na desce, żeby łatwiej było transportować, zamonitorowany, miarowa zatoka na sejsmografie (kardiomonitorze), jest dobrze.
Szkurwa, znowu...
- CPR - odwołaj śmigło.
- Weź się zdecyduj, leci, to leci. Ląduje za 9 minut, nie będę ich zawracał trzeci raz.

Zasada taka - Zespół S nie woła śmigła do pomocy przy zatrzymaniu. Dopiero po ustabilizowaniu parametrów pacjenta wzywana jest karetka powietrzna, celem szybkiego transportu.

Trwa resuscytacja. Strażacy obowiązkowo w nomexach, my w tych plastikowych kombinezonach, pot cieknie po czole, oczy zaszły słoną mgłą, po dupie płynie strumień, ale walczymy. Posłałem OSP do zabezpieczenia miejsca lądowania "szerszenia" (jak by się przyjrzeć, to EC-135, którym lata Eskadra Ratownicza, wygląda jak szerszeń i odgłos wydaje jak stado tych znerwicowanych owadów, latających wokół głowy), a ten ani myśli siadać na boisku...

Okazało się, że za sterami siedzi pilot-kozak, który postanowił wylądować jak najbliższej miejsca akcji. Szkurwa... Z dzikiej piaskowni, gdzieś poza wsią, zrobiła się Sahara w trakcie burzy piaskowej. Kolegi z naprzeciwka nie widzę, bo piach, który wzniósł się w czasie lądowania, zalepił mi oczy, ale deptamy równo. Biała polówka przyjęła kolor desert camo i po dziesięciu praniach i dwóch litrach Vanisha mimo wszystko poszła do śmieci, a piach z zębów i z włosów wydłubywałem jeszcze przez tydzień.

Pacjenta z oznakami krążenia przekazaliśmy latającemu zespołowi i pozbieraliśmy się do domu. Z późniejszej relacji dowiedziałem się, że mimo wszystko umarł. Zbyt długo przebywał pod wodą i zmiany wywołane niedotlenieniem mózgu były zbyt duże.

Podczas tej akcji poznałem Ivana. Dzielny chłopak wyciągnął faceta z wody, po czym walczył o jego życie do końca. A po wszystkim podzielił się ze mną wrzącą mineralną, znalezioną gdzieś w ochotniczym GBA. Ivan, jeśli to czytasz, pozdrawiam i pamiętam o Tobie i zaproszeniu na piwerko.

* * * * *

W pogotowiu dzień jest niepodobny do dnia, ale istnieje kilka praw. Prawo Przyciągania, Klątwa Świeżaka i Prawo Serii. Można w to wierzyć lub nie, ale już kilkukrotnie zdarzyło się tak, że jak zacząłem dyżur od udaru, to referencyjny oddział neurologii odwiedziliśmy 5 razy w ciągu dnia. Jeśli jedna babcia z rana wywoła sobie nadciśnienie, to po niej pojawi się jeszcze 10 takich babć. A jak w pierwszym mieszkaniu nie będzie prądu...

To była sobotnia, jesienna noc. Nie sypiam przed nocą w pogotowiu. Liczę na łut szczęścia, że gdzieś między północą a czwartą rano uda mi się zamknąć oko. Zgłoszenie o kodzie pilności 2.

Pan ma skierowanie do szpitala, ale nie chciał jechać wczoraj, dzisiaj za to chce (póki co).
Wkolibaliśmy się na trzecie piętro, wchodzimy do domu - ciemno.
- Proszę zaświecić światło.
- Ni ma.
- Jak to, ni ma?!
- Ni ma, odcięli.

Trochę organoleptycznie (na wzrok tyle, na ile pozwalało wątłe światło z lampy ulicznej, a bardziej na węch...) namierzyliśmy pacjenta. Podchodząc do łóżka, na którym leżał, służbowy but (olejoodporny, kwasoodporny, z metalowymi zapiętkami, usztywnioną kostką, wzmocnioną osłoną palców) rozjechał mi się na bliżej nieokreślonej jeszcze substancji. Okazało się, że mimo wszystkich "odporności", jakie zapewnia producent, na pewno te buty nie są gównoodporne. O istniejących niebezpieczeństwach typu fekalia, resztki jedzenia, kiepy papierosowe, puszki po piwie, tona papierów zostałem poinformowany przez córkę pacjenta - trochę jednak za późno.

Pacjenta trzeba zbadać.
- Co dolega panu szanownemu?!
Córka odpowiada, zanim pacjent zdołał otworzyć usta:
- Tato ma od tygodnia skierowanie do szpitala, ale przedwczoraj, jak przyjechała karetka, to nie chciał jechać, a dzisiaj już chce.

Olek - partner z zespołu - odnalazł w kieszeni czołówkę i drugą, małą latarkę, którymi rozświetliliśmy wnętrze, w którym się aktualnie znajdowaliśmy. Szkurwa mać... Wcześniej czuliśmy, hmmm, nieprzyjemny (to dobre słowo) zapach, ale dopiero po ujawnieniu źródeł tegoż, feeria aromatów wdarła się w nasze nozdrza i wwierciła w mózg. Czego tam nie było...
A pośród tego wszystkiego leżał ON. Pacjent. Człowiek.

Zabraliśmy się za badanie. Ciśnienie - w normie. Glikemia - w normie. Pulsoksymetria - powiedzmy, że w normie. Neurologicznie - bez cech ubytków o ostrej etiologii. Jedyny problem pana, to, delikatnie ujmując, niedostateczne warunki socjalne. Kurka... szpital nie jest od tego, żeby przyjmować ludzi "na przechowanie". Są inni, bardziej potrzebujący hospitalizacji, dla których nie ma miejsc.

Gdzie jest opieka społeczna? Jaka jest rola rodziny? Co ja, jako ZRM, mogę zrobić w sobotę wieczorem?

Jak wspomniałem w historii powyżej - zrzuć odpowiedzialność na inny zespół lub oddział/szpital o wyższej referencyjności. Co nam szkodzi?! Zapakowaliśmy faceta w Ferrero Rocher (złotkiem, szczelnie opatulić, obwiązać plastrem, żeby przypadkiem żaden zapach nie wydostał się do wnętrza karetki). W tempie mocno przyspieszonym, z honorami (na sygnale), wypalając trzy fajki na 12 km, żeby zabić tą nieznośną feerię aromatów, wtoczyliśmy się na podjazd dla karetek.
- Bon żul - zaanonsowaliśmy się na SOR-ze w powiecie.
- Dlaczego do nas? - odpowiedział echem SOR...
- Bo tak sobie jeździmy po rejonie i zwijamy chętnych na darmowe taxi do szpitala... - Na głupie pytania są głupie odpowiedzi.
Przekazaliśmy cukierka lekarzowi dyżurnemu i odjechaliśmy, w gotowości, w kierunku rejonu...

Niedługo dane było nam się cieszyć chwilą spokoju. Jeszcze dobrze przedział nie wywietrzał po poprzednim pacjencie, a na smartfon wpadło "Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 1" - zasłabnięcie w Strefie Szengen. To takie Pueblo, ale po drugiej stronie miasta. Wiemy tylko, że kobieta, lat 39, zasłabła około 20 minut temu, od 10 minut wcale się nie rusza, a wzywający nie ma telefonu, więc pobiegł do sąsiadów, wezwał karetkę i czeka.

Zajechaliśmy na błyskach pod zadany adres. Ciemno jak w dupie. Wchodzimy do, za przeproszeniem, domu - nadal ciemno.
- Gdzie prund?
- Ni ma.
- Jak to ni ma?!
- Odiięli.
Szkurwa - farsa albo jakieś inne deżawi - zaś działamy unplugged. Czołówka na resztkach baterii, latarka z telefonu, organoleptyczne (tym razem dotykiem i wzrokiem w półmroku) namierzanie pacjentki - jest. Leży. Reakcji na głos - brak. Reakcji na ból - brak. Tętno na szyjnej - brak. Szkurwa po raz drugi - jeszcze po ciemku nie deptałem.

Powrót do auta po doktora Łukasza (Lucas2 - urządzenie do automatycznej kompresji klatki piersiowej), LTD, które można założyć na ślepo, respirator, wkłucie w ostatkach światła latarki i działamy. Jedyne światłem, jakie było nam dane, to lekka poświata z ekranu kardiomonitora... Sprawdzenie rytmu - asystolia. 1 mg adrenaliny dożylnie, płyn jakiś kapie, Łukasz pompuje, respirator wspomaga oddech...

W sumie tak sobie rozmyślaliśmy, że te 5 minut pomiędzy sprawdzeniem rytmu i czynności życiowych można by wykorzystać do spalenia fajka, ale byłoby to co najmniej nieprofesjonalne.

Kolejna ocena - migotanie komór. Super! Naprawdę! Pacjent, którego serce zatrzyma się w mechanizmie migotania komór, które zostanie wcześnie zdefibrylowane, ma większe szanse na przeżycie niż pacjent zatrzymany w mechanizmie nie do defibrylacji (zatrzymanie krążenia może nastąpić w czterech różnych mechanizmach, z czego dwa są do defibrylacji: częstoskurcz komorowy bez tętna oraz migotanie komór i dwa nie do defibrylacji: aktywność elektryczna bez tętna (PEA) lub asystolia (to ta płaska linia izoelektryczna).
- Olek, będę strzelał.
Załadowałem defibrylator do 200 J, Olek w tym czasie wyciągnął nożyczki z podręcznego zasobnika i jął przecinać przyodzienie pacjentki. Oj, ostre były te nożyczki... Razem z wątłą koszulką pod ich ostrze dostał się kabel od kardiomonitora. Szkurwa po raz trzeci. W myślach przeleciał cennik wszystkich producentów kabli do defibrylatora: 1,5k za 10 kabelków połączonych w jedną kostkę. Ponad pół etatowej wypłaty.

Zdefibrylowałem jeszcze zauważone wcześniej migotanie komór, po czym pozwoliliśmy pracować Lucasowi.

Do przyjazdu eSki zostaliśmy skazani na szósty zmysł, ocenę palpacyjną, ewentualnie na "AŁA" ze strony pacjentki w ramach reakcji na masaż.

Specjalsi przyjechali po 15 minutach, wielce zdziwieni... Przecież nawet się nie zmęczyliśmy resuscytacją, a byliśmy na tyle bezczelni, żeby ich zawołać do pomocy. Po wyjaśnieniu sytuacji, ogólnemu oglądowi pacjentki i warunków socjalnych, w jakich została znaleziona, lekarz wypisał skierowanie do św. Piotra...

* * * * *

Prawo przyciągania łączy się niemalże bezpośrednio z Klątwą Świeżaka i często PKD, czyli Proroczym Kłapaniem Dziobem.

Byłem wtedy superratownikiem z miesięcznym stażem pracy. Na jednym zespole z Jarem - równie doświadczonym ratownikiem - z dwumiesięcznym stażem w pracy. Przepełnieni ratowniczymi ideałami, łbami obrytymi w najnowszych wytycznych. Nocka na wysuniętej placówce, na zespole P. Ja jako ten piśmienny, on jako kierowca medycyny. Obaj opici RedBullem czy innym energościerwem, bo przecież zostaliśmy stworzeni do ratowania świata. Noc jest nasza!

Pierwszy wyjazd gwizdnął nami mocno o glebę, bo skończył się przewiezieniem gorączki do izby przyjęć. Fajka na podjeździe, odmeldowanie dyspozytorowi, jedziemy w kierunku bazy.
Ujechaliśmy może z kilometr... Zagaduję Jara:
- Pe szeberdziesiątsześć dla pogotowia.
Jaro podłapał:
- Pe szeberdziesiątsześćzgłaszasię, hehe.
- Zawróćcie do Centrum, tam jest facet z zatrzymaniem krążenia, he, he.
- Dobra, zawracamy, łełołełołeło.
Zaśmialiśmy się obaj z wymyślonego dialogu i pociągnęliśmy RedBulla z puszek. Nie minęło 10 sekund (nie przesadzam), z radia woła dyspozytorka:
- Pe szeberdziesiątsześćdlapogotowia.
- Zgłaszam.
- Proszę włączyć sygnały, zawrócić i udać się do Rynku, numer tysiąc przez dziesięć. Mamy mężczyznę z zatrzymaniem krążenia.

Ciszę, jaka nastała w karetce, przerwał dźwięk opadającej szczęki Jara, która odbiła się od kierownicy i wróciła na miejsce.
- Umówiłeś się z nią na ten numer?! To żarty są?
To nie były żarty...

Nie dalej, jak miesiąc później...
Podobna noc na wysuniętej placówce, tylko z bardziej doświadczonym ratownikiem w roli kierowcy.
- Byniu, bo wiesz co? Ja to nigdy wisielca nie widziałem...
- Jak się trafi, to pojedziemy...

Prawdopodobieństwo takiego wyjazdu, dla zespołu P, jest samo w sobie bliskie zeru, bo do ostatniej posługi najczęściej leci eSka. Jeśli jeszcze dołożymy do tego składowe w postaci: drugi koniec rejonu oraz czas zgłoszenia: ta sama noc, kilka godzin później, to już łatwiej o pięć trafień w lotka (sześć to już gruba przesada).
5 rano, drugi koniec rejonu, osiemnastolatek wiszący w altance obok własnego domu, znaleziony przez rodziców wychodzących do pracy.

Na następny dyżur Byniu przyniósł silver tape, by zakleić mi dziób, coby nim więcej nie kłapać.

Ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi, bo historie pisze życie...
5

Oglądany: 112352x | Komentarzy: 90 | Okejek: 1087 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało